ďťż
Moje Tatry.





autor: torek - Zamieszczono: czw paź 04, 2007 11:18 pm
Wróciłem już dawno, ale... Oj działo się... Ponieważ mam skłonności do kwiecistości, to powinienem ważyć słowa, ale i tak napiszę, że... o mało nie straciłem życia na Bystrym Przechodzie..., ale oddajmy głos autorowi.

"Minęli Capi Staw. Do przełęczy zostało już niewiele, bo ok. 240m przewyższenia, co nawet przy jego zdechłej kondycji powinno zająć nie więcej niż pół godziny. Konrad szedł znakomicie i taktownie co pewien czas na niego czekał. Niebo zasnute było już całkowicie nieciekawymi szarymi chmurami. Wcześniej usłyszeli też parę dość dalekich grzmotów. Chmury były jednak wysoko i szybko przesuwały się po niebie, a ponadto ochłodziło się, co "raczej" nie wróży opadu. Co chwilę popadywało, ale niegroźnie. Otoczenie Młynicy pełne było poszarpanych skał otaczającej ją grani. Po prawej i nieco z tyłu widzieli Szatana siedzącego w zamyśleniu i chichotającego pod nosem któż to tym razem być może odda mu duszę. Miał coś zjeść, ale szło mu się dobrze i zrezygnował. Minęli stawek po płaskich płytach wyrzeźbionych przez lodowiec i rozpoczęli wspinaczkę. Ich uwagę zwróciły płaty śniegu i baraszkujące po nich stado młodych kozic.

Co raz więcej było ścianek i kominków, gdzie niemal bez przerwy trzeba było używać rąk i stosować żelazną zasadę wspinaczki nieważne alpejskiej, taternickiej, czy turystycznej "trzy punkty oparcia". Co raz więcej nieprzyjemnych płaskich płyt nachylonych pod kątem 60 stopni gdzie trzeba uwierzyć w szorstkość Vibramu. Zaczęło padać, ale zdecydował prosty rachunek. Z tego miejsca było 3 godziny niełatwego i nużącego powrotu, a z przełęczy 1,5 godziny do Chaty pod Soliskom i... marzenie...zjazd krzesłem do Szcyrbskiego Plesa.

Mozolnie zdobywali wysokość. Stanęli pod ok. 10-metrową ścianką. Poziomica na mapie wskazywała ok. 2200m npm.
Nad nią czekało już tylko proste podejście i dwa trwersy. Pierwszy w prawo, a drugi w lewo i kilkanaście metrów łańcuchów na wąską przełęcz. Właśnie zaczęli się zastanawiać którędy iść, gdy niebo otworzyło swe podwoje. Zaczęło lać, a po chwili usłyszał okrzyk Konrada: "Tatusiu, grad!" Nie miał czasu na zastanawianie się nad tym co tak łomocze o skały, bo w tym momencie niemal ogłuszył go huk pioruna, który trafił obok nich. Ze ścianki lał się wodospad, ale to nie miało znaczenia. Był już zupełnie mokry, a jedyną część garderoby, która była sucha, to jego Trezetty. Niestety już niedługo tak miało być, bo cudowny wynalazek Gore nie gwarantuje nieprzemakalności, gdy woda spływająca po goleniach dostaje się do buta przez zasysającą ją skarpetkę nie osłoniętą getrem.

Westchnął, a raczej nie westchnął tylko wściekle warknął: "Wracamy".
"Tak tatusiu wracamy". W głosie syna usłyszał ulgę.
Rozpoczęli mozolny odwrót. Nie było w nim nic z dramatycznych odwrotów, o których tyle się naczytał w swych ukochanych górskich książek. Nie było tam dramatycznego wołania o pomoc Toniego Kurza na północnej ścianie Eigeru, czy dramatycznych słów listu Wilo Welzenbacha pod Nanga Parbat. Nie było śniegu, nie było minus 50 stopni poniżej zera, nie było wiatru łamiącego namioty, ale...było ich osobista "ekstremka". Ot taka na jaką zasługuje dwóch "nieco" zaawansowanych górskich turystów. Każdy krok wymagał zdwojonej uwagi, a mimo to... Na "bezpiecznej" wydawało się płycie poślizgnął się. Nie, proszę nie oczekiwać, że poniżej ziała "lufa" na kilkaset metrów. Nie, to było co najwyżej 10 metrów. Wystarczająco, by złamać kręgosłup. Poleciał na tyłek i poczuł przeszywający ból w ...prawym kolanie: "Kurwa mać, znowu!!!???" Błyskawicznie rozrzucił ręce i lewą nogę na boki i zaklinował się w w nierównościach skały. Pośladek bolał przeraźliwie, ale wiedział, że jego "tematem na dziś" będzie kolano. Znów, jak dwa lata temu w Zakopanem, kiedy zasiedział się w karczmie oglądając koncert Jarra i musiał skakać przez płot niczym Wałęsa, bo gospodarze zamknęli mu przed nosem bramę, nie mógł go wyprostować. W czasie upadu jego niestabilne kolano uległo patologicznemu przeprostowi i potwornie bolało.

Jakoś się pozbierał. W tym samym czasie Konrad zaliczył "lot" chwytając się w ostatniej chwili swą prawą z uszkodzonym dwugłowym ręką za występ skalny.
Reszta była milczeniem. To byl trzygodzinny marsz, gdy sekundy zlewają się z minutami, a te z godzinami. Teren był coraz łatwiejszy, ale i tak gdy bardziej były potrzebne nogi Konrad pomagał jemu, a gdy ręce on Konradowi. W końcu dotarli na dół, bo każda droga ma swój kres. Rozebrali się na parkingu do naga (notabene taki sam numer obok nich odstawiła trójka Czechów), wytarli do sucha i przebrali w suche ubrania, które na szczęście mieli w aucie.

Słońce znów wróciło nad Tatry i humory znów zaczęły im dopisywać. Przejechali do Smokowca zjedli obiad i zapisali się w Szwijcarskiej Chacie na Łomnicę. Kolano "prawie" nie bolało, a ręka Konrada, też była "pikuś". Mieli się zgłosić o 8:15 w Tatrzńskiej Łomnicy przy dolnej stacji kabinowki. Za wszystko trzeba było zabecalować 3600SK za dwóch z dołu ewentualnie 4000 SK za cztery osoby, gdyby znalazło się jeszcze dwóch chętnych. Detal doprawdy wobec ich pragnień. No chyba, że będzie padać. Wrócili do Zakopanego i wieczorem nawet wybrali się na Krupówki żeby potrenować "już prawie zdrową nogę"

Następnego dnia budzik zadzwonił o 6-tej. Kolano nie pozwalało się wyprostować i bolało jak jasna cholera. Za oknem ściana deszczu, a góry były gdzieś nierealne za ścianą mgły.
"Konradku, nie idziemy"
"Aha...No to śpimy, a po południu pójdziemy na bilarda dobrze?"
"OK"

I tyle. Tak było w dzień mych 46 urodzin. Trzy lata temu przy fantastycznej pogodzie w moje urodziny wszedłem na Gerlach króla Tatr. Tym razem z królową się nie udało.
Ale ja jeszcze tutaj wrócę, oby tylko zdrowie dopisało.

Historia prawdziwa.




autor: qbas - Zamieszczono: pt paź 05, 2007 8:55 am
Pięknie to Torek opisałeś. Nigdy nie byłem co prawda w takich opałach ale deszczyk jestem sobie w stanie wyobrazić.



autor: Andrzej K - Zamieszczono: pt paź 05, 2007 1:41 pm
bez słów
można czytać czytać czytać



autor: qbas - Zamieszczono: pt paź 05, 2007 1:47 pm
Ja myślę, że jak już pozamykają wszystkie szpitale to Torek będzie mógł sobie dorabiać pisząc całkiem niezłą beletrystykę.




autor: rafa - Zamieszczono: sob paź 06, 2007 10:47 am
Przeczytałem kilka razy. Wciągająca opowieść