ďťż
OT, Rejs Mazury 2006 pod flagą FSC, uwaga długie i nudne





autor: Lechu - Zamieszczono: wt wrz 12, 2006 12:59 pm
Zgodnie z zapoczątkowaną w zeszłym roku tradycją również w tym roku odbył się mazurski rejs pod flagą FSC .
Udział wzięło 8 osób w większości również z OKN a pływanie odbyło się na dwóch jachtach klasy Twister 800N. Od połowy tygodnia doszedł trzeci jacht klasy Janmor 28 pod dowództwem Zbyszka który jeszcze pływa.

A oto relacja, uprzedzam długa i dla nieżeglarzy mało atrakcyjna

Jak było ?

Najkrócej rzec by można: swobodnie, zabawowo i silnie żeglarsko jakkolwiek by to nie rozumieć.

Pogoda w całym przeglądzie różna, od ciepłej i słonecznej do deszczowej zimnej i wręcz zniechęcające ale cóż nam, pojechaliśmy popływać i popływaliśmy osobiście uważam że lepiej nawet niż w zeszłym roku. Zeszłoroczne pływanie było takie wczasowe, relaksowe, oczywiście bardzo lekkie łatwe i przyjemne. W tym roku doszedł element jeśli nie "niedźwiedziego mięska" to przynajmniej był kawałek prawdziwego śródlądowego żeglarstwa ze wszystkimi jego przyjemnościami ale i uciążliwościami.

A teraz po kolei ale na początek faktyczne przebiegi i miejsca odwiedzone:

1.sobota 02-09-2006 Piękna Góra – Tałty
2.niedziela 03-09-2006 Tałty – Zamordeje Małe
3.poniedziałek 04-09-2006 Zamordeje Małe – Pajęcza
4.wtorek 05-09-2006 Pajęcza - Okartowo
5.środa 06-09-2006 Okartowo - Mikołajki - Tałty, libacja ze Zbyszkiem !
6.czwartek 07-09-2006 Tałty - Węgorzewo
7.piątek 08-09-2006 Węgorzewo - Święcajty - Ogonki - Mamerki
8.sobota 09-09-2006 Mamerki - Węgorzewo - Sztynort
9.niedziela 10-09-2006 Sztynort – Piękna Góra

SOBOTA

Dla mnie rejs zaczął się zaraz po północy 01 września bo nie mogąc zasnąć ani na chwile ruszyłem trochę wcześniej i jadąc powoli byłem u Piotrka w Magdalence już o 0400.
Po załadunku całego naszego żarciowego wyposażenia i szybkiej kawie ruszyliśmy do Pięknej Góry. Na miejscu jesteśmy około 0900, pogoda świetna, nie pada, trochę słońca.
Nasz jacht KOPCIUCH praktycznie gotowy ale kibicujemy i trochę pomagamy kolegom na których i tak poczekamy z wypłynięciem. Macka i Konrada jeszcze nie ma ale wieści z nasłuchu mówią że niedługo będą.

Załoga Bon Voyage (Sławek & Co) już jest od dwóch godzin i zaniepokojona ogląda naprawę przeznaczonego dla nich jachtu. Okazało się ze poprzedniego dnia jacht zerwał się przy silnym wietrze z kotwicy na kamienie które poważnie uszkodziły kadłub wybijając w nim dziurę wielkości dużego wiadra. Woda oczywiście mocno podtopiła wnętrze aż do etapu pływających materacy.
Dziura została zalaminowana i jak przyjechaliśmy to "bosman" z wielkiego wiadra nakładał kilogramy szpachli by kształt dnia w uszkodzonym miejscu zbliżył się do konstrukcyjnego.

Krótka dyskusja wewnętrzna i Sławek stwierdza że tego jachtu nie chce bo po prostu nie będzie truł załogi wyziewami świeżo położonej żywicy a i zapach zwany "ogólnojachtowym" czyli capienie stęchlizna zmoczonego i nie wysuszonego wnętrza nie jest żadną przyjemnością. Płacimy i wymagamy.

Pani Ula na takie dictum opiera się srogo i to nie o ścianę odrzucając wszystkie nasze sensowne argumenty. Mimo że to nie mój jacht delikatnie włączam się w dyskusje i zaczynam z beczki technicznej czyli pytam czy jacht po awarii miał dokonany przegląd techniczny uprawnionego inspektora technicznego PZŻ, twierdząc że poważna awaria kadłuba spowodowała utratę zdolności żeglugowej co przy ewentualnym a bardzo możliwym wypadku ponownego rozszczelnienia kadłuba może prowadzić do zatonięcia jednostki z poważnymi konsekwencjami dla ludzi jak i armatora na przykład przy odmowie wypłaty odszkodowania. Do tego trochę żargonu formalno prawno technicznego i zaczyna być lepiej

Pani Ula w końcu mówi że tak na nią naskoczyliśmy całą grupą że nawet nie mogła zadzwonić by coś próbować załatwić i chwyta za telefon, my milkniemy natychmiast i czekamy. Okazuje się ze zaraz będzie wracał jacht FRANCESCA, też T800 i jego to właśnie dostanie Sławek & Co ale dopiero o 1500. Machamy ręką na opóźnienie ciesząc się ze Koledzy dostaną sprawny i nie śmierdzący jacht

Reszta procedury przyjęcia odbywa się juz całkiem normalnie, nawet Pani Ula lekko spięta rozluźnia się i kończymy w miłej atmosferze. Żeby było śmieszniej śmierdzący żywicą i capiący Bob Voyage zostaje oczywiście wciśnięty młodej załodze którzy pewnie mieli pływać Francescą ale to juz nie nasza sprawa.

Na wodę wychodzimy około 1600 w składzie:
FRANCESCA-Sławek, Jerzy, Mariusz ksywa Inżynier, Krzysiek.
KOPCIUCH- Lechu, Maciek, Bosy, Konrad

Ponieważ ostatnio mocno nagłaśniano sprawę niezbyt trzeźwych sterników i straszono kontrolami na wodzie przyjmujemy z Maćkiem (sternik jachtowy) układ codziennych dyżurów. Dyżurny może robić co chce, pić, chlać albo wpadać do zęzy ale na wypadek kontroli to on świeci oczami i dmucha w alkomat, układ czytelny i prosty. Bosy niestety mimo posiadania bardzo ładnego papierka mógłby nie zadowolić policji która mimo apelu ministra Lipca o honorowanie do czasu wydania patentów zaświadczeń o odbyciu kursu i zdaniu egzaminu, mogłaby rzucić się na któregoś z nas (Ja & Maciek)
Tak więc mimo deklarowanej ofiarności Piotra musieliśmy te ciężkie dyżury pełnić na przemian we dwóch tylko. Jak sprawę rozwiązano na Francesce to nie wiem.

Kierunek Tałty, idziemy starym kanałem, wiatr niespecjalny, ale nie pada, pokonujemy Niegocin, Kulę, Jagodno.
Jacht spisuje się nieźle ale od razu widać ze albo fok źle skrojony albo prowadnica kipów od szotów foka jest źle umiejscowiona i nie można wybrać żagla. Zawsze pozostaje otwarty na liku wolnym i wypuszcza wiatr. W efekcie chodzi nieostro a Francesca dokłada nam na kursach ostrych że aż strach. Pod koniec rejsu Maciek zrobił z krawatów rozciągniętych nisko nad szotami foka ograniczniki od masztu do podwięzi wantowej i jakoś dało się pływać.
Z innych wad to lina kotwiczna nie dość że krótka to zrobiona ze skręcanej liny która na sama myśl że zaraz będzie wyrzucona plącze się bez wezwania i udaje spaghetti mimo klarowania.
Inna wada to fatalny pokrowiec grota i zawsze plączący się i zaczepiający o listwy grota przy stawianiu leniwy Jack.

Kanałami jedziemy na silniku aż do ślicznej Bindugi ze źródełkiem na zachodnim brzegu Tałt w prawo za kanałami kiedyś zwanej jabłkową. Zagospodarowanie niezłe, czysto, opłata niska, raptem chyba 7 zł, ale są pomosty, śmietnik, toaleta i stoły na brzegu.
Przyjemny wspólny wieczór, dyskusje połączone z konsumpcja do późna ...

I jeszcze taki drobny podsłyszany drobiazg z innego nie naszego jachtu na śluzie Guzianka:
"co .. kurwa nic nie słyszę, tak mi się ręce trzęsą" normalnie klasyka

NIEDZIELA

Pogoda fajna, słonecznie, wiatr słaby, ciepło. Zaczynamy od śniadania na dworze na gościnnych stołach a potem na wodę, kierunek Zamordeje Małe na jeziorze Nidzkim.
Żegluga na wiatr w słabych powiewach przez całe Tałty, Mikołajskie i Bełdany. Śluzowanie wspólne i dość późne a potem z uwagi na porę kończącego sie dnia jedziemy na silniku aż do linii WN gdzie zaczyna się strefa ciszy. Wiatr się wzmógł więc mimo zapadających ciemności cumujemy zgodnie z planem na Małych Zamordejach na cypelku w uroczym miejscu. Jako że ucztowanie zaczęło się już na Nidzkim wieczór bardzo przyjemny i sympatyczny.

PONIEDZIAŁEK

Trochę słońca, pogoda wietrzna, za cyplem wprawdzie zacisznie ale widać że po jeziorze hulają młotki do 4-5B. Kierunek, wyspa Pajęcza na Śniardwach.
Wychodzimy na refie ale z fokiem, potem wiatr chwilowo słabnie zrzucamy ref ale po wyjściu na Bełdany zaczyna się szaleństwo dochodzące w porywach do 6B, no i oczywiście prawie w mordę żeby było ciekawiej.
Zakładamy ref a po pewnym czasie i fok idzie precz. Żeby nie było lipy to siła wiatru nie na oko ale wg miernika elektronicznego posiadanego przez Maćka. Do tego zupełnie niespodziewane zmiany kierunku jak i młotki stawiające łódkę nawet na samym zarefowanym grocie w poprzek, momentami zupełnie na granicy utraty kontroli.

Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć że stary Mak 707 BM w porównywalnych warunkach na refie i małym foczku zachowywał się lepiej i miał dużo większą dzielność na wietrze i fali w stosunku do T800N. Po prostu te nowoczesne mazurskie łódki czarterowe są nastawione na wiatry słabe, najlepiej z tyłu

Przeczkę przelatujemy baksztagiem, jachtów na wodzie jak na lekarstwo, prześwieca słoneczko, zafalowanie znaczne. Jakiś dreamer Tes 32 wychodzi na silniku ze Śniardw ale załoga w pozakładanych kamizelkach nie wygląda za tęgo. Idziemy na Pajęczą na samym grocie z refem mimo silnego zafalowania tylko 40 minut osiągając wg GPS 12 km/h. Jerzy na swoim widział nawet 13 km/h ale mieli dostawionego foka. Jazda jak na rodeo i to bez trzymanki. Dla niewtajemniczonych jest to juz prędkość na granicy przepływu laminarnego, potem już tylko w ślizg
Fala na Śniardwach dochodzi faktycznie do metra a mierzona strachomerem ma od 1,5 do 1,8
Generalnie świetny żeglarko dzień i mała lekcja pokory dla neofitów co jeszcze wczoraj myśleli że żeglarstwo to ciepło, słońce, drobne wiatry, piwko & drink i robienie za galion czyniący ciekawe figury na sztagu

Cumujemy na Pajęczej dość wcześnie i na spokojnie przy doskonałym posiłku i równie znakomitych napitkach wspominamy ciekawsze fragmenty dzisiejszego dnia. Jutro w planach Okartowo i powrót przez całe Śniardwy do Popielna. Jak będzie zobaczymy.

WTOREK

Słońca brak, zachmurzenie całkowite, momentami nieźle leje, ot taka sceneria startu przez Śniardwy do Okartowa. By nie zaniedbać niczego dzwonie nawet do stacji WOPR w Okartowie zapytać o bieżącą prognozę na akwen, wiatr N, do NW 4-5B w porywach do 6B. druga rzeczą jest wykopanie z dna szafy sraczowej kamizelek asekuracyjnych przywalonych naszym dobytkiem. Na radykalna wersje by kamizelki leżały na kojach się nie zgadzam, wystarczy że będą w sraczu na wierzchu. Do tego pod ręką w zejściówce telefon w pływającym, szczelnym pokrowcu z wklepanymi numerami na WOPR Okartowo i mazurski numer ratunkowy WOPR-u 0601 100 100.

Ref na grota niezdjęty od wczoraj i jazda. Wychodzimy dokładnie w świetle wysp by prześwit był wyraźnie widoczny by uniknąć raf u szczytu Pajęczej. Wiatr między wyspami pokorny ale na otwartej przestrzeni atakuje zajadle. Po krótkiej próbie jazdy z fokiem rezygnujemy z niego bo i na samym grocie idziemy szybko a dziady co chwila wchodzą na pokład dziobowy siejąc szprycami po pyskach. Do tego leje momentami jak z wiadra, widoczność dobra, wychodzimy na boję nr 9 i dalej po szlaku aż do numeru 19. Czas przejścia rewelacyjny bo tylko 1,5 godziny z hakiem. Mówiąc krótko galop jednym halsem w baksztagu do połówki.

W Okartowie odwiedzamy sklep wiejski za torami, jakieś zakupy, mają nawet Żywiec, potem coś jemy i wychodzimy na Śniardwy kierunek Popielno. Pogoda bez zmian, wiatr się nie wydmuchał, nadal pada ale co tam, trza być twardym a nie miętkim. Tym razem niestety halsówka pod wiatr ale jeden z halsów lekko lepszy.

No i jak byliśmy już przy czwartej boi (nr 16) Francesca zaczęła dziwnym kursem płynąć, zdjęli grota, postawili foka i jakby wracali, czort wie co się dzieje, odległość dość znaczna, nie widać wiele. Komunikacja na UKF-kach słabiutka, coś jakby awaria ... telefonu nie odbierają ani nie dzwonią. Szkoda użebranego dystansu bo jak awaria drobna że tylko wrócą na chwilę i zaraz wyjdą to lepiej nam zostać na wodzie i powoli płynąć.
Daję sobie 5' na jakiś kontakt, telefon, UKF. Decyzja z braku łączności a zatem stanu faktycznego jest potem tylko jedna, wracamy. Wraca też tango 780 z lekka zestrachana, młoda załoga którą trochę nieopatrznie namówiłem na wyjście z Okartowa bo stali od dnia poprzedniego. Potem jak sobie przypomniałem to chłopak miał dużo strachu w oczach ale i ambicje też. Dobrze że wracają, nawet bez foka a na silniku. Nam trochę głupio że wracamy ale przyczyna szybko się wyjaśnia, poważna awaria na Franczesce, urwało się okucie bomu do masztu. Po prostu wyrwało z mięsem kawałek bomu do którego przykręcono na 3 x M8 trzpień okucia. Potrzebne spawanie aluminium lub warsztat mechaniczny.

płynąc dalej się nie da, telefon do Top Yachtingu i za dwie godziny jest pani Ula z bosmanem i zabierają bom do naprawy obiecując powrót na jutro na 1000 z naprawionym bomem. No to mamy nieplanowany dłuższy postój bo pora wczesna. Ja jako dyżurny i to na trudnym akwenie nawet nie jestem tym mocno zmartwiony mimo że z pływania na dzisiaj już koniec. Popielno musimy odpuścić.

Reszta dnia to już tylko bal i działania rozrywkowe na obu pokładach.

ŚRODA

Poranek pogodny, nie pada, nawet słońce czasami sie pokazuje na dłużej. Okartowo fajne, przytulne, ludzi mało, jachtów góra 5 w rejsie, reszta to jacyś rezydenci co tylko cumują. Ciekawostką jest cała drewniana, zrobiona z listewek łódka coś na kształt zabudowanej szalupy i interesującej nazwie "PRZYSMAK KORNIKA"

Toalety niewyszukane ale czyste, woda tylko zimna ale trudno, najbardziej zdeterminowani biorą nawet prysznic ograniczony do partii dolnych. Gospodarz uczynny, kontener na śmieci jest, pole biwakowe jak i keja w czystości. Nie ma tzw. stonki, dresów i słabych żeglarzy ale opowiadaczy mitomanów bo szczególnie w takie dni Śniardwy skutecznie ich wyeliminowały z tak odległego miejsca. Warto popłynąć i nawet pozostać z dzień dwa jak kto ma czasu więcej, polecam.

O 1005 zgodnie z zapowiedzią pojawia się Pani Ula z bomem i nawet już bez bosmana doceniając kwalifikacje naszych kolegów że sobie poradzą z montażem. Sławek kurtuazyjnie zaprasza Panią Ulę na kawę ale ...... może na Kopciuchu bo u nas .... no będziemy naprawiać więc może być mały nieklar ... etc

Oczywiście z największą przyjemnością gościmy naszą Armatorkę, kawę i to z ciśnieniowego expresu dostarcza załoga Franceski
Toczymy niezobowiązującą luźna rozmowę w sympatycznej atmosferze, Pani Ula po początkowych perturbacjach w Pięknej Górze i targu o nie branie Bon Voyage wyraźnie nabrała do nas zaufania i ma świadomość że dokładnie wiemy czego chcemy i że znamy się na tym. pewnie dostrzega też że łódka sklarowana, czysta i w najlepszym porządku.

Okazuje sie że musiała wczesną wiosną wziąć na głowę całą dużą firmę czarterową Top yachting bo zmarł nagle jej mąż Gienio Radecki co wszystko prowadził a jej rola była bardziej papierkowo księgowa. Na jachtach znała się tylko pobieżnie lub mało.
A dramaturgii dodaje fakt że stało się to na nartach na Sella rondzie, po prostu na stoku padł i zmarł na zawał mimo reanimacji, helikoptera etc. No koszmar po prostu.

Stąd jakby część jachtów nie do końca gotowa, stan inny momentami od oczekiwanego ale widać ze się stara i przyszły sezon będzie miała lepszy.Jako że naprawa z sukcesem na 1100 zarządzamy wyjście, kierunek Tałty na spotkanie ze Zbyszkiem a wpierw krótki postój na kąpiele w Mikołajkach. Wiatr nadal silny ale bez młotków, siła 4B w porywach chwilowo więcej. Halsujemy mozolnie pod wiatr na refie idąc szlakiem. Francesca wyszła za nami i poszła trochę na skróty ale oni mają GPS kiedy nasz maćkowy po nauce pływania coś niby wskazuje jeno irytująca jest duża plama wody pływająca po wyświetlaczu więc mu darujemy. Przed Przeczką zdejmujemy refa i jedziemy na Mikołajki. Postój około 2 godzin, ciepło, słonecznie i wietrznie. Podładowanie aku z prądu na keji, dolanie wody z węża i drobne zakupy. Kończymy pobyt dobrym obiadkiem z deserem w karczmie rybnej. Po wyjściu na Mikołajskie wiatr zdechł, jedziemy na silniku aż za linię i na Tałtach coś wieje, żagle w górę i powoli na miejsce pierwszego postoju. Podchodzimy od Tałt ale jest tłok, towarzystwo niesympatyczne więc idziemy za cypel gdzie nie ma nikogo, jest spokój i cisza.

Za jakiś czas nadpływa majestatycznie Zbyszek Mazurek na okręcie liniowym klasy Janmor 28.
Okazuje się że bosman co mu ją wydawał by nie tyle wczorajszy co wręcz przedwczorajszy, o T800 zapomniał, daj ją komu innemu w Zbyszkowi zaproponował J28 z dodatkowym upustem więc co miał bidny Zbyszek robić ?
Komentarz bosmana wg Zbyszka:

"Łoj dobrze żeście nie dostali tego Twistera bo to takie wywrotne że byście sie zaraz potopili"

Wziął z dobrodziejstwem inwentarza i trudno. Łódka niby fajna ale klamor okrutny. Wnętrze duże ale zrobione z płyty na meble kuchenne, tak tej wiórowej ze sztuczną okleiną, aż dziw że jeszcze nie popuchło to wszystko. Jedyny kawałek szkutniczego drewna to listwa do opierania rozkładanej koi, serio ! Nie dziwi się napis na burcie "Sprzedam, tel ...." już nawet lekko zastarzały.

Szalona impreza na 3 załogi na brzegu, dominuje gitara i śpiew Zbyszka, wielu pomaga lepiej lub gorzej ale głośno. Obchodzimy jednoczesne urodzimy Jadzi i Zbyszka więc toasty za zdrowie solenizantów i fundatorów wznoszone dżinem z tonikiem nie słabną aż do osłabnięcia dżinu. Nic to, potem idą jakieś inne trucizny i tak powoli impreza sie kręci.

CZWARTEK

Pogoda niezła, nie pada od rana ale zachmurzenie wielkie, zimnawo trochę. Wychodzimy w kierunku kanałów, cel Węgorzewo. Wiatr słaby do 2B z SW.
Kanały przechodzimy szybko i bez stresu, Janmor Zbyszka jakoś mimo czekania pod kanałami się nie pokazał więc idziemy sami utrzymując tylko z nim łączność na telefon.

Na Jagodnym juz dmucha trochę więcej ale kierunek dobry więc Kula migiem, planowaliśmy z Francescą wspólny postój ale oni wydarli na Boczne więc idziemy też. Na Bocznym jak na głównej ulicy tłum jachtów i ciekawe porywy wiatru. Niegocin wita nas większą falą i równiejszym wiatrem około 3B, przelatujemy jak przeciąg praktycznie bez halsowania i wpadamy w stary kanał bo na otwarcie nowego byśmy czekali jedną godzinę.

Na Kisajnie dochodzimy Francescę i już prawie razem idziemy do Węgorzewa. tym razem z patentami Maćka na szotach foka fok pracuje znakomicie i nie dajemy się im wcale a wcale.
Na Darginie spotykamy łódkę gdzie w składzie są dwie urocze młode żeglarki "mające czym oddychać" Określenie faktyczne było bardziej dosadne ale pomińmy je nie zapominając jednak że wywiązała sie szeroka dyskusja na wiadomy temat jako że to już był 6 dzień rejsu.
Jak się potem rano okazało dziewczyny chyba trochę przeholowały bo rano w Węgorzewie, gdzie też doszli i zacumowali przy samym wejściu na keje, prezentowały umiejętność dyskretnego rzygania z forluku na pokład dziobowy niewielką tylko wzbudzając sensację
Suszący się na wymownie na pokładzie materac sugerował ze zawody w pawia musiały zacząć się jeszcze pod pokładem

Dobry wiatr na Mamrach daje szybki przebieg i około 1830 cumujemy w Porcie KEJA w Węgorzewie, warunki dobre, prąd na kei, toalety i zaplecze czyste i na poziomie. Pojadamy znakomite dary kuka ochmistrzunia zresztą już nie pierwszy raz, popijamy, trochę łazimy po tawernie i jest fajnie.
Zbyszek jak się później wydało stanął na Królewskim Rogu by rybek połapać i Węgorzewo odpuścił na ten dzień.

PIĄTEK

Pogoda z rana dobra, nie pada, słóńca trochę, przyjemnie i żeglarsko bo wiatr czuc nawet na kei w środku miasta. Na Mamrach wieje i to nieźle więc po krótkiej walce zakładamy ref na grota i spokojnie żeglujemy kierunek Święcajty. Na Święcajtach dorywa nas mała ale źle się zapowiadająca burza, straszny deszcz i wielka czarna u podstawy kowadłowata chmura na 3/4 widnokręgu. Wygląda naprawdę na obłok o groźnym wyglądzie. Trzeba spieprzać do brzegu jak nic i bez wątpliwości.

Cumujemy awaryjnie do najbliższego sympatycznego porciku na południe od Ogonek. Porcik fajny ale jedyny sensowny do podejścia przy tej sile i kierunku wiatru pomost ma wystawiony znak zakazu cumowania. Wieje już naprawdę nieźle a i deszcz całkiem nawalny się zrobił. Nie czekam, wybieram inny pomost, miejsce obok DZ-ty ale że kotwica z fatalnie plączącą się liną nie całkiem poszła jak trzeba to z hamowania nici i trafiamy w pomost sprawdzając wytrzymałość desek. Jedna ale najcieńsza nie wytrzymała i trzeba było ją potem lekko sprostować i dobić młotkiem gwoździki co puściły, łódka bez uszkodzeń. Stoimy bezpiecznie zacumowani mimo wiatru w burtę i w nawalnego deszczu.

Kolega Konrad przy tym naprawdę szybkim cumowaniu coś nieszczęśliwie postawił nogę i stłukł sobie mocno duży palec u nogi. Niby nic a boli sakramencko.

Jak się trochę przedmuchało płyniemy na druga stronę gdzie cumuje Francesca i zamawiamy wizytę domowa Pana Doktora Mariusza, prywatnie poza płyuwaniem chirurg ortopeda. Pan doctor przybywa niezwłocznie, bada pacjenta, kontuzje uznaje za niegroźną acz bolesna, ordynuje pacjentowi 100 gram. Ponieważ nie mamy jak dla młodej lekarki dżemu śliwkowego i dwóch klubowych proponujemy Doktorowi czekoladki ale odmawia ze śmiechem bo to są te same którymi szczodrze nas rano obdarował

Spożywamy lekki posiłek i dalsza żegluga upływa nam na przemian w deszczu i trochę w słońcu, wiatr dopisuje, daje koło 3B a po powrocie na Mamry do 4B.
Wozimy się szkoleniowo po Mamrach, opływamy od północy Upałty, próba cumowania w jedynym sensownym miejscu upada bo jest płytko a nikt nie chce zdjąć butów i wejść do wody by założyć cumę

Pod koniec dnia idziemy na tereny łowne perszeronów koło kanału mazurskiego ale oczekiwanego tam Zbyszka nie ma mimo że tak się umówiliśmy. Po Franczesce która idzie na rezerwat Mokre domyślamy się że Zbyszek tam stoi i idziemy za nimi. No i jest miejsce postoju którego jedyna zaleta jest spokój i możliwość straszenia ryb wędkami bo chyba o to chodziło

Miejsce podmokłe jak sam nazwa wskazuje, zaniedbane, sracz typu sławojka o wadliwych wymiarach nie mówiąc juz o bukiecie. Ja poszedłem gdzie indziej ale wg Sławka siedząc ma się kolana na drzwiach więc opcja użycia papieru jest niedostępna bez otwarcia drzwi, ciekawostka pierwowo sorta

Do tego na brzegu skład rupieci z demobilu lub wystawek, ale wystawek polskich nie niemieckich. Czyli jakiś pomalowany na resztki niebieskiego koloru metalowy połamany leżak dawnej świetności, fotelik tapicerowany w niegdyś rudym ale wypłowiałym kolorze, silnie nasiąknięty wodą deszczową, jakieś niby stoliki ale z siedzeniami na skrzynkach po wódce chyba. Pomosty zrobione z tego co komuś musiało wpaść w ręce, przypadkowość materiału wręcz książkowa. No śmieci dostatek po kątach a najwięcej w mocno przechodzonym namiocie na stelażu typu domek wyjątkowo brudnym i nadpleśniałym.
Czego tam nie było to zmilczę ale można się domyślać że to "wyposażenie" na następny biwak planowany przez tego samego właściciela
Najbardziej rozbrajający okazał się gospodarz który nie dość że wziął za ten syf po 7 zł od łódki to jak widział że odpływamy przyszedł zapraszać nas do ponownych odwiedzin
Co gorsza nic nie zrozumiał z wytykanych niedostatków i syfu twierdząc że tak jest dobrze, założę się ze był z żelaznego, roszczeniowego elektoratu Chamoobrony.

Niedostatki miejsca wynagrodził wspólny postój 3 jachtów, wieczorne spotkania w podgrupach, zwiedzania Janmora 28 i inne atrakcje. Generalnie udany wieczór.

SOBOTA

Wyjście w słońcu i czystym niebie na Węgorzewo. Ponieważ czasu mamy dość i pospiechu nie ma stanęło na dobrej smażalni i mazurskiej rybce. Wiatr S do SW silny 3-4B w porywach więcej. Czekamy na Zbyszka kręcąc się po jeziorze a Franczesca weszła wcześniej i już buszuje po Węgorzewie. W końcu jest Janmor, kręcimy mu klipa, robimy zdjęcia, idzie jak liniowiec z silnym odkosem dziobowym na samym grocie bo wieje godnie.
W Węgorapę wpadam na grocie, juz na rzece rzucamy go i palimy motor, boska jazda po Mamrach, serio.
Cumujemy na kejach na prawo zaraz za czerwonym sępem i idziemy na rybkę. Robi sie z tego fajny posiłek, ja jakoś dziwnie podgłodniały zamawiam najwięcej ale to przypadek tylko. Z kronikarskiego tylko obowiązku podam że było to:
-słuszna porcja znakomitego śledzia w oleju z cebulką i świeżym pieczywem,
-zupa rybna lekko ostra ale o dobrym smaku z calutkimi kawałkami ryb
-7 sztuk przyzwoicie zesmażonej sielawki z frytkami, bukietem surówek i masłem czosnkowym
-nieśmiertelny, zawsze znakomity ŻYWIEC do tego od początku do końca

W Węgorzewie Sławek zakomunikował nam decyzje że jako że czuje sie nie najlepiej jadą prosto do Pięknej Góry na nocleg a rano koło 1000 będą gotowi do odjazdu i nas pożegnania.
Z Węgorzewa poszliśmy do Sztynortu gdzie tradycyjnie przed powrotem zanocowaliśmy na wygodnych kejach i z najlepszym zapleczem sanitarnym na Mazurach.

Skromne wieczorne pożegnanie na Janmorze że Zbyszkami co jeszcze zostają na prawie tydzień, na huczne zdrowia brak bo jechać rano trzeba w trasę Oczywiście dżin z tonikiem z zapasów pozostającego dłużej

NIEDZIELA

Pobudka o 0630, szybkie prysznice, inne toaletowe czynności i spadamy po cichu z kei
Stajemy pod szczypiorkiem jeszcze na Sztynorckim na szybkie śniadanie i odjazd na żaglach do Pięknej Góry. Wiatr korzystny 2B, pakowanie dobytku na wodzie.
Cumujemy o 1000, wyładunek, pożegnanie chłopaków co już jadą właśnie i zdajemy łódkę.
Pani Ula już jak starych znajomych zaprasza na pogaduchy, zgłaszamy swoje uwagi co do jachtu które skrzętnie zapisuje w zeszycie, widać uznała naszą klasę i umiejętności.

W międzyczasie bosman sprawdza dobytek i melduje po chwili że no niestety nic nie brakuje, wszystko jest i z bólem serca trzeba całą kaucję oddać

A potem już tylko idziemy na parking z parkingowemu mówimy cios takiego:
"daj Pan jakie dwa przyzwoite auta bo juz skończyliśmy pływać i trza do domu a kwitów żadnych nie mamy" Początkowo zjeżony rozpogadza się na widok kwitów parkingowych i łapie żart.

Potem pożegnanie których nie lubię i w drogę, Maciek zabiera Konrada i Jerzego a ja Bosego i w drogę smutno sie robi bo to koniec pływania i zegnamy Mazury.
Jeszcze tylko podjeżdżam pod most obrotowy sprawdzić godziny otwarcia i dyktuje je Zbyszkowi przez telefon jak obiecałem.

A potem tylko znakomity jak zawsze obiadek na który zaprosił mnie Piotrek z Bożeną i po kawie na drogę jadę do domu gdzie docieram przed 2100.

I to już naprawdę koniec

Dziękuje cierpliwym za dotrwanie do końca i w nagrode pare zdjęć


załoga s/y Kopciuch w komplecie


Na Śniardwach trochę wiało i lało


Francesca w całości


taka sobie "chmurka" a ile z niej wody było i wiatru




autor: Tomasz Gornicki - Zamieszczono: wt wrz 12, 2006 7:08 pm
Piekny reportaz Podziwiam autora bo naprawde odwalil kawal dobrej roboty kronikarskiej. Wprawdzie miejscami musialem siegac do slownika p.t. "Zeglarstwo srodladowe" Stefana Wysockiego( rok wydania 1969) oraz wspomagac sie mapa( niestety tylko samochodowa) Mazur, ale to tylko dodalo uroku lekturze. Wyprawa wyglada z opisu na udana i uczestnicy na zadowolonych. Ale czy to rzadkosc czy standard(udane wyprawy znaczy sie) ? Piszemy przewaznie tylko o tych udanych, a przemilczamy wstydliwie te ktore zakonczyly sie klapa. O wpadkach i niepowodzeniach mowimy cicho albo wcalen No bo kto sie bedzie chwalil ze np pojechal za kupe forsy do egzotycznej miejscowosci na narty a tam nie bylo sniegu , no i tym podobne. Ale np w pracy zawodowej duza popularnoscia ciesza sie wyklady-kursy p.t. "co mi sie nie udalo i dlaczego" Czlowiek sie tam wiecej uczy niz na wykladach p.t. "ja robie-zrobilem tak". Moze zrobimy konkurs na najbardziej nieudany wyjazd na nart ?Aha wyjazdy Jerzego do Wloch sie nie licza Pozdrowienia Tomasz



autor: torek - Zamieszczono: wt wrz 12, 2006 8:03 pm
Bardzo ciekawy temat Tomku. Oczywiście "How I did it" jest pasjonujące, ale ja na przykład chętnie napisałbym i nawet przemyśliwam o tym, by to zrobić, o: " jak nie usunąłem w endoskopii torbieli bocznej ściany zatoki szczękowej".
Przepraszam nielekarzy, za ten tekst. Niestety nie zgodzę się z Tobą, że więksża popularnoscią cieszą się sie wykłady o tym jak się nie udało.
Tak na prawdę, to wiekszość, których słuchałem w dziale "niepowodzenia" są pochwałą siebie i o tym jak mimo początkowego niepowodzenia jednak okazali się świetni. To jest żałosne jak niektórzy ludzikowie z niektórych "Klinik" (cudzysłów zamierzony) kreują się medialnie. Niepowodzeń nie mają Ci, którzy nic nie robią. Nie tylko w medycynie.



autor: Andrzej K - Zamieszczono: wt wrz 12, 2006 8:45 pm
ech Zamordeje najpiękniejsze miejsce na ziemi




autor: Tomasz Gornicki - Zamieszczono: wt wrz 12, 2006 9:37 pm
Tomku masz napewno duzo racji. Ani w medycynie, ani w zyciu nie ma gwarancji na staly sukces. Wszystkigo nie da sie przewidzic,ale zeby zwiekszyc szanse na sukces trzeba wyeliminowac jak najwiecej niewiadomych i dlatego najlepsza (lub prawie najlepsza) jest nauka na bledach innych( nie boli) i wlasnych (boli). I stad wiem na przyklad ze juz nigdy nie bede probowal jezdzic na nartach w szkockim centrum narciarskim o nazwie Aviemore posiadajacym imponujaca ilosc wyciagow(14 sztuk ale teren byl tak maly ze starczyly by 3). Gdy zadzwonilsmy do firmy od wyciagow z zapytaniem o stan sniegu, automatyczna sekretarka odpowiedziala:"slopes are complete,but narrow". Co w zyciu oznaczalo lod,bloto, wiatr 10m/s( no to ile to bedzie w B ?) i grad z deszczem. Jak wiatr zaczal nas pchac pod gore na czarnym piscie poddalismy sie. Przy parkingu natknelismy sie na dwie narciarki probujace skrecac telemarkiem na 30-40 metrowej polance pokrytej resztkami sniegu. Pytaly kolegi czy by im nie pokazal jak to sie robi bo ich instruktorka godzine temu poszla do domu. Wtedy chyba zrozumialem magie nart. Jest snieg, sa narciarze.Radosc z nart jest uniwersalna i globalna. Mozna ja przezywac bez wzgledu na wiek,plec,rase i jakie sie ma dochody. Ale do Szkocji na narty wiecej nie pojade Pozdrowienia Tomasz



autor: rafa - Zamieszczono: śr wrz 13, 2006 8:15 am
Wspaniała relacja, świetnie się to czyta...

W maju byłem przejazdem w Sztynorcie. Zrobiłem zdjęcia dla babci, która z rodziną (w tym moją mamą) spędziła tam kilka lat w latach 50-tych. Przy pałacu do dzisiaj stoi biały domek, w którym mieszkali Mama wspomina wilki i sowy w okolicznych lasach...



autor: Jacol - Zamieszczono: śr wrz 13, 2006 12:40 pm
Relacja znakomita, przeczytałem od dechy do dechy,
jak sam nie mogłem popłynąć to chociaż sobie poczytałem.

I od razu w sercu żal.....................
ale w przyszłym roku Mazury musowo

Z jachtów chyba jesteście zadowoleni??

Pamiętam, że kiedys znajomi Grzesia obok nas pływali właśnie na Bon Voyage (dobre określenie pływali obok, jako że my na sasance 660 to mogli koło nas kółka kręcić, a i tak przypływali na miejsce godzinkę przed nami

Ładnie wam wiało, choć chyba aż za ładnie:)

Jeszcze raz gratulki za świetną relację:)

Pozdro

Jacollo



autor: muzin - Zamieszczono: śr wrz 13, 2006 12:45 pm
Urzekła mnie Twoja historia ... bardzo miło sie czytało i wspominało również swój pobyt ... notabene -mój pierwszy raz niecały miesiąc temu na mazurach!!! Było cudownie i napewno jeszcze tam wrócę...
pozdrowionka -marcin



autor: Mariusz - Zamieszczono: śr wrz 13, 2006 3:16 pm

Moze zrobimy konkurs na najbardziej nieudany wyjazd na nart ?

Można zrobić konkurs - Tomasz.
Tyle, że ja bym chyba odpowiedział kwestią Woody Allena bodaj z "Manhattanu" gdy rozmowa zeszła na orgazmy.
Powiedział wtedy, że nawet ten najgorszy uważa za udany

Fakt - dopadały nas kontuzje i choroby, ale w kwestii kontuzji:
Gdyby kózka nie skakała...



autor: Tomasz Gornicki - Zamieszczono: śr wrz 13, 2006 6:39 pm

Tyle, że ja bym chyba odpowiedział kwestią Woody Allena bodaj z "Manhattanu" gdy rozmowa zeszła na orgazmy.
Powiedział wtedy, że nawet ten najgorszy uważa za udany

Pewnie tak jest jak sie ma takowy jeden raz na rok czyli jak sie nie ma co sie lubi to sie lubi co sie ma Minimalizm nie jest w moim stylu i moze dla tego mam wiecej dziwnych miejsc do ktorych na narty juz nie pojade( nawet na weekend), ale jak to mowia uczeni jest to zupelnie inna historia Pozdrowienia Tomasz



autor: Lechu - Zamieszczono: śr wrz 13, 2006 6:51 pm

Pamiętam, że kiedys znajomi Grzesia obok nas pływali właśnie na Bon Voyage (dobre określenie pływali obok, jako że my na sasance 660 to mogli koło nas kółka kręcić, a i tak przypływali na miejsce godzinkę przed nami

Bon Voyage chodzi znakomicie, pływałem na nim we wrześniu ubiegłego roku z najznakomitszą załogą z FSC i był nie do pobicia, nawet Bolero 850 od Bełbota nie dawało nam rady
Niestety w tym roku jak piszę wyżej był "nie do wzięcia" ale "Francesca" którą dostali w zamian Koledzy nie była gorsza.



autor: mateo - Zamieszczono: śr wrz 13, 2006 7:29 pm

Jacol napisał:
Pamiętam, że kiedys znajomi Grzesia obok nas pływali właśnie na Bon Voyage (dobre określenie pływali obok, jako że my na sasance 660 to mogli koło nas kółka kręcić, a i tak przypływali na miejsce godzinkę przed nami

Bon Voyage chodzi znakomicie, pływałem na nim we wrześniu ubiegłego roku z najznakomitszą załogą z FSC i był nie do pobicia, nawet Bolero 850 od Bełbota nie dawało nam rady Smile
Niestety w tym roku jak piszę wyżej był "nie do wzięcia" ale "Francesca" którą dostali w zamian Koledzy nie była gorsza.


Lechu,
W pierwszych słowach mojego posta dzięki za wnikliwą i szczegółową relację z wyprawy.
Co do Bon Voyage to, o ile Ula nie dała do przerobienia, dobrze się stało, że spadł on w czarter młodzieńcom. Przy tych wiatrach to bałbym się baksztagiem pomykać bez achtersztagu ( zwłaszcza na rozfalowanych Śniardwach ) a oni zapewne przestali w porcie najgorsze chwile ( początek tygodnia)



autor: Lechu - Zamieszczono: wt wrz 19, 2006 11:41 am
Zbyszku, czekamy na obiecaną Twoją relację z powożenia Janmorem 28
Traktuj to jako głos mobilizujący



autor: zbyszek - Zamieszczono: wt wrz 19, 2006 12:14 pm
Kilka szczegółów nt. frakcji grudziądzkiej rejsu.
W trakcie pobierania łódki bols okazało się , że nasz Twister żegluje w najlepsze po Mazurach, ale bez nas
W zawiązku z tym otrzymaliśmy nieco większego klamota typu Janmor 28 , ale za to za niższą cenę, w ramach przeprosin
Szef firmy p. Jankowski (firma MazuRyn z Rynu) dodatkowo nie skasował nas za parking dla 2 aut na 10 dni, oraz pobrał wręcz symboliczną kwotę za ewentualną dewastację sprzętu (200 zł).
Mocno przedwczorajszy bosman dodał: "dobrze że nie dostaliście tego Twistera bo byście się pewnie potopili, taka to wywrotna jednostka" !!!
Poniżej nasz "ZigZag" w pełnej krasie gdzieś na trasie:



Oraz prawie cała załoga Ziga:



potem było spotkanie z resztą armady na Tałtach.
Autor znęca się nad bałałajką:



Kolega Jerzy przed polaniem:



i po:



Po imprezie sąsiednie łódki miały dużo pracy :



Nawet kapitanowie zeszli do parteru:



W Mamerkach postój w wyjątkowo ekskluzywnej marinie z mottem na kiblu:

" Turysto: pokaż swą kulturę,
nie sraj na deskę tylko prosto w dziurę...
Życzymy przyjemnego pobytu"

Niestety cały port nawiązywał do wyżej wspomnianego kibla.
W tym miejscu obowiązującym punktem programu jest zwiedzanie Głownej Kwatery Wojsk Lądowych III Rzeszy"
Z wieży widokowej na jednym z bunkrów:



roztaczał się fascynujący widok na jezioro Mamry (za 3 zł)


Wspólny wypad do Węgorzewa i wspólna fotka z "Twisterami" przed spożyciem przez Lecha naszego obioadu:



Po nocy spędzonej w Sztynorcie z pożegnalną lampką symbolicznego Dżina, zmyliśmy się przed 7 rano coby nie płacić z postój. Co za wstyd ....
Mam nadzieją , że Lechu za nas nie dopłacał ?

Już sami pognaliśmy na południe. Odwiedziliśmy "Czarcią" na Śniardwach, niestety w jedną stronę na motorku.... Już w nocy, przy czołówce zebraliśmy cały zagon kani, stronami zwanymi sowami. Dowodem, że nie były to sromotniki jest obecny post degustatora wspomnianych grzybków

Potem obowiązkowy przystanek w Muzeum Gałczyńskiego w Leśniczówce Pranie:


Jak widać Mistrz Ildefons chyba nie lubił za bardzo Poczty Polskiej:



Chyba dobrze było z nami Zielonej Gęsi porwanej w muzeum:



Na zatoce zamordejskiej:



KC poszła z saperką....



czego efektem była wyprawa do lasy autora tej pisaniny z takim oto urobkiem:


trzeba było robić drugi obrót:



W drodze powrotnej krótki postój w Wiosce Żeglarskiej Mikołajki. Na fotce wiekowa łódeczka, ale te kształty, teak i mahoń



Aha- Lechu prosił o wrażenia z powożenia Janmorem 28.
Zalety:
- naprawdę szybki, właściwie to wyprzedzały nas tylko białe świnie przy słabym wietrze
- duży hotel w środku
- nie za duże zanurzenie ( ok 30 cm)
Wady:
- sakremencko ciężki maszt, co przy braku want stabilizujących czyniło operację stawiania pały wyjątkowo ciężkim ryzykownym zajęciem. Do tej pory śniu mi się po nocy obraz upadającego masztu po ułańskim wirażu przepływającej motorówki
- fatalna widoczność dla sternika - za wysoka nadbudówka
- w tym egzemplarzu źle rozwiązane wnętrze, mało bakist i wykończenie ordynarną płytą paździerzową z okleiną imitującą drewno okołomahoniowe.....
- fatalny, głośny silnik w 1 połowie rejsu. Później bez zmrużenia okia wymieniony przez właściciela czarterowni.
No ale to nie o Janmorze przecież
Na zakończenie zagadka z nagrodą główną w postaci trdycyjnego jeża:

CO TO JEST ???????



pozdrawiam tych co byli w tym czasie na morzu,
bo my niestety na bagnach



autor: Lechu - Zamieszczono: wt wrz 19, 2006 1:07 pm

CO TO JEST ???????
To jest poniemieckie maskowanie bunkra z dodatkiem świeżego mchu (początkowo nieplanowanego ale po tylu latach ... )



autor: Maciek - Zamieszczono: wt wrz 19, 2006 1:52 pm
Dodam, że:
- ze Sztynortu wymknęliśmy się zaraz za Wami - też nocowaliśmy na "krzywy ryj" Ale to już taka nasza świecka tradycja
- za wieżę widokową na bunkrze nie zapłaciliśmy z Bosym ani centa. Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje.
- miło był spotkać Kapitana Zbyszka i Załogę Janmora , wspólnie napić się soczku i pośpiewać szanty (jak widać na zdjęciu "śpiewałem" z wielkim zapałem, bo śpiew jest moją ulubioną czynnością )



autor: zbyszek - Zamieszczono: wt wrz 19, 2006 8:29 pm

o jest poniemieckie maskowanie bunkra z dodatkiem świeżego mchu (

Wygrał Pan jeża, tylko trza go szybko zdybać bo się na zimę gdzie zakopie, a jak wiadomo na nartkach te bestie raczej nie dokazują

pozdrawiam