ďťż
Łowcy [+16]





Szhival - 15 lip 2010, o 23:49
Opowiadanie swego czasu pisane podczas inspiracji web grą delirium.wp.pl Klimaty post-apokaliptyczne. Pierwsze kilka akapitów.

Łowcy

Słońce powoli dogasało, niknąc na horyzoncie. Pomarańczowo-szary kolor nieba prawie stapiał się z barwą wypalonej pustyni. Jej skalista powierzchnia była pokryta większymi i mniejszymi kamieniami, które rzucały coraz dłuższe cienie, zamieniając grunt w mozaikę ciemniejszej i jaśniejsze pomarańczy. Z pomiędzy skał wyłaziły, wypełzały i wyfruwały wszelkie żyjące tu od wieków stworzenia przystosowane do życia na pustyni w nocy. I parę innych, nowych, zmutowanych gości. Irr'k rozłożył się wygodniej na jednym z większych skalnych filarów w okolicy, powoli i systematycznie sprawdzając obszar dookoła niego poprzez lunetę swego karabinu snajperskiego. Obok niego leżało kilka zapasowych magazynków, lornetka, pół napoczęta paczka wojskowych sucharów, manierka i koc. Mimo, iż nagrzany za dnia kamień na którym leżał ciągle oddawał ciepło, ciemnoskóry zwiadowca wiedział, że w nocy, lodowaty pustynny wiatr na pewno chętnie popieści jego wysportowane ciało. Za to ciemność była jego siostrą, której źrenicy wiszącej na niebie zawsze składał ofiarę w jej pełni. Nie bał się jej. Swymi nienaturalnie żółtymi oczyma widział w zupełnym mroku lepiej, niż niejedno stworzenie żyjące w tym rejonie od zarania dziejów.
Na dole, u stup filaru, w ruinach czegoś, co kiedyś mogło być kilkoma zabudowaniami gospodarczymi, a teraz było tylko kilkoma na wpół zawalonymi ścianami, powoli podsypywanymi piaskiem stała osłaniany przez niego oddział. Słysząc, wyczulonym niemal jak wzrok słuchem, dochodzące z dołu rozmowy, uśmiechnął się niczym drapieżnik, szczerząc zęby na powitanie nastającej nocy.

***

- Cholera Szhival, czemu za każdym razem to ja muszę doczyszczać Zgrywusa z tego fioletowo-zielonego gówna? - powiedział blond włosy młodzieniec, stawiając dwa poobijane wiadra ze spieniona wodą na ziemi. Po jego ruchach, gestach i pryszczach na nosie widać było, że był dość młody i jako taki, zirytowany samym faktem, że świat ośmiela się czegoś od niego chcieć.
- Bo kiedy ostatni raz sprawdzałem, to ja byłem tu szefem Hekki, a ty nowym członkiem. A przy okazji, jak skończysz, mamy jeszcze trochę tej zielonej galarety na masce. Jeden był na tyle szybki by dobiec do Humvee i na tyle głupi by spróbować pocałować lufę pięćdziesiątki. A teraz stul się, Bravo próbuje nawiązać połączenie - rzucił przez ramie mężczyzna w zielonej, pseudo-wojskowej kurtce. Trzymając w zębach skręconego z wielu niedopałków peta, wpatrywał się w ekran na którym w zawrotnym tempie przesuwały się linijki kodu. Przed nim, z oświetloną zielona poświatą monitora twarzą siedziała Bravo - kawał sukinsyna, wredna ***, rudzielec i najlepszy spec od łamania kodów na tej półkuli. "A poza tym, nieźle gotuje" pomyślał Szhival, podsuwając krzesło kiedy kobieta w końcu złamała kod jednego z satelitów należących do metropolii.
- No i co tam mamy skarbie? - zapytał, spoglądając na ekran. Szeregi i linijki kodu zostały zastąpione przez niesamowicie szczegółową mapę najbliższego otoczenia. Która po chwili zamieniła się w obraz na żywo, kiedy jedna z wielu telesoczewek satelity skierowana została na wyznaczone miejsce. Siwowłosy mężczyzna uśmiechnął się, widząc swój oddział wykonujący powierzone mu zadania. Z góry, widział jak tuż obok opancerzonego transportera, w którym właśnie się znajdował dwóch innych nowych - chłopak i dziewczyna, nie pamiętał jeszcze ich imion - kończyło rozkładać dwa duże wojskowe namioty. Hekki właśnie odszedł od czystego i pozostawionego na czuwaniu jakieś dziesięć metrów od głównego obozu robota bojowego i właśnie zbliżał się do humvee stojącego przy czymś co kiedyś było wjazdem do resztek budynku. Widać było, że Khashim, siedzący przy zamontowanym na jego dachu karabinie maszynowym kaliber .50, właśnie zapalił papierosa. Jego dowódca zanotował w myślach by go opieprzyć za olanie wyraźnego polecenia - w nocy na pustyni zapalony papieros był jak wielki halogen z napisem "TU JESTEM!". Za to Irr'k jak zwykle zachowywał pełen profesjonalizm - na swej pozycji i czujny. Choć Szhivalowi wydawało się przez chwile, że ten spojrzał w górę, prosto w obiektyw satelity i mrugnął porozumiewawczo. "Starzeje się" pomyślał. Pomimo tego, kim był ciemnoskóry zwiadowca i przez co został przeciągnięty, nie było szansy by wiedział, że ktoś go obserwuje poprzez satelitę.
Reszta oddziału musiała być już w namiotach, szykując się do nocy, albo w jedynej posiadającej jeszcze dach części zabudowań, gdzie było rozpalone ognisko. Było o wiele przyjemniej spać przy jego cieple, niż w zaparkowanym obok mocno przerobionym i opancerzonym osiemnastokołowcu, który służył im za do przewożenia zarówno ludzi, jak i towarów. Oraz, w zagrodzonej i chłodzonej części, ciał tego, na co polowali. Jeżeli takie było życzenie klienta.
Z zamyślenia wyrwało go lekkie, lecz stanowcze uderzenie łokciem w żołądek.
- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, Siwy, a ten oddział będzie potrzebował nowego hakera - powiedziała Bravo, unosząc nieco w górę głowę, na tyle, by móc spojrzeć mężczyźnie w oczy.
- A czemu, skarbie? - uśmiechnął się złośliwie - zostawisz nas? -
- Nie - z westchnięciem, hakerka odwróciła się z powrotem do ekranu - Irr'k zapozna mnie z jednym ze swych pocisków, kiedy będę próbowała cię zabić. A teraz stul się i patrz. - Obraz sie oddalił, ukazując ciągle na żywo uaktualnianą mapę okolicy - na wschód i na zachód mamy dwie cywile. Jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów do każdej, widać że chyba budowali je jacyś kumple, bo praktycznie stoją mur w mur. Nieco daleko, ale jak wyruszymy rano, zasilimy nasze konto o kolejne czterdzieści jednostek i południe spędzimy popijając whiskey z lodem. Może nawet kupisz sobie nowe pety. -
- Nie trzeba, Khashim z chęcią mi odda swoje. A ta na południe? Jest bliżej, góra jakieś dziewięćdziesiąt. Wyruszylibyśmy w drogę jeszcze tego samego dnia po zainkasowaniu należności.-
- Nic z tego. To właśnie z ich satelity korzystamy. Zainteresowało mnie, że ma stanowczo za dużą wymianę danych jak na ta godzinę i jak na rozmiar tego zadupia, ale okazuje się, że spodziewają się tam gości. Jutro, koło piątej-szóstej rano. I to raczej nie będzie przyjacielska wizyta.-
- Psiloni? -
- Chciałbyś. Po staremu, świat sie wali, przyszłość leży w gównie, a my nadal walczymy ze sobą, bo sąsiad ma lepiej. -
- Jak zwy... -
Szhivalowi przerwał dźwięk alarmu, rozlegający się w pojeździe. Początkowo myśląc, że atak, zaczął wdrapywać się do stanowiska obsługi dwóch sprzężonych karabinów Vulcan. Ale szybko powstrzymała go Bravo, łapiąc go za rękaw i ściągając do ekranu.
- Ktoś na namierzył. Nie wiem jak, wydawało mi się, że ten satelita jest mało ważny - na ekranie pojawiło sie parę nowych linijek kodu. Kobieta lekko odetchnęła i opadła na krzesło.
- Nie jesteśmy zupełnie udupieni - powiedziała - to nie sygnał namierzający dla dowolnej broni. Inaczej, byśmy już byli tylko kilkoma atomami porozrzucanymi w kraterze wielkości średniego domu. -
- Więc co to jest? -
- Coś potencjalnie groźniejszego. To sygnał komunikacyjny. Ktoś chce z tobą gadać -
Powoli, nieco przesadnie ostrożnie Szhival podszedł do ekranu. W oddali, obserwowany jedynie poprzez lunetę Irr'ka, mutant, który kiedyś mógł by kojotem, złapał w ociekające śluzem, nieregularne uzębienie zwykła, szarą pustynną mysz.

******

Kiedy tylko ekran ukazujący twarz siwego mężczyzny wygasł, Konstruktor Denova zmusił swój grawifotel do obrotu wokół własnej osi. Serwomotory zazgrzytały, unosząc trójkę płóz kotwiczących i poruszając jego ciężkie ciało. Masywna dłoń, z zadziwiającą jak na swój rozmiar szybkością wstukała na znajdującej się pod nią klawiaturze prosta notatkę, dotycząca konieczności wymiany mechanizmów fotela. Psuły się zaskakująco szybko.
Mimo, iż nic nie wskazywało na to, by w pomieszczeniu zlokalizowanym na szczycie jednego z wieżowców cywilli był ktoś poza Denovą, kiedy ten skierował swój cybernetyczny wzrok w kat pomieszczenia, ujrzał tam postać innego Deliryka. Mimo, iż znał Deltę-Siedem od dawna, ten nigdy nie zdecydował się wyłączy płaszcza maskującego, dzięki któremu swój prawdziwy wygląd ukrywał pod projekcją czarnej, wysokiej postaci z dwoma parami żółto świecących oczu. Jego sylwetka zdawała sie nie mieć konturów, ciągle falowała, jak gdyby złożona wyłącznie z granatowoczarnego dymu. Kiedy się przemieszczał, zdawał sie to czynić bez najmniejszego ruchu, niczym cień bezgłośnie sunący milimetry nad podłogą. Powoli, zbliżył się do konstruktora. Po którego kręgosłupie powinien przejść w dół zimny dreszcz, gdyby jego tłuste, szarawe ciało było zdolne do takich odruchów.
- Przyjął ofertę. - Bardziej stwierdził, niż zapytał inwigilator.
- Tak. -pospiesznie odparł Denova. Próbował odnaleźć choć jeden prawdziwy rys twarzy pod kamuflażem swego rozmówcy. bezskutecznie. De-Siedem był jednym z najlepszych i jedynie inny deliryk, przewyższający go w umiejętnościach mógłby stwierdzić jak wygląda istota pod czarną mgłą.
- Choć nieźle się targował. W końcu, zgodził się za dwa tysiące jednostek. Z czego czterysta mam mu przelać zaraz po przybyciu. Typowe... - Uśmiechnął sie złośliwie - nazywają siebie wielkimi idealistami, strażnikami skarbów starych czasów. Siedzą tak na tych ruinach przeszłości, dopóki ktoś im dość nie zapłaci by z nich zeszli. - Zachichotał, albo choć wydał podobny do tego dźwięk. Po wymianie strun głosowych na elektroniczny wokabulator, nadal zdarzały mu się problemy z dobraniem właściwego tonu głosu - a jak dość dopłaci, to zrównają te ruiny z ziemią. Chociaż... te czterysta, tak w ciemno... Starguje je jak przyjedzie do dwustu, niech nie myśli, że... -
Inwigilator przerwał mu samym spojrzeniem. Denova po prostu poczuł, że powinien przestać mówić. Kiedy nastała cisza, przerywana jedynie miarowym bulgotaniem w rurze która ze zbiornika w fotelu podawała do jego organizmu mieszankę odżywczą i delirium, konstruktor miał nadzieję, że mentalna blokada, którą kazał sobie zainstalował okaże się na tyle silna, by nie pozwolić De-Siedem odczytać jego myśli. Które brzmiały "Pieprzony telepata".
- Dasz mu tyle, ile zażądał. - Tak jak po przednio, inwigilator nie sugerował nic. Stwierdził fakt. Po czym, nie czekając na odpowiedź, która i tak by nie nastąpiła, skierował sie w stronę wyjścia z pomieszczenia. Tego 'doskonale ukrytego' i tajnego. Denova westchnąłby zrezygnowany, gdyby jego ciało znało taki odruch. Zamiast tego, konstruktor wrócił do zajmowania się zarządzaniem swej cywilli, mimowolnie obserwując jak wszystkie sterowane przez niego powietrzne pojazdy dostawcze zmierzają do swych celów. Niczym trybiki i kółka zębate doskonale, bo przez niego, zaprojektowanej maszynerii.
W której De-Siedem i nadchodzące wydarzenia, były niczym ziarna piasku, zgrzytające pomiędzy przekładniami.

***

Słońce, jak zwykle z nieodgadnioną wprawą odnalazło sobie szparę, w przesłonie, która Szhival zatkał jedno z okien transportera opancerzonego, która mogło bezkarnie razić siwowłosego mężczyznę po oczach, akurat w tym momencie w którym się przebudził z krótkiej drzemki. Podnosząc się i przeciągając, o mało nie stracił równowagi, kiedy jedno z ośmiu kół pędzącego pojazdu podskoczyło na jakimś większym kamieniu. Przez co kolejny podskok skończył się dla niego sporym guzem z boku głowy, kiedy uderzył nią w mocowanie gniazda podwójnych działek.
- Cholera, Bravo, musisz tak zapieprzać? Jedziemy przez piekło, z piekła i do piekła, ale to nie znaczy, że gonią nas hordy szatana -
- Starzejesz się, Siwy. Siadaj, mam kawę. - Nie spuszczając oczu z drogi, kobieta wskazała na termos, leżący na fotelu obok niej. Poobijany, niebiesko-zielony pojemnik był bohaterem wielu legend krążących wśród członków oddziału, jako, iż jedynie czwórka, może piątka wiedziała czym jest czarna, gorzka, gorąca ciecz która jakiś sposobem zawsze w nim była. A tylko Szhival, Bravo i Khashim ją popijali. Kiedy mężczyzna podniósł termos, był już nad wyraz lekki. Znaczyło to, że pozostała dwójka już wypiła swą porcje. Nie zważając, iż gorący płyn parzył w gardło, ostatni w kolejce wypił to, co pozostało. Po czym splunął ślina zmieszaną z paroma fusami.
- Nie dość, że muszę pić tę lurę, to jeszcze żadne z was nie potrafi uszanować kolejności w szczeblach dowodzenia. -
Z przyczepionego na ścianie baniaka, zmoczył ręce po czym chlusnął sobie, żółtawą wodą w twarz. Mimo, iż nie pierwszej świeżości, była na tyle zimna by zmyć z niego te resztki snu, których nie wydobyła z niego kawa. Już zupełnie przytomnie, rozejrzał się po wnętrzu pojazdu. Hekki jeszcze spał, albo udawał, że śpi. Obok niego, przyczepione pasami do ściany, wisiały dwa pojemniki z plastiku o wysokiej wytrzymałości. A w każdym z nich po przedstawicielu zmutowanej fauny. Mimo, iż obydwa osobniki były źródłem wysokiej jakości antybiotyków, Szhival kazał młodemu pasjonatowi neobiologii zainstalować w nich podwójne systemy pokryw, by karmienie odbywało się w miarę bezpiecznie. I miniaturowe ładunki wybuchowe, które miały odpalić w momencie pojawienie sie najmniejszej nieszczelności. Siwowłosy nie lubił mutantów, nawet tych w jakiś sposób pożytecznych. Uśmiechnął się, widząc jak mieszkańcy obydwu pojemników bezradnie obijają sie o ich ściany z każdym podskokiem pojazdu. Z gniazda podwójnych działek wystawały potężne nogi Irr'ka. Zwiadowca albo rozglądał sie po okolicy, albo spał. W żadnej z tych czynności nie przeszkadzał mu pęd powietrza w odsłoniętym stanowisku, ani nierówności drogi. "Profesjonalista". Przy samym tylnym włazie, przy przyspawanym do ściany blacie, Daniel - dowódca musi wiedzieć jak nazywają się nawet najnowsi członkowie jego oddziału - wykonywał ważne, acz mało zajmujące zadanie ładowania pocisków do magazynków. Każdy pełny, oznaczał czerwoną, zieloną, srebrną lub żółtą farbą. Pierwsza oznaczała amunicję dum-dum - pociski z mikro-ładunkiem C4, które eksplodowały po zagłębieniu się w dowolne ciało na głębokość paru centymetrów; druga - amunicję rozpryskową, która po zderzeniu się z czymkolwiek rozpadała się na dwa-trzy śmiertelnie ostre fragmenty; trzecia - bazujące na amunicji rozpryskowej, pociski wypełnione rtęcią, arsenem i innymi równie 'zdrowymi' niespodziankami. Ostatni kolor oznaczał zwykła, w porównaniu do reszty, amunicje przeciwpancerną.
Widząc, że nic nie zakłóca rutyny podróży, Szhival otworzył górny właz pojazdu.
- Podjedź do osiemnastki, sprawdzę co u reszty. -
Bravo z niechęcią pokręciła głową, ale jakikolwiek komentarz powstrzymał fakt, że mężczyzna zdążył już wspiąć się na dach transportera. Nie pochwalała sposobu, jakim siwowłosy przemieszczał się pomiędzy pojazdami konwoju. Głownie dlatego, iż polegał on na przeskakiwaniu z jednego na drugi w pełnym pędzie. Pomimo jej protestów, Irr'k i Khashim poparli projekt i tak wszystkie maszyny zostały wyposażone z zestaw uchwytów, pomiędzy którymi skakali przechodząc z pojazdu na pojazd.
Oczywiście, Szhival wiedział co Bravo myśli o tym co robił. Ale on, czując na ciele pęd wiatru, wychylając by utrzymać się na podskakującym na kamieniach transporterze, znów czuł się młody. A chwila, w której leciał pomiędzy dwoma potężnymi, mknącymi przed siebie maszynami, świadomość ze błąd oznaczałby zmiażdżenie pod ich kołami, towarzysząca temu adrenalina sprawiała wręcz, że czuł się aż szczeniacko młody. I dlatego, kiedy już przylgnął do zimnego boku osiemnastokołowca, pędzącego niczym kula armatnia musiał odczekać tam dobrą minutę. By jego drżące ciało i mięśnie, dogoniły zrzucone w karkołomnym skoku lata.

******

Adam puścił lornetkę, pozwalając jej swobodnie zwisa na swej szyi. Ocierając pot z czoła, wpatrywał się w widoczną już gołym okiem chmurę piachu i pyłu wzbijaną przez zbliżające się pojazdy. Oczywiście, nie musiał wychodzić na pas zewnętrznych umocnień i stać w pustynnym słońcu by dostrzec zbliżających się gości Denovy. Mógł swobodnie obserwować ich w jednej z klimatyzowanych sal budynku Ventusa, gdzie każdy ruch czegokolwiek wielkości człowiek a lub większego, był pieczołowicie rejestrowany przez skomplikowaną się zaawansowanych przyrządów, od fotoreceptorów począwszy, poprzez satelitę, na czujnikach sejsmicznych skończywszy. Ale ten ciemnowłosy człowiek, będący jednym z zastępców dowódcy obrony, był tradycjonalistą, ufającym najbardziej własnym zmysłom i najwyżej parze prostych, wręcz archaicznych soczewek. To, co one mu mówiły, było warte o wiele więcej od dziesiątków stron wydruków, wykresów, analiz i prognoz, w których na co dzień musiał się babrać. Poza tym, miał dość towarzystwa gryzipiórków, jakimi byli prawie wszyscy wojskowi w cywilli.
- Wstrzyma namierzanie zbliżających się pojazdów przez plazmy. Utrzymać namierzanie dział nisko-kalibrowych, po dwa na każdy pojazd. Dezaktywować pole minowe na hipotetycznej trasie przejazdu i przygotować się do opuszczenia powłoki Teslowa w tym sektorze. –
- Przyjęto. –
Z westchnięciem, spojrzał na stojącego obok androida. Brakowało mu prawdziwej armii z krwi i kości. Takiej, w którym ktoś powiedziałby ‼Tak jest” z obowiązkowym salutem.
- Otworzyć segment zewnętrznego muru. Osobiście przywitam gości. –
Uśmiechnął się pod nosem. Prawdopodobnie właśnie przyprawił większość monitorujących go i jego bezpieczeństwo ludzi o palpitację serca.
Spokojnym krokiem udał się w stron schodów, prowadzących do podstawy umocnień. Pokręcił głową, widząc nierówne, popękane stopnie. Nawet ekipy remontowe tu nie zaglądały. Jeżeli już jakiś człowiek zdecydował się pofatygować na mury obronne, zawsze korzystał z windy grawitacyjnej. Adam nie wątpił, że jej stany był idealny. Ostrożnie stawiając kroki, pokonywał stopnie, pozostawiając na pokrywającej ich grubej warstwie kurzu pierwsze od lat odciski jego wojskowych butów. Już na dole, wsiadając do przydziałowego pojazdu, musiał przed sobą przyzna się do odczuwanego podniecenia wymieszanego z pewnym rodzajem nadziei. Nikt oczywiście nie czuł potrzeby sprawdzenia kim dokładnie byli zbliżający się najemnicy, ale on czuł gdzieś w kościach, że co najmniej ich dowódca jest takim samy twardym żołnierzem ze starej, przed apokaliptycznej szkoły. A los, postanowił go bardzo zaskoczyć.

***

Zajmując fotel w zamontowanej na osiemnastokołowcu kopule ciężkiego granatnika, Szhival prawie odruchowo sięgnął do sterowania ogniem. Dopiero w pół drogi, z przekleństwem pod nosem, skierował dłoń do przyrządów optycznych. Siedział nie tylko w najcięższym kalibrze, jaki mieli do dyspozycji, ale także w ich centrum radarowo-obserwacyjnym. Korzystając z wielokrotnego, elektronicznego powiększenia, obserwował umocnienia do których się zbliżali i cywillę za nimi. Wolna dłonią sięgnął do mikrofonu wiekowego CB radia, systemu komunikacji nie używanego już od prawie dwóch wieków. Dzięki czemu, niewiele było urządzeń, a przez to i osób zdolnych podsłucha rozmowy pomiędzy pojazdami konwoju.
- Wiesz Bravo, byłem w wielu parszywych dziurach, ale ta na ich tle ostro się wyróżnia. –
- Bo to cholernie bogata parszywa dziura? –
- Nie tylko. To cholernie dobrze broniona parszywa dziura. –
- To może będę mogła iść do baru bez czterdziestki piątki pod ramiączkiem stanika. Bo mimo wszystko, uwiera mnie tam jej lufa w raczej nieprzyjemny sposób –
- Nie o to chodzi. Powiedz mi, po co im tacy jak my? Wątpię, by brakowało im miecha armatniego –
- I oto nasz wielki dowódca z jego wysokim mniemaniem o swych ludziach. – Kobieta zaśmiała się w głośnik.
- Wiesz, że to nie to. Po prostu czuję w tych starych kościach, że to takie miejsce, przed którym zdrowy rozsadek każe mieć czekającego na ciebie zaufanego kierowcę, grzejącego silnik w najszybszym samochodzie na jaki was stać. –
- A może to reumatyzm? –
- Ruda, ja nie żartuję. –
- Oiii, masz racje, Szivy. To miejsce to zła karma. –
- Khashim, złą karmę, to ja ci pokaże, jak jeszcze raz włączysz się do transmisji i nie powiesz, że odbierasz. Przecież, do cholery, muszę monitorowa i ekranować nasze transmisje. –
- Wybacz, ale chciałem tylko powiedzie, że to miejsce powinno mieć tabliczkę, która pamiętam z wizyty w zoo w Damaszku, w młodości: ‼Tylko ci silnie wierzący w reinkarnację, powinni zbliża się do klatki z lwem”. –
- A ty wierzysz, Khashim? –
- Szivy, powiem tak: pora uwierzy, bo właśnie otwierają przed nami wrota tej klatki. –
- Spokojnie, ferajna. – Głos dowódcy pył nad wyraz poważny, ale i pewny siebie – zaskoczymy lwa, wpadając do jego klatki z rozpędem i wyrwiemy mu parę kłaków sierści, a potem zwiejemy, zanim będzie w stanie nas podrapać. – Z tymi słowami, siwowłosy odłożył mikrofon i opuścił stanowisko. Nie usłyszał już prawie synchronicznego westchnięcia wątpliwości. A żeby obserwować umocnienia, nie potrzebował już żadnego sprzętu. Mury były na wyciągniecie ręki.

***

Gdzieś wysoko, ponad murami i większością cywilli, w jednym z najwyższych wieżowców zabrzmiał zgrzyt serwomotorów, utrzymujących dość duży grawifotel w równowadze. Jego pasażer, konstruktor Denova, pochylił się nad przekazywanym przez dziesiątki urządzeń obrazem. Jego goście przybyli.
O wiele wyżej nad nim, na czubku smukłej, stalowej iglicy zdobiącej dach budynku czarna postać o czwórce oczu również obserwowała to samo zdarzenie. Wiejący na tej wysokości wiatr, zdolny porwać sporej wielkości pojazd, zdawał się omija Deltę Siedem. Zupełnie, jak gdyby nawet natura chciała trzymać się z daleka od tajemniczego inwigilatora.

***




Liskowic - 17 lip 2010, o 12:06
Mi się bardzo podoba^^
oby tak dalej ^^
czasem malutkie błędziki ale jest gites ^^