O Rycerzu Wacusiu
Vonderey - 2010-03-23, 10:50
" />[center]
O Rycerzu Wacusiu[/center]
[center]Na sam początek nasuwa się ballada
O rycerzu Wacusiu co konia postradał
Chociaż to smoczycy żadnych ran nie zadał
Przecierz na balladę świetnie nam się nadał.[/center]
Dawno, dawno temu, kiedy ładną laseczkę można było kupić taniej niż krowę, a ten kto poślubił królewnę, chociażby wygłądała jak kartofel, mógł zostać królem, w czasach, kiedy chłopi pracowali ponad osiemnaście godzin na dobę i to bez płatnego urlopu, prawie jak pracownicy polskiej służby zdrowia, żył sobie rycerz o imieniu Wacław (dziewczyny wołały na niego Wacuś ze względu na jego wybitne posługiwanie się instrumentami).
Rycerz Wacuś był synem Lorda Strupara, szanowanym poszukiwaczem przygód, bohaterem znanym i lubianym przez całe księstwo Viagraburga, a właściwie nie przez całe, nienawidziło go prawie całe stowarzyszenie lordów, przeciwników jego ojca, ale najbardziej nienawidził go Kassas, jeden z lordów, który miał do dyspozycji prawie całe wojska księstwa, wiedział jednak, że jeśli zaatakuje Wacława zostanie wygnany z państwa.
Król Kataras III Cieknący niemiał potomka, a że Wacuś był jego ulubieńcem, to został wyznaczony, aby sprawować władzę po śmierci króla. Kiedy Kataras zmarł pojawił się drobny problem - trybunał lordów. Orzekł on, że aby Wacuś mógł przejąć tron, musi poślubić królewnę. Niestety jedyna królewna, o jakiej wiedział mieszkała w Ognistych Górach w Wielkiej Wieży na samym środku Jeziora Lawy, do tego do wieży nie ma mostu, a strzeżoan jest przez ziejącego ogniem smoka, normalnie kumulacja ognia jak w Dużym Lotku. Na czas wyprawy Wacusia Lordem Protektorem został oczywiście Kassas.
- Pójdę tam - zadecydował Wacuś i zaczoł pakować się do drogi. Zabrał miecz, kopię, zbroję płytową ozdobioną królewskim herbem złotego dębu, prowiant na długą podróż i dość duże zapasy wina, po czym wsiadł na swojego ogiera Ferdka i wyruszył w podróż swojego życia, od którego zależały też dalesze funkcjonowanie państawa i pokój z sąsiednimi krajami.
Tym sposobem Wacuś wplontał się w poszukiwanie żony. Wędrował nieprzerwanie przez trzy dni i trzy noce pijąc tylko wino i zagryzając sucharkami, aż wreszcie w oddali zauważył zmużkę dymu, która unosiła się nad samotną czarną górą. Na samą myśl, że ma się tam dostać przeszedł go dreszcz, a że był wieczór, zadecydował, że rozbije obóz już tutaj, im dalej od tamtej góry będzie spał tym lepiej. Przy okazji zauważył chłopa przechadzającego się po pobliskim polu, zawołał go.
- Podejdź tu - zawołał dłubiącego brudnym palcem w nosie człowieka w gumofilcach.
- O co chodzi panocku? - Spytał chłop podchodząc, ale nadal nie wycągając swojego brudnego palca z nosa.
- Jak nazywacie tą górę? - Spytał Wacuś.
- To zależy kto, starszyzna nazywa tą górę Vulcano, panocku, my, prości chłopi mówimy na nią Dymiąca Góra, panocku, a podróżnicy - Ognista Góra. Moja teściowa mówi, że to "Takie Styrcące Byle Co"... - powiedział rolnik wyciągając brudny palec z nosa i przez dłuższy czas wpatrując się w przpominający szary klej śpik.
Wacław dał mu złotą monetę, ale kazał, żeby chłop pomógł mu rozbić obóz, razem nanieśli chrustu, przygotowali ognisko, przywiązali do drzewa konia i załatwili resztę niezbędnych spraw, takich jak opróżnienie kolejnego bukłaka z winem.
Następnego dnia, kiedy Wacuś wstał, nie było ani chłopa, ani sakiewki, ani konia, ani wina.
Z braku innej możliwości, nawet możliwości odwrotu, zaczoł wspinać się na górę. Musiał bardzo uważać, bo wdepnięcie w niedostygniętą lawę groziło kalectwem.
Kiedy wreszcie był na górze, zobaczył jezioro lawy, w samym jego środku sterczała skała, a na niej zbudowana z czarnych kamieni wieża. Nie można było się tam dostać od żadnej strony, usiadł więc i zaczął myśleć, myślał tak długo, że aż zrobiło się ciemno, więc znowu rozbił obóz i poszedł spać. Na gołej wulkanicznej skale nie śpi się zbyt wygodnie.
Następnego dnia obudziły go pierwsze promienie słońca, zjadł śniadanie (sucharków mu nie ukradli) i zaczął okrążać krater szukając jakiejś możliwej alternatywy, znalazł łuk, strzałę i długą, mocną linę. Teraz wystarczyło wbić strzałę w coś po drugiej stronie to znaczy przywiązać linę do strzały i wystrzelić ją z łuku, potem spuścić się po linie na skałę i wejść do wieży.
Jak pomyślał tak zrobił, wypuścił strzałę z przywiązaną liną, a ona wbiła się w drewniane drzwi wieży. Sprawdził jeszcze raz czy lina dobrze się trzyma, a potem wyciągnął miecz z pochwy (nie zauważył, że przy tej czynności przeciął sobie sznurek trzymający spodnie, w tych czasach majtki nie istaniały), chwycił miecz za rękojeść i płaską stronę ostrza i zjechał po linie. Na samym środku przepaści sznurek z jego spodni spadł prosto w lawę, za sznurkiem poszły spodnie odsłąniając instrumenty i błyszczący w świetle lawy polerowany tyłek.
Smok siedział na kamieniu i obserwował wszystko z zaciekawieniem. Tak naprawdę to była smoczyca i wydawała się być bardzo zafascynowana widokiem Wacusiowego wacka, podeszła bliżej, położyła się obok niego i wypięła pokryty łuską tyłek.
- Innym razem - powiedział Wacuś, a ona obrażona wróciła do swojej jaskini. Aby nie prezentować sterczących części ciała, przepasał się koszulą i obwiązał liną. Wacław wszedł do wieży, przed sobą zobaczył schody, które ciągnęły się w górę wnieskończoność, żeby umilić sobie wchodzenie na górę zaczoł liczyć schody: 1... 2... 3, ... 65... 66... 67, ... 120... 121... 122, ... 758... 759... 760... w końcu koszula mu spadła. Podniósł ją, przepasał się ponownie, tym razem mocniej zaciskając linę. Przy 1243 schodku potknął się i spadł spowrotem na sam dół. Ocknął się godzinę później. Nagle poczuł dziwne pieczenie w kroczu. Obok leżała zadowolona smoczyca paląca papierosa Niebieskiego Monte Carlo.
Po ponownym wejściu na górę wieży rycerz wszedł do pokoju królewny, koszula zachaczyła się o klamkę i znowu spadła odsłaniając wykorzystaną już brutalnie przez smoczycę rycerską meskość. Na końcu pokoju poruszyło się coś wstrętnego i grubego, co Wacuś wziął wcześniej za conajmniej 200 kilo majtek do prania. To co wyglądało na majtki zalotnie zachichotało.
- Kto tam? - spytał Wacuś poprawiając koszulę.
- To ja, królewna Penelopa herbu Pczele - rzekła kupa brudnych szmat odgarniając tłuste włosy i pokazując zrośnięte brwi. Gdy wstała, zobaczył że to najbrzydsza i najgrubsza królewna na świecie. - Pocałuj mnie to zły czar pryśnie.
- Chyba już wolę smoczycę - pomyślał całując ją.
Nagle zagrzmiało, błysnęło pedalsko różowe światło, pokój wypełnił biały dym, a królewna Penelopa zamieniła się w żabę. Wacuś chwycił ją i wyrzycił przez okno prosto w lawę. Słychać było tylko przeraźliwe "kummm", a potem "psssss".
I tak kończy się ta legenda, rycerz Wacuś wrócił do smoczycy i został z nią, musiał prać, zmywać i gotować, a teściowa nie dawała mu spokoju. W jego ojczyźnie zapanowała Al-Kaida, z tego wynika, że tylko smoczyca żyje długo i szczęśliwie, szczególnie w sobotnie wieczory.
//Napisane baaaardzo dawno, jak jeszcze nawet nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak furry ale już wiedziałem, że jestem lisem :3 Mam nadzieje, że się spodoba
Sonulciak - 2010-03-23, 21:00
" />Łooo, jak mi się podoba końcówka
Vonderey - 2010-03-24, 07:09
" />Jesteś ZUAAA
Sonulciak - 2010-03-24, 15:04
" />Wieeeeeeeeeeeem