Magiczne Podziemia
Toris - 16 sie 2010, o 19:30
Magiczne Podziemia
1. Początki bywają trudne...
Młody bohater stanął przed wejściem do podziemi. Miał przy sobie tylko miecz oraz pochodnię i parę sucharów na długą podróż wgłąb magicznego labiryntu, który nigdy nie był ten sam. Był ubrany jasnoniebieską koszulę i długie szare, workowate spodnie. Miecz nosił na plecach, w pochwie zrobionej ze skóry, natomiast najważniejsze przedmioty, w tym jadło i wodę, miał schowane w swojej skórzanej torbie. Pochodnię miał zatkniętą za pas.
On sam był wojownikiem wilczej rasy Valkarów. Miał futro koloru czarnego z kilkoma szarymi miejscami na rękach i lewym uchu, którego czubek był odcięty w skutek feralnej awantury ze złodziejaszkami. Pochodził z arystokratycznej rodziny, lecz wbrew woli rodziców wolał szwendanie się po okolicznych miastach i wsiach aniżeli naukę etykiety i przystosowywaniu się do życia bogacza.
Zdecydował się na to, by udać się właśnie tutaj, do magicznych podziemi po to, by zaimponować swojej ukochanej oraz dlatego, by dowieść rodzicom, że umie sam o siebie zadbać bez zbędnej arystokratycznej, wręcz irytującej otoczki.
Gdy tak przypatrywał się owemu wejściu, zauważył, iż było ono zrobione z kamienia, które, pomimo iż wyglądało normalnie, emanowało dziwną, magiczną energią, który nawet on, pomimo zerowej styczności z magią, wyczuwał. Magia owa mogła być czymkolwiek, złym urokiem demona czy wręcz wymysłem i zachcianką czarodzieja, znudzonego badaniami nad swoją dziedziną, czyli czarodziejstwem.
Co do jednego, wszyscy byli zgodni; niewielu wracało z tych podziemi, toteż młodym wilkiem nieco trącił strach, ale w końcu, jeśli ma zaimponować najbliższym...
Wilkowaty wojownik wziął głęboki oddech i wszedł on w portal. Spodziewał się tego, że będą jakieś błyski, wstrząsy, oznaki dowolnej magii, a tymczasem, czuł, że po prostu wszedł do środka jakiejś komnaty. Rozglądnął się i jeszcze raz popatrzył do tyłu, ciesząc się jeszcze światłem zewnętrznym, którego miał nie widzieć przez jakiś czas.
Jak na ironię, teraz dopiero sobie przypomniał o pewnym problemie związanym z czarodziejskimi podziemiami, mianowicie, jeśli powróci jeszcze kiedyś w to miejsce na przykład po zakopane skarby, już nigdy ich nie odnajdzie. Komnaty będą inne, wszystko będzie inne. Kiedy wyjdzie i wejdzie znowu, wszystko się zmieni za pomocą tej przeklętej magii. Ciekawił go fakt, czy za którymś razem trafiłby do podobnych lub nawet takich samych podziemi, albo i kto inny, by odnaleźć jego rzeczy, pozostawione lub zakopane.
Ale i tak niepokoił go jeden fakt: duchy poległych wojowników i czarodziejów oraz innych żądnych przygody pojawiały się. Rzadko, ale pojawiały się w podziemiach, oszalałe z rozpaczy, szukające wyjścia, zdziczałe i atakujące nowych, którzy mieli pecha, by znaleźć się na drodze przeklętej, zagubionej na wieki duszy.
Młody wilk ruszył powoli do przodu, rozglądając się wokół. Na jego szczęście jeszcze światło z zewnątrz dawało mu światło. Pomyślał, będzie dobrze. Magiczny labirynt jednak miał jednak nieco inne plany wobec nowego przybysza...
Nastąpił po chwili na ruchomy skrawek podłogi. Nie przejąłby się tym, gdyby nie nagły świst. Instynkt od razu mu podpowiedział, by paść na ziemię, co też szybko uczynił. Świst przeszedł nad jego uchem i nagle stała się cisza. Gdy przechylił głowę lekko w lewo, zauważył, że jakieś strzałki są wbite w ścianę po jego lewej stronie. Powoli wstał i spojrzał w przeciwną stronę.
W prawej ścianie mieścił się mechanizm, który, jak sądził wojownik, był połączony z owym przyciskiem na ziemi, na który przed chwilą postawił nogę.
Podszedł do ściany, w której tkwiły strzałki, by przyjrzeć się im bliżej. Tak jak od początku zgadywał, były one zatrute jakąś trucizną. Swoją drogą, pomyślał też, że gdyby znalazł jakąś prowizoryczną broń do ich wystrzelenia, lub ostatecznie mógł nimi rzucać, mogły się one przydać.
Wyciągnął ze swojej torby kawałek papieru, by zwinąć w niego zatrute strzałki, gdy to zrobił, odszedł od ściany i powoli ruszył dalej, uważnie wyszukując kolejnych niespodzianek, które jeszcze na niego mogły czekać.
Szedł już chwilę czasu, aż doszedł do kolejnego problemu, którym było rozwidlenie drogi. Wiedział doskonale o tym, że w końcu natrafi na rozwidlenie, gdzie będzie musiał zadecydować w którą stronę się udać. Po chwili namysłu wybrał lewe rozwidlenie, jako, że stare powiedzenie, które zasłyszał, mówiło, że jeśli nie wiadomo co wybrać, trzeba kierować się sercem. A w tym wypadku potraktował powiedzenie nazbyt dosłownie, jako, że serce było po lewej stronie ciała.
Wchodząc w lewy tunel, poczuł dziwny, smrodliwy zapach, który już gdzieś kiedyś spotkał. Nagle zdrętwiał. Przypomniał sobie, że ten zapach spotkał kiedyś na wsi, gdy był jeszcze bardzo młody. Tak, tego nie dało się pomylić z żadnym innym zapachem, a taki zapach może mieć tylko jedna istota. Chwycił mocniej miecz w rękach i spojrzał w czeluść tunelu.
Cuchnąca istota wyskoczyła zza ściany z bardzo bulgoczącym rykiem. Wojownik odskoczył przed atakiem mrocznej istoty i przyparł plecami do zimnego muru. Owa istota okazała się, jak też wyczuł po zapachu, goblinem.
Doskonale pamiętał ten zapach, jak jeden z jego przyjaciół niechcący obudził takiego stwora i oboje uciekli do straży wiejskiej. Ci wtedy od razu zajęli się goblinem a po wszystkim, gdy się dowiedzieli, że to dzieciaki sprowokowały stwora, złoili zdrowo oboje.
Dziś już wilk doskonale wiedział, że to była nazbyt słuszna kara, ponieważ gobliny, nawet, jeśli były słabe i głupie, to były wystarczająco szybkie, by osaczyć nawet doświadczonego wojownika. Co prawda, nie było to problemem w jego przypadku, bo stwór był tylko jeden, ale i tak miał przewagę szybkości. Oraz tego, że lepiej od wojownika widziała w ciemnościach.
Teraz dopiero dotarło do niego, że pochodnie zgasły, a nikłe światło z zewnątrz powoli się ściemniało. Wybrał niezbyt dobrą porę na wejście do podziemi, ponieważ gdy robiło się ciemno, musiałby zapalić pochodnię. A miał ją tylko jedną.
Zielony, niezbyt miło pachnący stwór szybko zaatakował wojownika, który niezdarnie odbił cios goblińskiej pałki swoim mieczem. W zamian zaoferował bardzo mocne, lecz powolne uderzenie napastnikowi, co też goblin szybko wyminął i zadał kolejne uderzenie pałką, trafiając idealnie w głowę wilka.
Zamroczyło go na chwilę, upadł na ziemię, ale i tak nie wypuszczał z ręki miecza. Gdy goblin podniósł swoją broń nad głową, gotując się do zadania ciosu, odsłonił się. To wykorzystał już bardzo dobrze wojownik i wbił miecz głęboko w brzuch potwora. Sam goblin krzyknął przeraźliwie, wypuścił swoją pałkę i osunął się z głuchym hukiem na podłogę.
Wygrany dyszał i patrzył na całą sytuację, powoli czekając, aż krew przestanie mu buzować w żyłach. Spojrzał na leżące ciało martwego stwora, zauważył, że ów potwor miał przy pasie małą torbę. Nie liczył na to, że coś znajdzie w niej, ale zawsze było lepiej się upewnić, czy nie ma czegoś przydatnego. W sumie goblinowi to, cokolwiek miał w torbie, już się raczej nie przyda z powodu przypadkowego spotkania z wojownikiem.
Wilkowaty powoli włożył rękę do prowizorycznej torbie ze skóry jakiegoś zwierzęcia, szukając czegoś ciekawego. Nagle natrafił na kawałek jakiegoś pergaminu. Z ciekawości odciął torbę z pasa goblina - nie będzie się przecież on taplał w posoce jakiegoś potwora - i wysypał powoli całą zawartość na posadzkę.
Co było do przewidzenia, niezbyt ciekawe rzeczy wypadły z torby. Były to kości, zdechły szczur, kamyki, coś, co mogło przypominać ostrzałkę do noży... Oraz pewien pergamin, który sam wymacał przed chwilą w torbie.
Ów pergamin był dosyć stary, na pergaminowym papierze. Czasami widywał takie pergaminy na stoiskach z rzeczami magicznymi, ale nigdy zazwyczaj go to nie interesowało, ponieważ niezbyt pociągała go magia i czarodziejstwo.
Tym razem miał szansę się zapoznać z takim magicznym papierem. Otworzył go i spojrzał na to, co było w środku. Nie spodziewał się tego, że cały pergamin będzie napisany w niezrozumiałym mu języki, toteż chciał go wyrzucić od razu. Ale z drugiej strony pomyślał, że taki czarodziejski badziew mu się przyda, gdy będzie sprzedawał swoje skarby, gdy wyjdzie na powierzchnię. I tak, jeśli miałby racje, byłby to jeden z mniejszych skarbów które zdobędzie.
- Bardzo imponujące - odezwał się kobiecy głos.
Wilkowaty od razu się odwrócił i spojrzał w kierunku, z którego dochodził ów głos. Nie spodziewał się, żeby ktokolwiek szedł za nim. Osoba stała w cieniu, więc Valkar niezbyt widział kto to jest.
W końcu po chwili niezręcznej ciszy obcy, a raczej nieznajoma wyszła z cienia.
- Val'khar - powiedziała owa osoba miłym, kobiecym tonem. - A jednak nie jestem sama w tych podziemiach!
-------
2. Bo do tanga trzeba dwojga...
Wojownik spoglądał z zasadną nieufnością na dziewczynę. Jak już zauważył, pochodziła ona z kotowatej społeczności Ktaj, która niezbyt się przyjaźniła z Valkarami.
Ktajowie, którzy z natury spokojni i pokojowi, uzdolnieni w magii, byli bardzo mocnym kontrastem i przeciwieństwem dla miłujących wojnę i miecz wilkowatych. Jednakże obie grupy żyły w symbiozie, szanując się nawzajem, co jednak nie oznaczało, że nie dochodziło do mniejszych lub większych spięć między oboma rasami.
Nie była to nienawiść, raczej niechęć z powodu różnych plusów i minusów obu ras, ale to raczej Valkarowie byli zazdrośni o to, że kotowatym łatwiej przychodziło rzemiosło magiczne, natomiast u Ktajów, wilkowaci byli stereotypowo ukazani, jako ignorujących magię i siły natury barbarzyńców.
Obie rasy były raczej chłodne wobec siebie, ale i tak zdarzały się wyjątki, chlubie przełamujące wzajemną niechęć.
- Co ty tutaj robisz kotku? - zapytał z przekąsem wojownik Valkarów i położył rękę na rękojeści swojego miecza.
- To co ty, drogi wilczku - odpowiedziała z takim samym tonem, co wojownik Ktajka. - Szukam wrażeń w tych słodkich i przytulnych podziemiach.
Rozległ się cichy śmiech wilka, który po chwili spojrzał na kotkę.
- Cóż, skoro tu jesteś, wiesz jak wyjść. A swoją drogą, nie niańczę takich dziewczynek jak ty, młoda damo.
- Dziewczynek? - w oczach Ktajki rozpalił się, jeszcze niewidoczny dla Valkara płomień gniewu. - Czy TY nazywasz mnie dziewczynką, chłopczyku z zabawkami? Cóż, wiedziałam, że wy, Valkarowie jesteście nieokrzesani i grubiańscy... Ale ty jesteś chyba najbardziej z nich wszystkich!
- Ja ci dam ty mała...! - rzucił się do niej z mieczem, ale ku jego zaskoczeniu pomiędzy niego a drażniącą go kotkę pojawiła się dziwna laska ze święcącym mocnym, ognistym blaskiem kamieniem na jej końcu. Spojrzał to na kotkę to na czarodziejską laskę.
- Tylko się rusz... - mówiła - ...a posmakujesz mojej magii, mości barbarzyńco.
- Wojowniku - poprawił ją wilk.
Po chwili niezręcznej ciszy Valkar opuścił miecz, po czym to samo zrobiła czarodziejka ze swoją laską. Oboje spoglądali na siebie spode łba. Ogon Ktajki ruszał się bardzo nerwowo.
- Iven - mruknął cicho wilk i spojrzał w bok nieco zażenowany swoim, jak to ładnie ujęła kotka, grubiańskim zachowaniem.
- Słucham?
- Jestem Iven, to moje imię.
- Aha... Ja jestem Yvenna, ale mów mi po prostu Yve - odpowiedziała nieco milszym tonem kotowata czarodziejka. Jak na gust wilkowatego, była nawet ładna. I miła, pomimo niedawnej ostrej wymianie zdań.
Minęło parę dobrych chwil, gdy tak patrzyli na siebie.
- Będziemy tak stać i patrzeć na siebie? - zapytała w końcu Yve.
- No nie - powiedział Iven i schował swój miecz do pochwy.
- Słuchaj - odezwała się nagle czarodziejka. Wilk spojrzał na nią z ciekawością, co też ona ma do powiedzenia. Gdy kotka zauważyła jego zainteresowanie, kontynuowała. - A może tak byśmy razem poszli? W sumie nie uśmiecha się mi chodzić samotnie po tych mrocznych labiryntach.
- No raczej mi też nie - przytaknął Valkar i uśmiechnął się, na co też ona odwzajemniła się uśmiechem.
- Przepraszam - powiedziała i podała rękę na zgodę. Iven nie ociągał się z tym i przyjął gest z niejaką radością w sercu.
- Ja też bardzo przepraszam, emocje mnie jeszcze nie opuściły po potyczce z tym goblinem.
- No raczej. Ale i tak, jak ja nie lubię walki mieczem, tak bardzo mi się podobała twoja walka chociaż niezdarna...
- Grrr...
- ...To nawet udana. Wiesz co? Nawet cię polubiłam, wydajesz się sympatyczny.
- Ty też - powiedział szczerząc się Iven i usiadł przy ścianie. - Weszłaś za mną, prawda?
- No... Tak jakby... - cmoknęła głośno Yve i oparła się o przeciwległą ścianę.
- Tak jakby...?
- No, bo użyłam zwoju teleportacji i jakoś coś mi nie wyszło z nim. Pojawiłam się tutaj, zobaczyłam tego goblina i już chciałam go zaatakować, kiedy ty wyskoczyłeś i złoiłeś tego stwora dosyć mocno.
- Zwoju... - powiedział do siebie wojownik i przypomniał sobie o zwoju. - O właśnie! Słuchaj, skoro mamy sobie pomagać... Umiałabyś odczytać ten zwój?
Po tych słowach wyciągnął ze swojej torby magiczny papier i podał go czarodziejce. Ta nieco się uśmiechnęła, najwyraźniej zadowolona.
- Gdzieś ty to znalazł? - zapytała z nieukrywanym podziwem.
- U tego goblina. Nie wiem, po co miał być potrzebny tez zwój - odpowiedział z lekkim zrezygnowaniem, ukazując niewiedzę wobec czarów, co też kotka rozumiała doskonale.
- To zwój ulepszenia oręża, drogi Ivenie. Już spotkałam się z takim zwojem kilka razy. Co prawda, moja różdżka potrzebowałaby jakiegoś powiewu świeżości, ale ty odnalazłeś to zaklęcie i tobie należy się ono.
Gdy skończyła, zauważyła na twarzy Valkara niemałe zaskoczenie.
- Dzięki... Więc... Co mam zrobić z tym zwojem? - zapytał w końcu cicho Iven i odebrał zwój, który był tak, jak poprzednio runami nieodczytalnymi dla niego.
- Masz zrobić tak: połóż broń przed sobą - powiedziała Yve co też wilk uczynił. Gdy skończył, kontynuowała. - Teraz weź ten zwój i odczytaj go.
- Ale jak? - zapytał Valkar. - Nie umiem odczytywać pisma runicznego.
- Ach tak! - klasnęła w dłonie czarodziejka i roześmiała się do siebie. - Ależ ja jestem głupia. Zapomniałam, że nie wszyscy umieją odczytywać to pismo. Na zwoju pisze: "YZUR KHALETRIS". Odczytaj to głośno.
- No dobra... Raz kozie śmierć - Valkar odchrząknął i powiedział głośno, trzymając zwój w rękach - "YZUR KHALETRIS!".
Gdy zakończył mówić, jego miecz zaczął świecić na zielono, po czym znów był normalny... A raczej wyglądał na normalny. W gruncie rzeczy zauważył, że teraz jego miecz ma rubin w rękojeści oraz parę run na ostrzu. Zaś zwój rozsypał się w jego rękach.
- Co się stało? - zapytał zaskoczony Iven, patrząc na ręce, w których jeszcze przed chwilą miał magiczny wzór.
- No, zwoje po wykorzystaniu raczej są już nieprzydatne, więc się rozsypują po uwolnieniu swojej energii magicznej - powiedziała spokojnie Yve i usiadła obok niego. - Chcesz odpocząć?
- Pewnie, ty też? - zapytał miłym tonem wilk, po czym ona przytaknęła. - No to... - spojrzał na nią - ...co zamierzasz teraz robić?
- Nie wiem, a ty? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Ivenowi.
- Hah. Iść dalej w głąb tych czarodziejskich podziemi. Nawet mi się tutaj spodobało... Szczególnie, gdy teraz mój miecz wygląda na lepszy.
- Nie ma to jak bonus na początek, co nie? - uśmiechała się kotka i pogładziła swoją magiczną laskę. Wilk przyglądnął się jej bliżej. Była ubrana w skórzane ubranie i miała na sobie szarawy płaszcz, który kojarzył się z rzemiosłem czarodziejskim. Miała na swoich krótkich spodniach pas z licznymi kieszeniami, gdzie mogła pomieścić mikstury i pomniejsze skarby. Przez ramię miała przewieszoną tubę, prawdopodobnie na zwoje. Jeszcze pusty plecak oświadczał, że jeszcze nie dorwała żadnego skarbu.
Sam jej wygląd Iven opisałby tak: urocza, brązowo-biała kotka, niezbyt wysoka, ale też nie za niska, co nie zmieniało faktu, że była od niego o wiele niższa. Jej oczy były ciemnoniebieskie, w których płonął młodzieńczy duch przygody, wyczulone zresztą i dostosowane do walki w ciemnościach.
Była, podobnie jak on, zmęczona. I bardzo ładna, jak też myślał Iven. Po chwili jednak stłumił to dziwne uczucie, ponieważ już miał kogoś, kogo strasznie miłował. No przecież dla tej osoby, między innymi, udał się tutaj, do magicznych podziemi.
Gdy tak rozmyślał, zauważył, że Yve leżała z głową na jego kolanach. On sam uśmiechnął się i położył rękę na jej włosach, głaszcząc. Mógłby przysiąc, że Ktajka odpowiadała na ten dotyk cichym, basowym mruczeniem.
-------
3. Rozmowy przy smażonym szczurze...
Gdy Iven się przebudził, zastał widok wypalonego ogniska. Nie mógł nigdzie odnaleźć wzrokiem swojej niedawno poznanej przyjaciółki - Yvenny.
Spojrzał na ścianę, ale i tak miałby duży problem, by ocenić która jest godzina. Byli w podziemiach, toteż nie przenikało tutaj światło słoneczne, czy żadne inne. Teraz do niego dotarło, że owa "wycieczka" liczyła się z wieloma niewygodami, z brakiem światła słonecznego na pierwszym miejscu.
Rozmyślając tak, zauważył przybywającą z głębi tego poziomu podziemi Yve. Trzymała ona w rękach jakiegoś małego stwora. Był to szczur, lecz bardzo duży. I gruby. Za gruby, jak myślał też Iven, ale to akurat mu nie przeszkadzało, był przecież owy stworek nieżywy.
- Cześć Iven - powiedziała radosnym, jak dotąd, głosem. - Jak się spało?
- A dobrze - odpowiedział wilk i przesunął swoją rękę ku torbie, by wyciągnąć z niej suchy chleb, jako, że był dosyć głodny po przebudzeniu. Ktajka to zauważyła.
- Głodny?
- Tak - odparł krótko.
- Nie zużywaj jeszcze chleba - powiedziała tamta. - Mam lepszy pomysł.
Iven spojrzał na szczura po czym się lekko skrzywił. Teraz dopiero do niego dotarło, że olbrzymi szczur miał być ich pierwszym śniadaniem w podziemiach.
- Nie kręć nosem. Nie takie rzeczy się jada tutaj, gdy jest się bardzo głodnym.
- Ta? - burknął do niej Valkar i spojrzał na szczura raz jeszcze. Biedaczek, pomyślał Iven, ale z drugiej strony jest tak paskudny, że aż mi go żal.
Yvenna powoli przypiekała go ogniem wydobywającym się z laski, jako, że ognisko ku jej rozczarowaniu zgasło, ale też przez to, że zależało jej na czasie. A drewien raczej już nie ma sił szukać, co też było spowodowane niemiłym burczeniem w brzuchu. Gdy tak szczur się przypiekał, Iven przyglądał się wypchanej torbie Ktajki.
- Co tam masz? - zapytał z ciekawością.
- W torbie?
- Tak.
Yvenna się lekko uśmiechnęła po czym wróciła do przypieczonego już bardzo mocno szczura.
- Chcesz bardzo wiedzieć? - odgadła następną myśl swojego przyjaciela. Przekroiła bardzo szybko nożem, zdobytym zresztą na jakimś goblinie czy innym orku, i podała jedną z części Valkarowi.
- Bardzo - przytaknął i ugryzł trochę przypieczonego mięsa. Nie było takie złe, jak też myślał na początku. Gdyby nie ten wygląd przed ugotowaniem, nie wiedziałby, że to szczurze mięso.
- Smaczne, co nie wilczku? - upewniła się Yve i zachichotała.
- No raczej. Nie wiedziałem, że te szczury są takie pyszne. Ale i tak myślę - mówił - że jest to po części spowodowane głodem i tym bardzo wkurzającym burczeniem w żołądku.
- Szczurze mięso jest tutaj, po wielu obserwacjach i obliczeniach przeprowadzonych przeze mnie w tych zaiste dziwacznych podziemiach, bardzo pospolite. I nawet smaczne.
- Yhym. Czyli rozumiem, że zaraz zaczniesz przemówienie kulinarno-biologiczne o tutejszych podziemiach? - zadrwił po przyjacielsku Iven.
- Tak jakby - zaśmiała się Yvenna. - Ale do rzeczy. Pamiętaj, żeby jak narazie się ze mną trzymać. Nie mam już zwojów teleportacji. Jeśli będziesz przechodził niżej lub wyżej, nigdy nie trafisz na taki sam układ poziomu podziemi. A to by znaczyło, że moglibyśmy się już nie zobaczyć, chyba, że oboje byśmy się udali do wyjścia.
- Rozumiem - powiedział - nie zgubić się i trzymać z tobą. Raczej się nie zgubię, nie z taką kucharką.
Yvenna się lekko zarumieniła przez pochwałę wilka i znów zachichotała słodko.
- Co racja, to racja - przyznała mu rację, jednak jej ton zdradzał, że coś w niej poruszył mocno.
- Mów dalej - przypomniał jej Iven, ciekaw dalszych jej informacji na temat tych podziemi.
- Ach no tak... Gdzie ja to... Aha. No więc trzymaj się mnie bardzo blisko - zaczerpnęła tchu. - A co do jedzenia... Nigdy ale to nigdy nie jedz grzybów lub gobliniego mięsa. Nawet, jak jesteś głodny.
- Gobliniego mięsa? Czyś ty zwariowała? Nie zjadłbym tego - oburzył się nieco Iven i spojrzał na nią z ukosa.
- Nie mów hop, póki nie zobaczysz, jak ciężko może być. W obu przypadkach możesz się otruć... - otworzyła bukłak z wodą i zaczerpnęła trochę z niego - ...lub co może przy większym szczęściu, ale i tak nie jest zbytnio przyjemne, chorować z powodu brzucha.
- Mówisz o nudnościach? - zapytał cicho Valkar i spojrzał na nią.
- Tak. Raz miałam takie coś, szczęście, że nie napadł wtedy na mnie żaden potwór.
Iven i Yvenna siedzieli w ciszy, dojadając resztki szczura. Żadne z nich nie odzywało się aż do ostatniego kęsa.
- Czemu tu jesteś? - zapytał wilk Ktajki.
- Słucham? - odpowiedziała mu pytaniem kotka po czym po chwili doszło do niej, o co ją też pytał. - Ach. No więc poszło o to, że chciałam być... Kimś wielkim. Czytałam bajki o wojowniczych bohaterkach i bohaterach. Bardzo je lubiłam, jak tata mi je opowiadał. Niestety, teraz wiem, że bohaterowie z baśni nie imały się wszelakich chorób, śmierci czy też głupiego zatrucia pokarmowego. Ale i tak mi się tutaj podoba.
- Co na to powiedzieli twoi rodzice? - ciągnął pytania Iven. Ktajka jednak spojrzała na niego z lekkim wyrzutem. - Coś nie tak Yve?
- Ja... Nie mam rodziców. Umarli, gdy byłam mała. Wtedy też mnie mistrz przygarnął. I tak wtedy stałam się czarodziejką. Sam mistrz jest dla mnie jak ojciec i matka.
- Och... Przepraszam... Ja nie wiedziałem.
- Oj już dobrze głuptasie - powiedziała Yvenna przecierając lekko oczy. - W sumie i tak mi jest bardzo dobrze bez nich... Chociaż czasem mam ochotę się do nich przytulić.
Valkar spojrzał na przyjaciółkę, zrobiło mu się przykro. To był duży kontrast; on który nie lubił swoich rodziców, bo mu narzucali etykietę i maniery, oraz ona, która ich nie miała wcale. By pokazać, że ją rozumie, przytulił ją lekko i uśmiechnął się.
- No to ja będę twoją rodziną, co ty na to? - zapytał z uśmieszkiem Iven i wyszczerzył kły.
- No wiesz... To zabrzmiało prawie, jak pytanie o to, czy będę z tobą chodzić.
Gdy Ktajka to powiedziała, oboje się zarumienili i spojrzeli w dwie różne strony. Po chwili tej cichej chwili nagle nastał dziwny hałas. Dochodził on z kierunku, z którego nadeszła Yvenna ze szczurem. Wilk od razu chwycił miecz i wstał z podłogi.
- Hm - mruknął Valkar i spojrzał w czeluść. - Wygląda na to, że to coś przyszło tutaj za zapachem szczura.
- A jakże inaczej.
Oboje chwycili za swój oręż i spojrzało w czerń, z którego dochodziły ciężkie kroki oraz basowe sapanie. Może i ten potwór ich zaskoczył, ale i tak byli wypoczęci i syci.
- Już jest bardzo blisko - syknęła kotka - przygotuj się...
------
C.D.N.
~TG
Pasterz - 16 sie 2010, o 21:40
Przebrnąłem. I obie łapki wychodzą z kciukami w górze!