Opowieści 2 - Sakiewka
TorisGray - 2010-05-29, 21:42
" />âźSakiewka" (Cień Złodzieja)
Biegł. Wymijał szybko przechodniów. Zwinnymi susami lis uciekał przed goniącymi go strażnikami. Trzymał w ręce mocno skórzaną sakiewkę, którą zwinął sprzed nosa handlarzowi i jego bogatemu klientowi â rycerzowi, czy kimś tego pokroju.
- Stój! Zatrzymaj się!
Krzyki straży były coraz bliższe, jednak niestrudzony uciekinier nie dawał za wygraną. Skręcił szybko w jakąś uliczkę i odbijając się od ściany wskoczył zwinnie na poddasze. Odczekał. Słysząc oddalające się odgłosy pościgu â wyciągnął uszy do góry, by usłyszeć nawet najmniejszy szmer â powoli zeskoczył z dachu. Zrobił to najciszej jak potrafił, jednak coś nagle go tknęło i spojrzał za siebie. Było pusto, był tego pewien, ale wyczuwał czyjaś obecność. Tak, jakby ktoś go obserwował.
Zakradł się cicho w koniec uliczki i rozejrzał się. Nie było straży, jednak zauważył, że nie musiał uciekać w uliczkę, bo trafiłby w tłum â a był on niemały. Wtopiłby się idealnie.
Szczerze mówiąc, to i teraz będzie idealnie, jak się wtopi i zniknie, zanim królewscy wrócą się, nie znajdując tego, którego ścigali.
Lis spokojnie â jak tylko mógł â wyszedł z uliczki, po czym skierował się nie spiesząc się w stronę tłumu.
Istotnie. Gdy się już wtopił w tłum, ścigający go strażnicy wrócili. Rozglądali się uważnie, ale złodziej był zbyt sprytny â i zbyt szybki â by zdążyli zauważyć jak wygląda.
On sam teraz udawał zaciekawionego mieszkańca miasta, który kupował owoce.
- Podoba się panu ten melon? â pytał radośnie handlarz, z mocnym, Taizjańskim akcentem.
Gdyby nie sytuacja, lis by prędzej dał się pociąć, niż rozmawiać z Taizjaninem. Taiz dręczyło lisy jak mało kto. I za to nienawidził jego mieszkańców.
- Tak, bardzo dorodny. â Rzucił i obejrzał go dokładnie. Po prawdzie nie był to owoc najlepszy, ale jak na warunki targu wyglądał dosyć soczyście.
Złodziejaszek kątem oka spojrzał w bok. Tak, strażnicy już poszli na drugą stronę rynku, mógł zatem odejść od stoiska w swoją stronę, co też uczynił.
Szedł bardzo wolnym â wręcz spacerowym â krokiem, oglądając posągi. Prawdopodobnie przedstawiały one poległych wojowników, jako, że w Wernie panował bardzo mocny kult bohaterów. A Werna miała takich bardzo wielu, szczycąc się swoimi wyszkolonymi i bardzo honorowymi wojownikami.
Nie tą strażą, która była z hołoty zapewne â dumał lis.
Spojrzał na drugą stronę placu jeszcze raz. Strażnicy poszli sobie. I bardzo dobrze. Nie chciał dodatkowych kłopotów, które mogły go zaprowadzić w miejsce, z którego by długo nie wychodził. Był zbyt sprytny na to.
Ruszył ulicą idąc od rynku w stronę mniej radosnego zakątka. Tam, gdzie przeważnie szanujący się obywatel czy szlachcic nawet by nie przekroczył czubkiem swojego buta.
Dzielnica portowa. Nie ta, w której kotwiczyły potężne Werniańskie statki. To była dzielnica bardziej piracka, czy wręcz bandycka, gdzie można było dostać nóż w plecy za złamaną monetę. Lisa jednak nie przerażało to zbytnio, bo wiedział dokąd miał iść. No i co prawda, nie musiał się bać, odkąd był w Gildii Złodziei. A jej członków nawet wielu strażników zawahało by się zaatakować.
Od razu skierował się pod znany szyld knajpy â która to miała dosyć zabawną i jakże ponurą nazwę Zgniła Szyszka. Dla niewprawnego i niewtajemniczonego ta nazwa wydawała się zabawna. Dla innych, tych spod ciemnej gwiazdy także była zabawna, lecz w nieco innym sensie.
Zgniła Szyszka to nazwa tutejszego koktajlu, ale i też w slangu zabójców nazwa arszeniku, bardzo mocnej â i skutecznej â trucizny.
Lis wszedł do środka, a w środku â jak to w knajpach dla bandziorów â pijacki śpiew, karty no i wyuzdane tancerki, lub tancerze, jak kto gustował. Wyminął znajomego najemnika â wilka ze szramą na oku â i podszedł do kojota o ciemnawym ubarwieniu.
- Witaj, szefie â mruknął złodziejaszek.
Kojotowaty uśmiechnął się i spojrzał na niego. Otaczające go tancerki od razu odeszły z wyjątkiem jednej â faworyty. Lis zauważył, że była inna. Jak to co tygodnia lub nawet dnia.
- Witaj Akell, co masz dla mnie? â zapytał kojot.
Złodziej wyciągnął sakiewkę, po czym rzucił ją na stół przed szefem.
- To. â Rzucił lis.
Szef chwycił sakiewkę i zajrzał do jej wnętrza. Były w niej złote monety oraz rzecz, którą tak bardzo chciał. Był nią skrawek papieru, a raczej liścik. Kojot pogrążył się w czytaniu go, po czym uśmiechnął się szeroko do lisa.
- Tak. To jest to, o co mi chodziło â rzekł, zwijając papier na nowo. â A resztę sakiewki, bo zależy mi tylko na tym papierze sobie zatrzymaj. Jestem ci bardzo wdzięczy, lisku.
Złodziejaszek zabrał sakiewkę oraz to, co było w niej. Pożegnał się z szefem, po czym od razu wyszedł z knajpy. Może i był złodziejem, ale wręcz nienawidził takich miejsc. A jeszcze bardziej nienawidził piratów pałętających się koło nich, którzy to byli sporą konkurencją dla Gildii. Spakował sakiewkę do spodni, po czym ruszył w swoją stronę wychodząc z ponurej dzielnicy. Być może szukając nowego zarobku czy może po prostu się odprężyć.
Vonderey - 2010-07-21, 22:22
" />A czemu to jest na żółto? Nie widzę ani podtekstów ani przemocy
TorisGray - 2010-07-22, 10:36
" />
">A czemu to jest na żółto? Nie widzę ani podtekstów ani przemocy Według innych ludzi już męski tancerz erotyczny to podtekst x3
Vonderey - 2010-07-28, 10:29
" />E tam, nawet nie było dokładnych opisów jak kręcą ogonkami