METRONY
autor: Gość - Zamieszczono: pn kwie 03, 2006 8:03 am
Przed sezonem 2004/2005 naczytałem się o nowej allroundowej inicjatywie Atomica. Zainteresowały mnie opinie o wszechstronności tej konstrukcji. Ponieważ już moje poprzednie narty (Atomic Smart) daleko odbiegały od zawodniczych konstrukcji, a nie były rewelacyjne na najtwardszym i na najmiększym śniegu, zapałałem nieodwzajemnioną miłością do modelu M11.
Brak wzajemności przejawiał się w zaporowej cenie rzeczonego pojazdu.
Wyliczyłem mój m2-Index na 1300. Jego wielkość określa powierzchnię czynną [cm^2] Metronów odpowiednich dla danego delikwenta.
Interesujący mnie model posiadał M2-Index 1360 przy najdłuższej (172 cm) narcie, lub 1260 przy narcie 162 cm. Postanowiłem najpierw wypożyczyć je i przetestować na najbliższym alpejskim wyjeździe.
Jednakowoż wpadła mi w okno wyszukiwarki propozycja firmy Sport-Conrad (D), która zachwiała moim postanowieniem.
Po wymianie e-mailowej korespondencji i uiszczeniu kartą ceny o 1/3 niższej, niż w polskich sklepach, przed sezonem 2004/2005 stałem się posiadczem Atomiców M11 z Neoxami 412 o nw parametrach:
-Długość - 172cm/M2 Index=1360/R=12m (Ambitnie. "Co, JA nie dognę?!);
Geometria 129/76/116 (Potworna łopata - nie mieści się w śladzie pod orczykiem)
Waga: 7,5 kg
Ujeżdżanie zacząłem w grudniu 2004 w Livigno.
Przy pierwszym zjeździe pojechałem nieco za wąsko, "przydepnąłem" przód narty i zrobiłem "foczkę"
Później jeździłem szerzej i ostrożniej, zwlaszcza, że warunki śniegowe były mikre.
Również przedświąteczny grudniowy WZF w SM nie pozwolił mi na jednoznaczne sprecyzowanie opinii o posioadanych nartach. Tyle, że bezproblemowo szły poza trasą.
Prawdziwe ujeżdżanie zrobiłem dopiero w styczniu w Amade' (Austria)
Jeździło mi się świetnie po każdym terenie - od lodowej trasy nocnego PŚ w Schladming, po pozatrasowy >1m głęboki śnieg w drodze do domu.
Nauczyły mnie jednak także pokory.
W płaskim świetle nie zauważyłem raz muldy, co rozpoczęło się katapultą z tyłów nart, saltem i w konsekwencji półgodzinną amnezją wsteczną.
Następnego dnia miałem już kask.
Po 11 dniach stwierdziłem, że trafiłem z moim wyborem w "9 i pół". Te brakujące pól to waga, która nie tyle przeszkadzała mi w jeździe, co przeciążała przegub ręki noszącej je w drodze do gondolek.
Prawdziwą próbę lodową M11 przeszły na marcowym WZF-ie, tóry przywitał nas błyszczącą pokrywą lodu na wszystkich trasach SM.
Narty przeszły próbę godnie - gorzej z jeźdźcem. Przez ostatnie miesiące schudłem z 10 kg i nie potrafiłem dobrze dogiąć narty. Owocowało to niekiedy "schodkowaniem" - skokowym rozprostowywaniem narty w skręcie.
Ogólnie stwierdziłem, że jest to najlepsza z nart, na jakich jeździłem w ciągu ostatnich 50 lat. Może tylko dla mnie za ambitna o 10 cm długości.
Świetnie, mimo R=12m, udawała gigantkę, lecz jazda krótkim, ciętym skrętem po ok dwudziestym skręcie wyczerpywała moje siły.
Wady:
- waga
-wolne (na minutowej trasie giganta wolniejsze o ok. 5' od sklepowych slalomek)
Na koniec sezonu byłem na Słowacji w Żdiarze i w Strbskim Plesie, gdzie dopiero moje M11 pokazały, do czego są zdolne!.
W miękkim (+10) wiosennym śniegu spokojnie precyzyjnie skręcałem tam, gdzie nawet deskarzy stopowało. W S.P. byłem jedynym jeżdżącym między trasą orczyka a zratraczoną i zmuldzoną już koło południa trasą.
Tak naprawdę ujeździłem je dopiero w tym sezonie - w grudniu w Zillertalu, czyli "docieranie" trwało ponad 40 dni jazdy.
Stwierdziłem, że na nich jeżdżę po wszystkim i z zadowalającą mnie precyzją. Męczyłem się dopiero na długich czarnych trasach. Tam ogarniały mnie czasem myśli, że nastąpił przerost ambicji nad zdrowym rozsądkiem.
Po prostu jazda na krawędzi na stromych ściankach rozpędzała mnie powyżej mojego progu tolerancji, a dogiąć narty bardziej nie miałem siły.
Podobne wrażenie miałem w czasie trzydniowego styczniowego wypadu z kilkoma Forumowiczami na Świętą Górę. Oni nieustannie testowali najnowsze Dynastary, ja nieustannie testowałem moje możliwości w tandemie: narciarz - Metron M11.
Stwierdziłem, że po 52 latach definitywnie kończę naukę jazdy na nartach. To, co umiem mnie już wystarczy. Wystarczą mi również Metrony.
I byłby to koniec ballady o Metronach, gdyby nie to, że następnego dnia po powrocie z KW pojechałem paręnaście km na pobliski stoczek, na którym w płaskim świetle ,wykonując z konieczności kristianię do zatrzymania się zerwałem więzadło krzyżowe przednie w prawym kolanie.
I tak rozpoczął się czas Metrona B5...
Edit: Teo
Post napisany przez "luśnię" - kłopoty po zmianie skryptu.
Jerzy, usuwam następny Twój post.
autor: lusnia - Zamieszczono: pn kwie 03, 2006 4:16 pm
Na gorąco, po powrocie z Alp.
Zerwane więzadło zmusiło mnie do przemyślenia mojej narciarskiej przyszłości, która bynajmniej nie rysowała się świetliście...
Ale jako niepoprawny optymista, miesiąc po kontuzji stwierdziłem empirycznie (zakwaszając natychmiast zdrową nogę), że jednak na nartach jeżdzić będę .
W konkluzji spuściłem z tonu o 100 cm2, nabywając rzeczone Metrony B5 z kolekcji 2006/7.
Dane:
162cm/M2 Index=1260/R=11m
Geometria:131/76/115 (jeszcze potworniejsza łopata)
Waga: 7,6kg (10cm krótsze niż poprzednie M11 ważyły mimo to 10 dag więcej!)
Z powodu kontuzji rzadko obciążałem je w pełni, ale stwierdzam, że teraz mam narty optymalne do moich możliwości.
Porównanie z M11:
-Stabilniejsze przy zmianach rodzaju tego, po czym się jedzie (nie mogę napisać "śniegu", bo to było od czystego lodu po prawie czystą wodę);
-W okolicach naturalnego promienia skrętu jeździ się bez wysiłku;
-Spokojnie doginałem do 5-6m na 900m Słotwin nie wpadając w zadyszkę;
Wady pozostały te same:
-waga
-nie do zawodów (Na stałym ok.25" stoczku slalomowym przynajmniej 2"w plecy od jeźdźców na średniopółkowych slalomkach , którzy omijali bramki przynajmniej o metr)
c.d.n. (mam nadzieję), w przyszłym sezonie