ďťż
O dwóch takich ... (relacja)





autor: Andrzej K - Zamieszczono: ndz sty 28, 2007 8:47 pm
O dwóch takich (i takiej jednej) co to pojechali na sanki.

prolog

Historia zaczęła się właściwie rok temu. KJ (kolega Jurek) był w styczniu w Voralbergu w interesach. Postanowił pobyt przedłużyć i 3 dni oddawał się rozkoszom lenistwa w Schruns. Jako osobnik nie jeżdżący na nartach zasmakował w rodlowaniu (nowotwór od słowa Rodeln czyli jazda na sankach). W Schruns na Hochjohu jest długi na 5 km naturalny tor saneczkowy (czyli jak to określił rodlownica od słówka Redelnbahn). Już w listopadzie zaklepał kwatery w Schruns dla siebie i KC (zwanej dalej Pimpkiem). Namówił mnie również na ten wyjazd kusząc opowieściami o takich dziwakach co to tam zaznawali przyjemności z przymocowanymi do nóg deskami. Nie będę ukrywał, że bardzo namawiać nie musiał.
Ostatnie chwile przed wyjazdem
Z niepokojem patrzymy w internet. Prognozy pogody, obraz z kamery w Schrunsie są porażające. 70 cm śniegu, które spadło na koniec grudnia w temperaturze 12-14 stopni i przy opadach deszczu topi się w oczach. Zamykają rodlownicę.
W czwartek, 2 dni przed planowanym terminem wyjazdu, zapada ciężka decyzja - nie jedziemy. Piątek poświęcamy na poszukiwanie ośrodków dla których prognozy długoterminowe są bardziej optymistyczne, i spełniających warunek posiadania rodlownicy która jest dostępna za pomocą jakieś windy no i oczywiście gdzie jest też miejsce do nartkowania. Znajdujemy Neukirchen am GroĂźvenediger (856 m) - jak podają na stronie www: Eldorado fĂźr Winterurlauber. Prognozy dla Ski Arena Wildkogel zapowiadają śnieg od połowy tygodnia.
Urlaubs-Arena Wildkogel zapewnia doskonałe warunki do jazdy na nartach (samochwały piszą, że w minionym sezonie zajęli 3 miejsce wśród ośrodków Salzburgerlandu) i "die wahrscheinlich längste Rodelbahn der Welt"- 14 kilometrowy naturalny tor saneczkowy prowadzący z samej góry do sąsiedniej miejscowości Bramberg am Wildkogel. Saneczkarze mogę korzystać z gondolki na szczyt, bilet saneczkowy uprawnia również do przejazdu powrotnego skibusem.
Tylko co z noclegami? Okazuje się, że żaden problem. Wyszukujemy parę adresów w internecie, telefon i wszędzie są miejsca. Dla miejscowych taka pogoda to klęska (jak się okazuje już na miejscu ponad 2/3 rezerwacji zostało odwołanych). Sprawdzamy więc na planie wioski gdzie jest która kwatera i wybieramy taką, która znajduje się za budynkiem dolnej stacji gondolki.

wielka rodlownica jest wieczorem oświetlona


Sobota

Ruszamy wcześnie rano. Na dachu dość komiczna konstrukcja. Poza skrzynią z nartami przymocowane dwa wielkie stojaki pod karmniki. KJ po drodze ma dostarczyć do klienta w Niemczech pilnie dwa sześciokątne Vogelhoeser. W środku też ciasno bo poza nami i bagażem rozpychają się karmniki. Pada deszcz. Podróż zapowiada się nieciekawie. Musimy trochę na dodatek nadłożyć drogi żeby zrealizować dostawę karmników. Konstrukcja na dachu budzi wielkie zainteresowanie na granicy w Kostrzynie. Po co nam takie dziwne konstrukcje na nartach. Po krótkich wyjaśnieniach ruszmy dalej. Pod Ringiem pozbywamy się balastu i ruszamy na właściwą trasę. Niemiecka autobana wiedzie nas bez problemów do celu. Krótko po wjeżdzie na A9 przestaje padać i robi się dość przyjemnie. Za Norymbergą zjeżdżamy do Autohofu. Tu rada dla podróżnych. Autohofy są dla wielkich ciężarówek, zawsze jest tam stacja i jakaś knajpka. Ale osobówki nie pogonią. I benzyna na Autohofach jest nawet i o 10% tańsza. Tankowanie i dalej w drogę. Dojeżdżamy do Monachium. Na horyzoncie pojawiają się Alpy. Piękna widoczność. Słońce, tylko dlaczego temperatura kwietniowa. Na zjeździe na A99 mały stau, parę autek nawiązało bliższy kontakt. Cała A99 zapchana więc niestety musimy jechać trochę wolniej. I przy końcu A99 powtarza się widoczek ze stojącymi na boku klepniętymi autkami. Teraz już prosto w kierunku Salzburga A8 aż do zjazdu na A93. Z Innenautobahn zjeżdżamy Kufstein na st. Johann in Tirol. Dalej przez KitzbĂźhel, Pass Thurn, Mittersill do celu. Wszędzie zielono. A gdzie zapowiadany piątkowy śnieg. Zajeżdżamy pod dom pani Kammerlander. I mała konsternacja pani proponuje nam że przeniesie nas do innego domu. Po krótkich wyjaśnieniach lądujemy 3 domy dalej u jej syna. Warunki extra. Przy utrzymaniu dogadanej wcześniej zapłaty zamiast pokoju z dostawką dla Pimpka dostajemy apartament w którym może się zmieścić nawet 8 osób. Krótki rekonesans po okolicy. Wieczorem w domu pojawiają się gospodarze. Okazuje się że w Neukirchen jest jeszcze mała rodlownica, KĂźhnreitrodelbahn, gdzie właśnie w sobotę odbywały się wiejskie zawody saneczkowe i bal saneczkarzy. Nieco podcięty gospodarz zaprasza nas na begruesungdrink. Naruszmy też nasze zapasy płynów wysokoprocentowych i przywieziony makowiec. Robi się miło i rodzinnie. Anita i Matthias okazują się bardzo sympatycznymi ludźmi. Mają jedną wadę, mówią pinzgauer. Cholerna gwara, trudno ich zrozumieć. No cóż, wzmacniacze intelektu znacznie ułatwiają rozmowę.

nasz domek


Niedziela

Pogoda do góry nieciekawa, więc odpuszczamy sobie wyjazd. Duża rodlownica też nieczynna. Pożyczamy sanki i idziemy na małą. Zabawy co niemiara, mimo konieczności podchodzenia z buta. Okazuje się że na krętym torze między drzewami wcale nie tak prosto kierować sankami. Pojawiają się chmury. Pada śnieg z deszczem. Podobno do góry pada sam śnieg. Jest więc nadzieja na lepsze jutro.
Pojawia się wszechobecne słowo MORGEN. Każde pytanie kiedy będzie padać śnieg to właśnie taka odpowiedź.
I właściwie to cała historia tego dnia. Wieczorem zmęczeni saneczkowaniem po lekkim wspomaganiu procentami padamy jak kawki.

Poniedziałek
Rano za oknem nadal zielono. Tylko teraz lekko posiwiała trawa. Temperatura wyraźnie spadła i pojawił się szron. W lokalnej TV podają, że warunki na górze są dobre. Męska decyzja. Idziemy wszyscy na narty. Wyciągam swój skarb; użyczone przez SAT najnowsze slalomki Voelkl Racetiger SL. KJ idzie do wypożyczalni po narty, Pimpek dosiądzie przywiezionych na wszelki wypadek nart mojej KM. KJ kiedyś, dawno, dawno temu próbował kontaktu z nartami, prostymi i bardzo długimi. Teraz dostaje sięgające brody Atomiki. Do gondolki i jedziemy na górę.
Wysiadamy, krótka konfrontacja mapki z rzeczywistością i wybieramy oślą łączkę. Bardzo miłe zaskoczenie. Mimo, że czynne są tylko trasy sztucznie śnieżone, to są w bardzo dobrym stanie. A że jest lekki mróz to całe naśnieżanie pracuje pełną parą.
Pimpek też kiedyś trochę próbował nartkowania na Malcie więc początki nie są aż tak trudne. KJ po wieloletniej przerwie też nadzwyczaj dobrze daje sobie radę. Zostawiam ich na chwilę o ruszam na mały rekonesans. Zjeżdżam do Rettenstein. Miejscami trochę lodu na trasie. Ale tygryski felka świetnie trzymają. Wracam krzesłem na górę. KJ decyduje się na wspólny zjazd. A jednak okazuje się on trochę za stromy na jego umiejętności. Jest dzielny i po paru kontaktach z matką ziemią docieramy w końcu do Rettenstein. Tu za dzielność funduję mu puchar (wielki kufel) pełen Jeegertee. Ponieważ w barze akurat musieli wymienić baniak z tym szlachetnym napojem dla narciarzy to w formie rekompensaty dostaję na koszt firmy w trakcie oczekiwania na zmianę parę obstalerów z wisienką w kielonku. Barman bawi mnie rozmową i wlewa we mnie te wisienki w płynie. W końcu oczekiwane kufelki stają na ladzie. Po wypiciu gorącego Jeegera w zasadzie jestem w stanie mocno wskazującym i przenoszę się z KJ na oślą łączkę. On dla potrenowania, ja ze względu na nasycenie obstalerem nieco utrudniające jazdę.
Koło 16 zjeżdżamy do domu. Kąpiel. Reanimacja obolałych członków. Wyskakujemy do pobliskiego Spara. Kupujemy duży zastaw testowy produkcji Edelweiss wersja klar, hefe i dunkell. Do tego jakieś dziwadła serowe. Dziwadła serowe po przygotowaniu okazują się bardzo smacznym obiadem. A testowanie weicenów kończy się późnym wieczorem.

Widok z lotu ptaka na górną stację gondolki. Taki widok niestety nie był nam dany.


Wtorek

Rano niespodzianka - za oknem biało. Pada śnieg, no dobra prószy, ale zawsze. Wielka rodlownica nieczynna więc mam dalej towarzystwo na nartach. Do góry tragedia. Wszystko w chmurach, widoczność fatalna. Najpierw trochę na oślej łączce. Potem trasy niebieskie 6, 8, 9, widoczność nieco się poprawia. Staram się jeździć świadomie i obserwować tygryski. Zachowują się bardzo dobrze, żadnych problemów, bardzo łatwo wchodzą w skręt, trzymają. Naprawdę przyjemna jazda. Tak tłuczemy się cały dzień z małą przerwą techniczną na wymianę płynów w organizmie w bergresteurant. Dunkel z pod znaku szarotki dobrze nam robi. Po powrocie i regeneracji sił zostajemy zaproszeni do gospodarzy na małego sznapsika. No oczywiście nie możemy pozostać dłużni. I tak długo wieczorem toczą się rozmowy, słuchamy o okolicy, o Pinzgau, opowiadamy o Poznaniu. Wspominam moje letnie wycieczki w tym rejonie Alp. Cała rodzina gospodarzy jeździ na nartach. Matthias prowadzi czasem wycieczki w góry na nartach turowych. Młody Alex to specjalista od akrobacji. Właściwie można się było domyślać po zawartości narciarni. Nart jak w dobrym sklepie a i wyposażenie warsztatu godne. Dla mnie tacy gospodarze to skarb. Można bardzo wiele dowiedzieć się o miejscach w których się mieszka. Więcej jak z jakiegokolwiek przewodnika. To lubię.

Środa

Pada śnieg. Wielka rodlownica nieczynna zatem dziś mam dalej towarzystwo na nartach. KJ rano przed wypożyczalnią wypatrzył plakat. W środy na małym torze saneczkowym jest wieczorem Mondschein Rodeln. Pobiegł do biura turystycznego i zapisał nas na wieczorne saneczkowanie przy sztucznym świetle (nie pytając za bardzo o szczegóły)
Do góry niespodzianka. Mróz 15 stopni i wiatr. Zakładamy maski - ryjki jak podsumował je KJ - opatulamy się szczelnie i do zabawy.
Dwa dni treningu przynoszą już mojemu towarzystwu rezultaty. Poruszają się dość sprawnie na oślej łączce. Więc dalej żmudnie prasują śnieg. W prawo, w lewo, talerzyk, i znowu. Ja krążę trochę po okolicy. Robi się przyjemnie biało. Tylko ta temperatura. Trochę dokuczliwa. Przerwę regeneracyjną robimy w najbliższej ćwiczebnego poletka bergresteurant. Namawiam ich na Kaiserschmarren. Sam długo wybieram i w końcu przychodzę do stolika z cuchnącymi Pinzgauerkeisespätzle. Pychota. Cudowny smród sera. Jeszcze trochę prasowania śniegu i na dół. Przecież wybieramy się na wieczorne sankowanie. W domu niespodzianka. Odwiedził nas miejscowy poznany na Skype. Sep okazał się fantastycznym człowiekiem. Jest kierowcą Postbusa. Lata całe był instruktorem narciarstwa. Jest o czym rozmawiać. Naruszamy ostanie zgrzewki polskiej zupy chmielowej. Szkoda, że musimy wracać w piątek. Sep ma wolną sobotę i proponuje wspólną wycieczkę na nartach. Może następnym razem.
Ale czas goni. Nocne saneczkowanie czeka. Idziemy na KĂźhnreitrodelbahn. I TU SZOK. To nie taka sobie zabawa na sankach tylko zawody dla gości, z profesjonalnym elektronicznym pomiarem czasu, numerami startowymi. Na starcie stawiło się ponad 120 osób. Podzielono nas na grupę damską i męską. Pierwsi dostają sanki, porządne sportowe do zawodów na torach naturalnych. Jestem w pierwszej grupie. Nie ukrywam, że odczuwam pewien niepokój. Moja kolej, odpycham się od poręczy, uruchamiam pomiar czasu i .... Czemu to tak zapie... Drzewo, zakręt hamuj, nie idzie, drugi zakręt, banda, znowu za szybko, zakręt. Ktoś macha krzyczy hamuj, to już koniec, zjechałem, żyję. Odbierają mi sanki, numer. W zamieszaniu nie rozumiem komunikatu z moim czasem. Za chwilę dociera do mnie wynik. Nie jest rewelacyjny. Ale żyję. Czekamy dość długo na zakończenie zawodów. Całą trójką jechaliśmy w 1 grupie. O 21 w pobliskim Schrimbarze zaczyna się uroczyste zakończenie i ogłoszenie wyników. Dyplomy, najlepsi dostają medale i puchary. W końcu to były PRAWDZIWE zawody. Bal na całego. Waiceny, Jeegertee i rewelacyjna gorąca czekolada z rumem podgrzewają i tak gorącą atmosferę.
Dla historyków podam że zająłem 36 miejsce KJ 16 a Pimpek 14. Właściwie zwycięzca powinien być zdyskwalifikowany bo jechał na takim wspomaganiu sznapsami, że ... a zresztą.
Wracając widzimy grę świateł reflektorów ratraków pilnie prasujących pisty i produkujących tak miły narciarzom sztruksik.

jeździliśmy na takich sankach jak te po lewej z czarnym siedzeniem


Czwartek

KJ i Pimpek zmęczeni nartkowaniem postanawiają wybrać się na wycieczkę do Kriml, zobaczyć wodospady, i może zapoznać się z tamtejszą rodlownicą.
Ja pracowicie wciągam na siebie kolejne warstwy bo na górze znów temperatura koło -15. Wychodzę. I niespodzanka. Pod domem stoi ratrak a w środku Matthias coś grzebie. Paręnaście minut zajęła dokładna prezentacja tej maszynerii. Naprawdę ciekawe urządzenie.
Tupię do gondolki. Wsiadam sam. W ostatniej chwili wskakuje gość w charakterystycznej kurteczce obsługi. I zaczyna gadać. Okazało się że to kierowca ratraka. Podniósł mi na wstępie znacznie poziom adrenaliny a właściwie strachu. Normalnie na górze dyżurują dwa ratraki w ciągu dnia celem zwożenia ewentualnych ofiar wypadków. On właśnie został wezwany bo dyżurna dwójka nie nadążała z robotą. No to sobie pogadaliśmy. O walorach pinzgau. O wielkiej rodlownicy. Na górze śnieżyca. Momentami muszę stawać żeby przetrzeć gogle bo nic nie widzę. Ale uspokaja się. Śnieg pada ale już nie tak gwałtowny. Na 9 jakaś grupka młodzieży ma ustawione bramki i jeździ slalom gigant. Okazuje się że to jakaś klasa zalicza sprawdzian z WF. Pytam czy mogę też. No problem, za chwilę robią przerwę to bramki są do dyspozycji. Prze czas ich przerwy jeżdżę sobie na tyczkach. Tu felkowe tygryski pokazują co jest ich żywiołem. Jadę jak po szynach.
Klasa wraca ja jadę dalej. Dziś ostatni dzień więc trzeba go wykorzystać na maxa. Przenoszę się na trasę wzdłuż krzesła 3. początek pistą, potem trochę na skróty i końcówka znów pistą. Na krześle rozmawiam z dwoma panami mniej więcej w moim wieku. I tak razem robimy parę kółek. Jeździmy zmieniając się na prowadzeniu a wracając dyskutujemy o nartach. Oni są na slalomkach Blizardach ja na felkach. Nie wypala propozycja zamiany na próbę. Motiony iP można przestawić bez problemu niestety moje kopytko przekracza zakres regulacji ich wiązań. Zaczynam żółto widzieć więc zjeżdżam do Rettensteina. A w środku bal narciarski na całego. Przyśpiewki (nie nadają się do cytowania) rytmicznie kończone wspólnym UUU HAAA i tupnięciem wszystkich balujących. Wydaje się, że na tupnięcie podskakuje cały budynek. Przyjmuję lekki posiłek śpiewając i tupiąc ze wszystkimi i odjeżdżam. Na górze chwilka szczęścia. Przez dziurę w chmurach widzę wierzchołek GroĂźvenedigera. Jeszcze parę zjazdów i zbieram się do powrotu. Siadam na chwilę na ławeczce, żeby nasycić oczy na zapas. I zobaczyłem coś czego jeszcze nie widziałem jak żyję. Przez chmury przebija się słońce. Wirujące malutkie płatki śniegu tworzą słup światła mieniący się srebrnymi błyskami. Zjawisko trwa prawie 5 minut. Ludzie na stoku pokazują sobie niebo palcami i większość stoi i patrzy. Niestety aparat zgłupiał i nic nie zarejestrował.
Ostatnia jazda na dół. W domu już są moi towarzysze podróży. Byli na wodospadach a potem załapali się na zawody dla gości w Krimlu na torze saneczkowym. Tym razem kolosalny sukces. Wrócili z pucharem za zajęcie 1 miejsca.
Robimy wstępne pakowanie. Wieczorem jeszcze rozmawiamy długo z Anitą. Może jak byśmy przyjechali latem to byśmy się wybrali na GroĂźvenedigera.

Piątek
Śniadanko, toboły do auta i pa pa. Po drodze podjeżdżamy do biura turystycznego wrzucić gastekarte do urny. To jednocześnie losy na loterię - do wygrania tygodniowy pobyt dla 2 osób. Powrót tą samą drogą ale w zupełnie innym krajobrazie. Dookoła wszystko białe. W KitzbĂźhel widzimy uwijające się ludki na Koguciej górze. Wydali prawie 300.000 € na przygotowanie stoku a i tak ma się odbyć tylko slalom. Podobno odwołanie zawodów przyniosłoby straty liczone w milionach.
Po drodze do Monachium mijamy wielu motocyklistów. W Monachium o tej porze roku jest wielki zimowy zlot niedźwiedzi polarnych.
Przez białą Bawarię mkniemy w promieniach słońca. Dalej pola robią się już szare. Jakieś 50 km przed ringiem zaczyna padać śnieg. Robi się nieciekawie wszystko mocna zwalnia. Stajemy na Michendorfie. Po 20 minutach śnieżyca słabnie a i po autobanie przemknęło parę pługów. Warunki dużo lepsze ale i tak trudno jechać szybko.
Granica.
Po naszej stronie różnie; kawałki czystej jezdni i kompletnie nic nie ruszone. Powoli jedziemy do domu.
Wreszcie Poznań. Wyładowujemy moje toboły i KJ wraca do siebie. Dobrze, że już w domu, szkoda, że tak krótko w górach.

Posłowie

Neukirchen am GroĂźvenediger i Urlaubs-Arena Wildkogel to całkiem przyjemne miejsce na rodzinny wypoczynek. Nie spełni być może oczekiwań tych którzy szukają mocnych wrażeń na czarnych trasach ale czy tylko o to chodzi. Chętni mogą korzystać także z ZillertalArena. Skipas jest wspólny a do Gerlos jeździ skibus.
Ski-Arena Wildkogel oferuje ponad 50 km przygotowanych tras, 45 % niebieskich, 40 % czerwonych i 15 % czarnych.
Najwyższy wyciąg sięga 2.150 m npm.
Jest 6 osobowa gondolka w 2 częściach, 1 krzesło 6 osobowe, 2 czteroosobowe, 1 podwójne, 5 orczyków i 4 talerzyki.
Do tego dwa przygotowane zjazdy na dół, do wsi: do Neukirchen 5 km i do Brambergu 14 km (częściowo wspólny przebieg z wielką rodlownicą).
Dwa naturalne tory saneczkowe wielki 14 kilometrowy i mały nieco ponad kilometr.

Jeździłem w neoprenowych ochraniaczach na kolana. Dużo lepiej, nie odczuwałem tak zmęczenia i bólu kolan nawet przy dość ostrej jeździe.

Jazda na sankach też wymaga sporych umiejętności. Dobre sanki to prawie 200€.
Spotkałem wielu sympatycznych ludzi i cieszę się z tego.

Parę linków
Ski- Arena Wildkogel
http://www.wildkogelbahnen.at/
Neukirchen am GroĂźvenediger i Urlaubs-Arena Wildkogel
http://www.urlaubsarena-wildkogel.at/
Nasi gospodarze
http://www.appartement-kammerlander.at
Wytwory KJ czyli karmniki i inne
http://www.drewko.pl/

dodatki

przepis na Kaiserschmarren
To jest taka porcja na 4 osoby. Jak na jedną to podzielić i nie trzeba podgrzewać tylko podawać z patelni
1/4 litra mleka
4 jajka (białka na pianę)
szczypta soli
1 łyżka cukru
około 300 g mąki
rodzynki
tłuszcz do smażenia

Mikserem zarobić ciasto - tak jak na naleśniki, tylko na końcu delikatnie domieszać pianę z białek. Na rozgrzanym na patelni tłuszczu smażyć naleśnik, gdy z jednej strony jest lekko podsmażony przewrócić, dwoma widelcami lub innym wygodnym narzędziem podzielić na małe, podłużne kawałki, chwilę smażyć. Przełożyć do naczynia żaroodpornego z małą ilością rozgrzanego tłuszczu, posypać rodzynkami. Usmażyć drugą porcję, przełożyć itd. Naczynie żaroodporne trzymać na małym ogniu. Podawać z prażonymi jabłkami, posypane cukrem pudrem.

ps
zdjęcia będą później jak uporządkujemy nasze zbiory
jeśli będzie takie życzenie podam też przepis na Pinzgauerkeisespätzle.




autor: isia - Zamieszczono: ndz sty 28, 2007 9:34 pm
Andrzej relacja - moim zdaniem - doskonała.
Niniejszym zgłaszam Andrzeja do nagrody OKN ...



autor: Jack - Zamieszczono: ndz sty 28, 2007 10:17 pm
Fajnie sie czyta Twoja relacje Andrzeju. Dziekuje

Ps
To co lepsze? Narty, czy sanki?



autor: _marcin_ - Zamieszczono: ndz sty 28, 2007 11:30 pm
Wspaniała relacja Andrzeju




autor: Andrzej K - Zamieszczono: wt sty 30, 2007 7:47 am

To co lepsze? Narty, czy sanki?
Narty lepsze.
Ale próbki na sankach pokazały że jazda na torze naturalnym niewiele przypomina dziecęce zjazdy "z górki na pazurki", wymaga dużo wprawy i niemało wysiłku.



autor: lusnia - Zamieszczono: wt sty 30, 2007 8:03 am

Neukirchen am GroĂźvenediger i Urlaubs-Arena Wildkogel to całkiem przyjemne miejsce na rodzinny wypoczynek. Nie spełni być może oczekiwań tych którzy szukają mocnych wrażeń na czarnych trasach ale czy tylko o to chodzi.
Mylisz się! W pełni sezonu jest sporo "adrenalinowych" możliwości.
Z przyjemnością odświeżyłem sobie moje wspomnienia (2001r-mieszkałem w Wald).
Teraz jadę do Radstadt, gdzie m.in. mam do dyspozycji 5 km tor saneczkowy z metą przy domu, który wynajmujemy .



autor: Andrzej K - Zamieszczono: pn lut 05, 2007 3:31 pm
a teraz są fotki
tutaj http://www.narty.g2g.pl/wildkogel/



autor: _marcin_ - Zamieszczono: pn lut 05, 2007 4:08 pm

Barman bawi mnie rozmową i wlewa we mnie te wisienki w płynie. W końcu oczekiwane kufelki stają na ladzie. Po wypiciu gorącego Jeegera w zasadzie jestem w stanie mocno wskazującym i przenoszę się z KJ na oślą łączkę. On dla potrenowania, ja ze względu na nasycenie obstalerem nieco utrudniające jazdę.

http://www.narty.g2g.pl/wildkogel/image ... age22.html

Czy w takiej formie się przenosiłeś



autor: Andrzej K - Zamieszczono: pn lut 05, 2007 4:50 pm

Czy w takiej formie się przenosiłeś
po takiej degustacji

właśnie tak


się przenosiłem
a poza tym pod cienką warstwą śniegu był lód i było bardzo stromo i ...
tego będę się trzymał



autor: torek - Zamieszczono: pn lut 05, 2007 9:53 pm
Pięknie Andrzeju i dziękuję



autor: fantom - Zamieszczono: wt lut 06, 2007 3:55 pm
Bomba relacja
Super zdjecia
gratuluje
sk

P.S.
NIKON rules