Serfaus-Fiss-Ladis - Sprawozdanie z pobytu
autor: mada2000 - Zamieszczono: sob mar 04, 2006 11:31 pm
Witam Was Wszystkich z wielką radością. Co prawda wróciłem już 2tygodnie temu, ale z przyczyn niezależnych nie było mi dane zerknąć na forum dłużej niż parę minut. Od wczoraj jestem w domu i postanowiłem nadrobić zaległości. Zacząłem od napisania pierwszego na tym forum sprawozdania. Wyszło trochę przydługawe więc z górki przepraszam. Mam trochę problemów "technicznych" z pisaniem dlaczego to się okaże niebawem Najprzyjemniejsze, czyli przeczytanie zaległych postów (jedynie 248) zostawiam sobie na jutro. Na narty się nie wybieram
Dzień 0
Dlaczego warto wspomnieć o tym dniu? Nie wiem czy to mają wszystkie kobiety, ale z pewnością moja KM i KC. O godzinie 20 byłem już spakowany i właściwie gotowy do wyjazdu. Niestety moje kobiety nawet jeszcze nie myślały o pakowaniu. Tak jak przewidywałem Wszystko zaczęło się ok. 22, wtedy, kiedy ja chciałem się położyć i trochę przespać przed pobudką o 4.30. Krzątanie po całym domu, grzebanie po wszystkich szafach itd. itp. Szczęście, że cały ekwipunek narciarski i wałówkę spakowałem za nie. Kiedy wszystko już było spakowane było grubo po północy. No coż tak było, jest i będzie i nic tego nie zmieni.
Dzień 1.
No właściwie to mam chytry plan na przyszłość. A gdyby tak zawsze oszukiwać z datą wyjazdu…a już z pewnością z godziną. Planowany wyjazd o5.30 doszedł do skutku jedynie z 45 minutowym opóźnieniem. Telefony do 2 pozostałych uczestników zimowej kanikuły upewniły mnie, że podjąłem słuszna decyzje jak najszybszego opuszczenia granic Polski. Ranek był śnieżny i mało przyjemne było zasuwanie 400km do Zgorzelca. Brzesko-Myślenice-Rabka-Chyżne i o godzinie 8.45 opuszczamy granicę. Całą drogę pogoda w kratkę. Słoneczko przeplatało się z zadymką śnieżną. Koledzy mieli lepiej. Od Zgorzelca do Monachium słoneczna autostrada. No ale potem koreczek ich przystopował a ja jakoś bez problemu dotarłem na miejsce ok. 18.45. Szybkie rozpakowanie, sprawdzenie jakości austriackiego piwka w hallu hotelu. Porównanie z naszym Zagłobą wypadło na korzyść Zagłoby. Co prawda właściciel był przeciwnego zdania ale przecież Austriacy nie znają się na piwie. . O 20.30 kolacyjka. Stosunkowo mała wioska, ale jak to bywa w takich miejscowościach co druga chałupa to restauracja. Wszystkie na bardzo wysokim poziomie.
Żeby już więcej nie wracać do knajpek powiem, że w sumie zwiedziliśmy ich trzy (po 2x na jedną) i jedna lepsza od drugiej. W każdej serwują lokalne specjały no i oczywiście riesling z którego to szczepu winnego słynie Austria, tak więc piwo przegrało tym razem z białym winkiem. Kolacja dla 3 osób ze starterem, głównym daniem i deserem no i oczywiście winkiem zamykała się w granicach 60 EURO. Ale co tam raz się żyje
autor: mada2000 - Zamieszczono: sob mar 04, 2006 11:40 pm
Dzień 2.
Ustalone dzień wcześniej, że nie wstajemy w środku nocy, czyli przed 9 nikt do nikogo nie dzwoni. Tak też się stało i skoro świt o 9 rano pobudka. Na zewnątrz zero chmurki, słoneczko - Żyć nie umierać. Hotel 100 metrów od wyciągów (założeniem było, że przez tydzień nie ruszamy kluczyków). Rekonesans przy wyciągu, Zakup 6-dniowego skipasu dla mnie i KC. KM dostała w tym dniu bilecik jednodniowy, bo już się zdarzało, że z 6 dni korzystała 2 góra trzy. Zobaczymy jak będzie tym razem. Fajnie, że dla mieszkańców lokalnych hoteli jest zniżka tak, że 6 dniowy skipass na ponad 150km tras kosztuje mnie 164 Euro (normalnie 194). O 11 już jesteśmy na stoku.
http://intermaps.feratel.com/skimaps/se ... wf?lang=enPostanowiliśmy że w tym dniu jedynie pojeździmy na 3km niebieskiej trasie Ladisabfhrt o różnicy wzniesień 340m. Trasa zaczynała się na wysokości 1550m. Nie wszystkim jednak się udało dotrwać i najbardziej niecierpliwi koło 14 popędzili na „zwiedzanie” tras przewidzianych na dzień 3. Ja do tych gorliwych nie należałem, przez co miałem okazję skosztować lokalnych specjałów na stoku, przepijając je tym razem kuflem piwa.
autor: mada2000 - Zamieszczono: sob mar 04, 2006 11:47 pm
Dzień 3.
Pobudka j/w słoneczko przygrzewa jak poprzednio i jednoznaczna decyzja KM – jest dobrze a będzie lepiej – kupuj karnet 5-dniowy. Zgodnie z ustaleniami cały dzień spędziliśmy zwiedzając okoliczne trasy. Z uwagi na różny poziom praktyki narciarskiej staraliśmy się wybierać jedynie trasy niebieskie a czerwone ograniczać do niezbędnego minimum. Nie do końca nam się to udało. Przy takiej ilości tras nie znaczonych numerami a nazwami było to trudne. Jeżeli dołożymy do tego, że jedna z nich była zamknięta, całkowicie zburzyło nam to misternie przygotowany poprzedniego wieczora plan wycieczki. W konsekwencji w tym dniu u niektórych pojawiało się w oczach przerażenie i strach paraliżował umysł i nogi jak musieli zjeżdżać (zsuwać się) z „czerwonej ścianki”. Niestety do tych „niektórych” należała również moja szanowna KM. Fakt, zrobiliśmy ładnych kilkadziesiąt km. Biorąc pod uwagę, że bywa na nartach 3dni w roku (a to był drugi) trochę jej dało w kość, szczególnie, że kręgosłup daje jej bez przerwy we znaki. Nagrodą dla wytrwałych był wspaniały widok, który mogliśmy podziwiać z wysokości 2000 w knajpce o nazwie Panoramarestaurant Komperdeli. No i nie byłbym sobą gdybym nie wspomniał o jedzeniu. Jednym z moich ulubionych dań są krewetki. Możecie sobie wyobrazić że na wysokości 2000npm jadłem chyba najlepsze krewetki w życiu. Kucharz przyrządza je przy tobie na woku, do tego smażone również na woku jarzynki (nie rozmrażane), kartofel z masłem czosnkowym, wspaniale podane.. Nawet jak to piszę to mi cieknie ślinka. . A wszystko to za ok. 8 EURO Potem jeszcze tylko zjazd 4km widokową niebieską trasą do miejscowości Serfaus i powrót gondolami i krzesełkami do Fiss.
autor: mada2000 - Zamieszczono: sob mar 04, 2006 11:50 pm
Dzień 4
No jednak stało się. KM stwierdziła jednoznacznie że musi odpocząć po wczorajszym i nigdzie się nie wybiera, no może weźmie książkę i pojedzie sobie gondolą Shonjohbahn by na wysokość 2000 poczytać książkę i wystawić bladą twarz do słoneczka.
Ja wraz z KC wyruszyłem na „naszą” trasę Ladisabfahrt by tam podzielić się na grupki. Paln jest następujący: Część zostaje na miejscu i zjeżdża do oporu a jak się znudzi to do hotelu. Reszta, ze mną na czele zaliczamy pozostałe trasy. W planie zjazd z pomiarem czasu i trasa z tyczkami. W oczekiwaniu na pozostałych (którzy wcześniej pojawili się na stoku i „objeżdżali” rejony środkowe wraz z 12km piękną czerwoną trasą) postanowiliśmy parę razy zjechać do Ladis „naszą” trasą. Taka rozgrzewka na popołudniowe szaleństwo. Gdzieś tak przy trzecim zjeździe, w połowie trasy zostałem wyzwany przez jedną KMK (Koleżanka Małżonka Kolegi) na ściganie się. Do knajpki – tak z 500m. Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. Czy ja śnię !!! Gdzie jej „podstawowym” Salomonem for women do moich SL9. Ja stary wyjadacz po 3-dniowych sportowych warsztatach karwingowych niedalej jak 2 tygodnie temu mam się ścigać z kobietą !!!???. Nie ustępowała więc się zgodziłem ale w głowie zaświtał szatański pomysł. Ta część trasy była podzielona na dwie części – główna, na której była wyznaczona trasa i ok. 1.2m powyżej szeroka pozatrasowa polanka. Obie zbiegały się jakeś 100m przed metą. Postanowiłem, że puszczę Bożenkę (tak to dziewczę ma na imię) przodem i żeby nie czuła na plecach mojego oddechu to sam wjadę poza trasę, pojadę długimi karwingowymi skrętami a przed samą metą zasypię ją tylko śniegiem. Już jej się odechce na przyszłość ścigania.
Wszystko było dobrze tak mniej więcej do połowy. Bożenka na kreskę, ja w kontrolowanym skręcie, równolegle do niej. Nie wiem jak to się stało, że uznałem, iż pora wrócić na właściwą trasę. Pora może i była, ale miejsce powrotu wybrałem nieodpowiednie. Dość powiedzieć, że nagle znalazłem się w powietrzu. Nie wiem ile leciałem, ale pewnie nie krócej niż nasz Adaś M. na olimpiadzie. Nawet pamiętam, że z zgodnie z regułami gry maksymalnie starałem się podciągnąć nartki pod brodę. Na nic się to zdało. Zaraz po wylądowaniu nartki się wypięły a ja poleciałem jak długi na tzw. „pysk”. Jedyne, o czym pomyślałem to fakt, że walnąłem czołem w śnieg i kask uratował mnie przed jego rozbiciem. Kiedy podniosłem głowę to miałem naokoło kupę dzieciaków z jakiejś lokalnej szkółki, ich instruktora i moją przerażoną KC. Nie będę się wdawał w dalsze szczegóły, bo widzę, że i tak już sporo spłodziłem i podziwiam tych z was, którzy zabrnęli aż do tego miejsca.
Po wypiciu grzańca w i nieudanej próbie zahamowania puchnięcia ręki zadzwoniłem do Allianz i poinformowałem że muszę iść prześwietlić rękę, bo puchnie. Pewnie to nic ale jednak boli więc idę. Jak postanowiłem tak zrobiłem. Na szczęście lokalna klinika miała podpisaną umowę z Allianz więc nie było żadnych problemów. No może tylko tyle, że musiałem zapłacić z własnych funduszy bo klinika była mała i nie mogła sobie pozwolić na oczekiwanie refundacji. Ponieważ alternatywą było dostarczenie mnie do innego lekarza, który „obsłuży” mnie bezgotówkowo a wspomniany powyżej był dokładnie 200m od mojego hotelu, uznałem że zapłacę kartą. Liczyłem, że po szybkim zabiegu uda mi się jeszcze razy tym dniu parę razy zjechać. Nie udało się w tym ani w następnych dwóch. Zdjęcia wykazały złamanie w nadgarstku obu kości. Na szczęście bez przemieszczeń. Ręka powędrowała do „plastiku”. Na pytanie czy będę mógł jeszcze jeździć pani doktor powiedziała, żebym sobie dał spokój przez najbliższy dzień a potem mogę delikatnie na swoją odpowiedzialność oczywiście. Jestem pod wrażeniem wyposażenia i obsługi. No i ceny – zapłaciłem 730 EURO !!!!. z tego 3 zdjęcia rtg po ok. 70 sztuka. Robocizna związana z „gipsowanie” – ponad 300, materiały – prawie 100. Reszta to diagnoza. Żeby już nie wracać do sprawy dodam, że dziękuję Tomkowi za to że kiedyś na forum polecał Allianz. Ubezpieczyłem się przez Internet bardzo szybko i sprawnie. Do końca już opiekowano się mną „telefonicznie”, pytano czy nie potrzebuję zastrzyków przeciwbólowych pod koniec zapytano, czy mam jak wracać do domu.
(Tak na marginesie przejechałem ze złamaną ręką 1100km)
autor: mada2000 - Zamieszczono: sob mar 04, 2006 11:52 pm
Dzień 5 i 6.
Nie ma co wspominać. Śnieżnie, mgliście i wietrznie (na górze 75km/h). Ci, którzy się wybrali (w tym moja KM i KC) szybciutko podkulili ogony i uciekli po pierwszym zjeździe. Można było pochodzić po uroczej wiosce w której mieszkaliśmy.
Kolacja zaczeła się wcześniej a skończyła później. W końcu udało nam się opróżnić butelki czerwonego wina, które przywieźliśmy w ilościach wcale nie symbolicznych. Szczególna okazją był fakt, że jedno z naszych małżeństw obchodziło swoją dorosłą rocznicę.
autor: mada2000 - Zamieszczono: sob mar 04, 2006 11:54 pm
Dzień 7
Znowy słoneczko. Miło. Niemiły jest tylko fakt, że muszę się oszczędzać, nie mogę włożyć rękawiczek ciepło wcale nie jest ale nic to. Jadę na stok, biorę aparat i kamerę, która do tej pory przeleżała się w walizce i pokręcę wszystkich. Było to na tyle atrakcyjne, że znowu na „naszej” trasie urządziliśmy sobie wspaniałe pożegnanie kanikuły. Trochę zdjęć, trochę filmu i będzie co wspominać przez długie ciepłe letnie dni.
Dzień 8
Pobudka o 5.00 Wyjazd o 5.45 (coraz lepiej zorganizowani). Doskonały międzyczas do Bratysławy. Jednak potem horror. Kilometrowe korki. Nawet nie starałem się dojechać główną drogą do Zyliny. Kluczyłem bocznymi drogami. To samo było z Zyliny do Kubina Dolnego. Dotarłem tam bocznymi trasami. Malownicze ale śliskie i wąskie. Jeszcze tylko „drobne” zakupy przed granicą w Chyżnem i zakopianka. Jest sobota wieczór. Kończy się 1 turnus zimowiska. W Rabce wjeżdżam na zakopiankę. Wydaj się nie być zatłoczona. Słusznie – Wydaje się. Po kilku kilometrach dojeżdżam do końca, niekończącego się ogona. Brrr – tak mam jechać 30km do Myślenic. Szybka decyzja- zwrot w kierunku Zakopca i w Skomielnej skręt na Mszanę. Jeszcze tylko Limanowa, Bochnia i dom. Jedyne 14.5 godziny.
Moi przyjaciele (co prawda wyjechali o 5 rano) przybyli do Krakowa na 17.
Telefony, gorące wrażenia i postanowienie, że następny rok dla odmiany Włochy. Zobaczymy.
autor: Krzysiek - Zamieszczono: ndz mar 05, 2006 6:28 am
Bardzo ładna relacja . Widać, że się przyłożyłeś. Przykro tylko z powodu złamania ręki, ale tak to już jest, gdy w grę wchodzą wyścigi z cyklu "ostatni stawia piwo". Raz na takim wyścigu straciłem panowanie nad nartami i zapierdzielałem z ogromną szybkością bez możliwości hamowania. Bóg łaskaw, że nikt nie stanął mi wtedy na drodze, bo skończyłoby się na tragedii, ale od tego czasu skończyłem z wyścigami na nartach.
autor: Andrzej K - Zamieszczono: ndz mar 05, 2006 9:47 am
Pięknie Adam
ręka się zrośnie
autor: lusnia - Zamieszczono: ndz mar 05, 2006 10:16 am
Ale sezonu jeszcze nie kończysz?
autor: Maciek - Zamieszczono: ndz mar 05, 2006 12:58 pm
Bardzo sympatyczna relacyjka A na zdjęciu widzę, że wasza ekipa prezentowała się bardzo okazale. Wszyscy w kaskach i z bojowymi minami
autor: qbas - Zamieszczono: ndz mar 05, 2006 9:53 pm
Widzę, że pogodę miałeś dokładnie taką samą jak ja koło Innsbrucku. Jak tylko opanuję ten bur... bałagan to też napiszę swoją relacyjkę w podobnym stylu tylko bez takich przejść.
autor: lusnia - Zamieszczono: pn mar 06, 2006 3:43 am
Widzę, że pogodę miałeś dokładnie taką samą jak ja koło Innsbrucku
autor: Magda - Zamieszczono: pn mar 06, 2006 8:17 am
Bardzo fajna relacja . A wyjazd jak widzę z przygodami.
autor: mada2000 - Zamieszczono: pn mar 06, 2006 4:17 pm
Bardzo ładna relacja . Widać, że się przyłożyłeś.Starałem się - nie przeczę, chociaż daleko mi do takich mistrzów pióra jak chociażby nie przymierzając Torek
Wszyscy w kaskach i z bojowymi minami Nie wyobrażam sobie jazdy bez kasku. Pozostał jeszcze do obróbki KS. Wybiera się w piątek na Wierchomlę i KM postawiła ultimatum z kaskiem albo wcale. Zobaczymy jak to się zakończy Póki co KM zaoferowała się do wypożyczenia mu swojego (regulowanego).
Ale sezonu jeszcze nie kończysz? Bardzo bym chciał nie ale obawiam się, że będzie to trudne. Jutro mija 3 tydzień a ręka wciąż rwie. Chyba jednak za bardzo ruszam tą łapą a nie jest w gipsie tylko w plastikowym usztywnieniu. Na dokładkę mogę ruszać wszystkimi paluchami i pewnie to jest przyczyną że coś tam się dzieje. W czwartek (w końcu) mam umówioną wizytę w LIM'ie więc zobaczymy co powie fachowiec.