Pół relacji
autor: Romek - Zamieszczono: sob mar 12, 2005 9:15 am
Pół, bo jeździłem w połowie drogi między Warszawą a Górami, czyli na Górze Kamieńsk.
Udało mi się wczoraj (piątek) wygospodarować dzień wolny więc rano skoro świt, o godzinie 8.30, wyruszyłem na, pierwszą od grudnowego SM, "wyprawę narciarską".
Pakowanko do samochodu, odbyło się w garażu podziemnym, a potem szybko w trasę. Po kilku kilometrach, stojąc na światłach na skrzyżowaniu gdzieś w szczerym polu (jest taki ewenement pomiędzy Piasecznem
a Magdalenką) postanowiłem wyjść na moment z samochodu żeby zdjąć kurtkę. Pociągnąłem od wewnątrz za klamkę i... mało co a wiatr urwał by mi drzwi od samochodu! Cholewcia! Jakoś nie wiem dlaczego, ale ten pierwszy od paru miesięcy wyjazd wyglądał w mojej głowie nieco inaczej: słoneczko, ciemne okularki, sztruksik...
Dojazd bez przeszkód, droga czarna i sucha i ok. 10-tej z minutami wjechałem na zatłoczony prawie do ostatniego miejsca, parking pod wyciągiem. Szczerze powiedziawszy, to miałem cichą nadzieję, że na stoku zastanę kilka, no, może kilkanaście osób, a tutaj proszę - czy Ci ludzie nie pracują?!
Po krótkiej analizie cennika karnetów, doszedłem do wniosku, że krzywdy to oni sobie nie dadzą zrobić. Karnet do godz. 13.00 nie wchodził w grę, bo chciałem pojeździć przynajmniej do 14.00. Karnet na punkty też odpadał - 10 wjazdów to 40 zł, a miałem nadzieję, że zjadę trochę więcej. Kupiłem więc całodniowy do 17.00 za 4 dychy i wioooo!
Po pierszym zjeździe zweryfikowany został kolejny obraz z mojej wyobraźni - sztruksik. Ale w tym momencie to już pozbyłem się złudzeń, a w zamian cieszyłem pierszymi od wielu tygodni zjazdami. I chociaż nogi, które od dłuższego czasu raczej wypoczywały na leżąco lub na siedząco, zaczęły protestować już po trzech zjazdach, to udało mi się je przekonać żeby odnowiły przyjaźń z tym czymś ciężkim, co do nich przyczepiłem. Od ok. 10-tego zjazdu lody zostały przełamane i kolejne pięć poszło całkiem fajnie.
Parę minut po 14.00 uznałem, że wystarczy, bez problemu odsprzedałem karnet za 15 zł i po pół godzinie byłem już na mamusinym obiadku.
Ok. 17.00 wyruszyłem w drogę powrotną, która trwała... 3,5 godz. Tuż przede mną w sporej śnieżycy w okolicy Tomaszowa zderzyły się trzy TIR-y. Zablokowało to "jedynkę" na ok. godzinę. Później dało się jechać max. 80-90 km/h tak więc dotarłem do domu po 20-stej.
Generalnie jestem bardzo zadowolony, bo po trzech miesiącach przymusowego rozbratu z nartami, powiało mocno (dosłownie) optymizmem. Najgorsze chyba za mną i niewykluczone, że przy tej ilości śniegu w górach, mój sezon nie okaże się całkowicie stracony.
Czego i Państwu życzę.
autor: tomek - Zamieszczono: sob mar 12, 2005 6:14 pm
OK, ale gdzie drugie pół
pzdr