Mój pierwszy raz
autor: qbas - Zamieszczono: pn gru 19, 2005 4:43 pm
Hmmm....
1 w nocy, powaliło mnie czy co? Przecież mógłbym cały (pierwszy od bardzo dawna) weekend odpocząć i przygotować się na następny, przedświąteczny, tydzień. Ale nie, nie mogę, przecież to jedyna okazja żeby w końcu w realu poznać tych ludzi, z którymi spędzam tyle czasu w sieci. Jedyna okazja, żeby w końcu ktoś mi powiedział co i dlaczego źle robię. W takim razie jadę.
Ostatnie sprawdzenie czy wszystko zapakowane, ptaszki odznaczone i w drogę.
Tankuję na stacji, odpalam CB i się zaczęło.
Tutaj nie jedźcie bo droga jest zamknięta.
Droga na Piłę zablokowana - przewrócił się tir
Na drodze szklanka. Na szczęście po 20 km troszkę się przeczyściła więc mogę jechać bez obaw, ale i tak przycisnąć nie można. Do Poznania dojeżdżam o 3.30, już jestem pod kreską a gdzie dalej. Dodatkowo Andrzej mówi, że zamknęli przejście w Jakuszycach i będzie wesoło. Jedziemy. Na szczęśćie droga do Leszna i dalej w dół czarna. Więc opóźnienie półgodzinne się nie zwiększa. Jedziemy. 7 telefon do Lecha.
Gdzie jesteście?
Jedziemy na Jakuszyce. Przejście otworzyli
Przy wykorzystaniu Torka jako GPSa ustaliliśmy, że są 20 km przed nami. Jazda. Granica, wymiana pieniędzy i dalej. Byle jak najszybciej do hotelu i na stok. W końcu znaleźliśmy (przy okazji dowiedziałem się, że nie należy do czechów mówić że szukam czegoś ). Stoją. Wysiadka szybkie przedstawianie, pokój i dalej jak najszybciej się przebrać i dołączyć do grupy.
Przebrani w tempie ekspresowym stawiamy się na dole w oczekiwaniu na taksówkę. Z nami stoją Lechu i Torek. Oczekiwanie na taksówke uprzyjemniamy sobie rozmową i tłumaczeniem jak to się stało, ze przez przypadek kupiłem trzy kurtki na narty. Nie było problemu do momentu kiedy nie podjechała taksówka i nie uświadomiliśmy sobie, że jednak trochę nas jest, żeby się zmieścić do tego samochodziku. Wsiadł Torek, Lechu, ale reszta co? kompresja stratna? Czy wleczenie za samochodem? Na szczęśćie z kolanami pod brodą domknęliśmy drzwi (bez pomagania) i jedziemy. Samochód staje tuż przy kasach. Natychmiast wołamy, żeby nam kupili karnety i się przygotowujemy. Wskakujemy na orczyk i wio.
Na górze okazuje się, że jednak całonocna jazda i ani chwili odpoczynku daje się odczuć. Nogi napuchnięte tak, że prawię nie mogę zapiąć klamer. na szczęśćie udaje mi się załapać na ostatni ząbek i jadę.
Najpierw powoli, jak żółw ociężale (niestety okulary połamane zostały w domu, a tutaj pada). No i oczywiście, żeby nie zaliczyć od razu orła i nie być ściągniętym ze stoku. Powoli powoli zsuwam się na dół. Boże jak oni wszyscy ślicznie jeżdżż i jak leciutko. Dlaczego mi to idzie jak po grudzie? Raz, drugi, jeżdzę orczykiem i się zsuwam na dół. Przy kolejnym przejeździe jak błyskawica pojawią się Lechu i ciągnie na kanapę. Wiedząc, że sobie nie poradzę i widząc co się może dziać na górze, zjeżdżam (jak się poźniej dowiedziałem) czerwono-czarną końcówką do sedlaczkovej. Przedemną pojawia się Krakonosz. Podjeżdżam do dolenj stacji krzesełkowej tam poznaję Isię i jej koleżankę. Wsiadam na siodełko i od tego momentu nie do końca jestem przekonany jak to dalej wyglądało. Oczywiście jak prawdziwa lama wywaliłem się zsiadając. Potem było już tylko gorzej. Brak okularów owocuje załazawionymi oczami. Łzy natychmiast zamarzają na rzęsach. Ale nic odwrotu niema. Całej reszty zresztą też. Ale przecież jakby na mnie czekali to nie wiem, o której by na ten obiad dotarli. Ja powolutku zsuwam się (choć to i tak bardzo dynamiczne określenie) na dół. Niestety dodatkowo dały o sobie znać buty i to, że miałem spuchnięte nogi, ból staje się okropny. Muszę odpiąć buty i praktycznie je zdjąć. Musiałem wyglądać nieźle ponieważ pojawił się jakiś człowiek w czerwonym ubranku ze służb i zapytał, czy nie potrzebuję pomocy. Co było dalej nie będę opisywał, żeby oszczędzić wszystkim łez śmiechu, dość tego, że do Lovczenki dotarłem jak wszyscy byli już gotowi do wyjścia. Po czym dowiedziałem się, że faktycznie padało całą noc w związku z czym nie zdążyli uratrakować stoku i był faktycznie ciężki Dosyć dodać, że nawet na drugi dzień Ojciec leciał też. Choć oficjalna wersja jest zupełnie inna i jej się będziemy trzymać.
Zjadłem więc obiad samotnie, posiedziałem jeszcze chwilę rozmasowałem nogi i poszedłem katować się dalej tam gdzie moje miejsce. Po pewnym casie pojawia się Andrzej i udziela mi cennych porad. Poświęca swój cenny czas i spokojnie analizuje, uświadamiając mi wszystkie błędy w moim poruszaniu się po stoku. Powoli, powoli zaczynam zauważać je i ja, a dzięki temu mogę je poprawiać. Co jakiś czas spotykamy pozostałych uczestników WZFu. Pojawiają się oznaki zmeczenia i przenikliwy ból w okolicy palców. Niestety brak kondycji dramatycznie obnażony przez góry powala mnie na nogi. I tak powoli, powoli zbliżał się koniec narciarskiego dnia. Spocony jak mysz, wyczerpany i szczęśliwy zjeżdzam na dół niebieską trasą, która wg mnie jest nieznacznie cięższa od czerwonej, która jest obok.
Na dole konsternacja. Czy ktoś wogóle zamówił taksówkę? W końcu większość zdecydowała się na zjazd do drogi i końcówkę na piechotkę. A czwórka z nas czeka na właśnie nadjeżdzające Subaru 4x4.
Szybki przejazd do hotelu, prysznic i przygotowania do kolacji. Okazało się, że będziemy mieli przygotowany specjalny stół dla nas i jesteśmy proszeni na sam początek. Jeszcze szybki wypad na zakupy, żeby kupić jakieś okulary i poprzymierzać może jakiś garnek będzie na mnie pasował i idziemy na kolację.
Ale i tak najbardziej ujęło mnie przyjęcie do grupy. W restaurtacji wspaniała, prawie rodzinna atmosfera. Jestem tu pierwszy raz ale wszyscy się do mnie odnoszą jakbyśmy się znali conajmniej kupę lat. Jeszcze mi się trochę myli kto jest kto, ale ja tak mam. Ni cholery pamięci do imion i nazwisk. Poza tym pewne niki i avatary w okularach zupełnie mi nie pasują do tych twarzy, które widzę przed sobą i muszę weryfikować swoje wyobrażenia. Np Ojciec kojarzył mi się z jowialnym panem siejącym rubasznym chumorem. Zupełnie nie wiem czemu. A Lechu wyglądający na znacznie niższego na swoim avatarze to jednak kawał chłopa.
Po kolacji jednak zmęczenie daje znać o sobie. Muszę się położyć choćby na godzinę bo inaczej nie wytrzymam.
Po 21szej udajemy się do Zbyszka na spotkanie. Rozmowy trochę, analiz. Szczerze mówiąc jestem półprzytomny bo to już 38 godzin na nogach. O 23 udajemy się do pokoi na zasłużony odpoczynek.
Niedziela
pobódka 7.30. O dziwo budzę się sam. To chyba jednak przyzwyczajenie. 8.02 wszyscy stawiają się na śniadanie. Szwedzki stół. Raz dwa i po śniadaniu, pakowanie, przeniesienie tobołków do pokoju Ojca,zdanie pokoju i szybki transport na stok. Tym razem jest z nami jeden z młodszych więc spokojnie się mieścimy do Subaru.
Tym razem nogi odpoczęły, zeszła opuchlizna, znacznie mocniej ubiłem i pomogło. Przez pierwszą godzinę nogi prawie zupełnie mi nie dokuczają, dodatkowo mam okulary i widzę dokąd jadę. Pamiętając o naukach Andrzeja staram się cały czas trenować moje umiejętności. Zaczyna mi wychodzić coraz lepiej. Jadę na dół żeby podciągnąć się na dużym orczyku. Niestety troszkę przegiąłem i... Jak to później malowniczo określił Lechu naśmieciłem rekwizytami na stoku. Musiało wyglądać poważnie sądzą po prędkości z jaką podjeżdżał do mnie koleś, żeby się zapytać czy nic mi nie jest. Wszystko wszystkim ale jak to się stało, że narta była wbita pionowo w stok to ja zupełnie nie wiem. Niestety tak do końca wszystko ok nie jest. Okazało się, że troszkę naciągnąłem mięsień i boli trochę przy manewrach. Ale nic to, trzeba szlifować. Tym razem w Lovczence jestem prawie dokładnie o 12tej. Torek i Ojciec właśnie wychodzą, żeby jeszcze raz przed obiadem poorać stok. Ja z Lechem zaczynamy rezerwować stoliki dla grupy. Powoli wszyscy się schodzą i zamawaiją obiad. Niestety my kierowcy bezalkoholowy. Jako ostatni przychodzi Torek z Ojcem całym w śniegu. Oficjalna wersja jest taka, że wpadł pod armatkę Po obiedzie zbieramy się, zeby zrobić wspólne zdjęcie
Na początek Orange Team
Potem cała grupa. Zbliża się godzina o której na dole ma czekać na nas Subaru więc trzeba się rozjechać.
Noga boli, ale powoli jakoś sobie radzę. Dla pewności końcówkę pokonuję stroną "czarno-czerwoną" co upewnia mnie, że jest łatwiejsza. Jedziemy do hotelu, szybki prysznic, drobne zakupy na stacji i jedziemy. Niestety trasa nie zapowiada się ciekawie. Cały czas śnieg. Na zjeździe z Jakuszyc mijamy tira, który powoli zaczyna stawiać się bokiem pod górkę. Jak Zbyszek dojedzie po córkę to ja niewiem? Cały czas na nasłuchu radiowym zastanawaimy się co nas czeka. Śnieg cały czas daje ile wlezie. I tak jest aż do rawicza. Potem chwila spokoju i czarenej drogi. Dojeżdzam do Poznania z 30 minutowym opóźnieniem w stosunku do planów. Rozpakowanie bagaży, pożegnanie z Andrzejem i dalej. Na CB mówią, że z policją spokój ale, że przejście w Jakuszycach już zamknięte. Im dalej od Poznania tym gorzej. Coraz więcej nawianego śniegu i coraz mocniejszy wiatr. Od Gniezna zaczynają się komunikaty, że przed Inowrocławiem lezy skład w poprzek drogi i nie wiadomo kiedy go podniosą. Objazd przez kruszwicę dokłada godzinę do drogi. W domu jestem o 1 w nocy. Rozapkowany padam na łóżko.
Razem zrobiłem prawie ponad 1000 km, ale nie wybaczył bym sobie gdybym odpuścił i nie pojechał. Poznałem wspaniałych ludzi, z którymi bardzo miło spędziłem czas. Szkoda tylko, że był to tylko weekend. Mam nadzieję, ze następnym razem uda mi się, przyjechać conajmniej na trzy dni.
autor: tomek - Zamieszczono: pn gru 19, 2005 5:40 pm
Ładna relacja qbas, postarałeś się ... a kilka razy odpuściłeś.
autor: Mariusz - Zamieszczono: pn gru 19, 2005 5:42 pm
Razem zrobiłem prawie ponad 1000 km, ale nie wybaczył bym sobie gdybym odpuścił i nie pojechał. Poznałem wspaniałych ludzi, z którymi bardzo miło spędziłem czas. Szkoda tylko, że był to tylko weekend. Mam nadzieję, ze następnym razem uda mi się, przyjechać conajmniej na trzy dni.To chyba niezła rekomendacja spotkań
autor: Romek - Zamieszczono: pn gru 19, 2005 7:44 pm
Ładna relacja qbas, postarałeś się Smile ... a kilka razy odpuściłeś.Dobrze, że Lechu w górach
autor: KazP - Zamieszczono: wt gru 20, 2005 12:04 pm
Ale kolorystykę kurtek zgraliście nieżle. Niezły zespół.
autor: Lechu - Zamieszczono: wt gru 20, 2005 12:34 pm
Dobrze, że Lechu w górachJuż nie niestety
autor: qbas - Zamieszczono: wt gru 20, 2005 3:05 pm
Dobrze, że Lechu w górachWiesz chodziło mi o to, że nieznając Lecha wydawało mi się, że jest niższy. Nie wiem czemu odniosłem takie wrażenie.
autor: Andrzej K - Zamieszczono: wt gru 20, 2005 3:25 pm
wydawało mi się, że jest niższyPrzecież dla ciebie wszyscy są niźsi
autor: qbas - Zamieszczono: wt gru 20, 2005 3:52 pm
A czy ja napisałem, że odemnie?
autor: torek - Zamieszczono: wt gru 20, 2005 9:12 pm
odemnie?Oj, źle, że Lechu już nie w górach