St. Anton 2006
autor: torek - Zamieszczono: pn sty 23, 2006 12:52 am
Właściwie to najpierw się nie pożegnałem, a teraz wyskakuję z relacją, ale mam nadzieję, że mi Wybaczycie.
Sobota (14.01.06)
Pominę pierdoły w rodzaju: „o 4:00 zadzwonił ten idiota (budzik)”, bo zadzwonił, „prawie się nie pokłóciliśmy z KM przy pakowaniu”, czy „położyłem się w sumie wcześnie, bo o pierwszej”, ale przed sobotą był...piątek, a w piątek kupiłem kapsułę. Tak, nie ma pomyłki. Nie boxa, kistę, perszinga, czy jeszcze inaczej, ale właśnie kapsułę. KM tak nazywa to ustrojstwo i stanowczo tępi w domu inne nazewnictwo. W sumie z tą kapsułą, to były jaja, bo przysięgałem się, że nie kupię i nawet wymyśliłem kilka bardzo rozsądnie brzmiących wytłumaczeń, w które sam zacząłem wierzyć. Moje postanowienie zostało jednak skonfrontowane z twardą rzeczywistością. Trzy osoby i pięć par nart (sic!). KS dostał Elanki SX Fusion (po Darku), a ja takie coś co nazywa się Atomic SX Super Cross B5. To co? Se nie weźmiemy? KM na szczęście nic nie dostała dodatkowo, to znaczy aktualnie ma tylko jedną parę nart. Mój kochany, poczciwy Escort combi odmówił współpracy i oświadczył, że jeśli zamierzam wpakować mu 5 par nart do środka, to on ma to wszystko w dupie i nie jedzie. Wystraszyłem się nie na żarty i przez przypadek kupiłem kapsułę.
Ale do rzeczy...w czwartek miałem dyżur i...nie...teraz trochę przesadziłem. Nie będę pisał o dyżurze, bo poza „normalnym” zapieprzem nie zdarzyło się nic szczególnego. Za to w środę miałem wolne popołudnie i załatwiłem ubezpieczenie na wyjazd, kupiłem Euro, odebrałem nowa kartę z banku i narty ze smarowania i zrobiłem jeszcze kilka innych pożytecznych rzeczy i...wiem, że za chwilę mnie zabijecie. Napiszę więc krótko i zgrabnie. W 10,5 godziny znaleźliśmy się na miejscu. Droga w dwa auta przez Kudowę, Pragę, Pilzno, Regensburg, Monachium, Ga-Pa, Lehrmos, Imst, Landeck i wreszcie Strengen. Nudy na pudy. Żadnych korków i od Monachium w słońcu. Na miejscu świetny apartament. Bigos, kilka lufek z KP (kolega przyjaciel) i KOP (kolega ojciec przyjaciółki) i koło północy lulu, bo jutro będzie ostra jazda.
Niedziela (15.01.06)
Słońce. 16 km do pierwszego parkingu i niespodzianka, ale nie do końca...Płatne parkingi...Nie do końca niespodzianka, bo przeczytałem o tym na forum jednej ze stron internetowych głosy oburzonych Niemców. Słowo skandal jest już zdewaluowane, ale moim zdaniem pasuje jak ulał. Nie chodzi tu o 7 Euro za dzień, choć z drugiej strony niby dlaczego nie? Ja osobiście tyle na ulicy nigdy nie znalazłem. Ale i to nie było jeszcze najgorsze. Najgorsi byli naganiacze. No, normalnie kurna naganiacze parkingowi. Jeśli dodać do tego jeszcze ich czerwone nochale i galaretę w łapskach przy kasowaniu, to formalnie poczułem się jak w naszych kurortach. Myślę, że ten obrazek zadecydował, że do końca traktowałem już to miejsce z rezerwą. Tego dnia dotarliśmy zresztą do St. Cristoph (25km) i tam akurat parking był bezpłatny. Po zakupie karnetów 175 E dla dorosłych i 105 E dla dzieci (tutaj plus dla St. Anton, bo rocznik 90 w innych ośrodkach zaliczany jest już do „jugend”) wciągamy się czteroosobowym krzesłem na Galzig. Ekipa w składzie Ja, KM, KS, KP, KP (koleżanka przyjaciółka), KCP (koleżanka córka przyjaciół), KOP rozpoczyna „zwiedzanie” tras żeby było wiadomo co i jak na następne dni. Trasy przygotowane rano dość dobrze, ale od 10 dni nie padał śnieg i miejscami był to „żywy” beton, a i lód się czasem spotkało. Łoimy co się nawinie pod narty i do końca dnia... St. Anton mamy zjeżdżone poza 3-4 trasami. Godne polecenia w rejonie Galzig to: 5,11,14,17, gdyby nie dziki tłum na trasach i fakt, że szybko „puszczały” po południu strasząc pokaźnymi muldami. Przenosiny na Kapall to uciążliwe kijowanie niebieską 12, dla mnie łącznikiem, ale dla miejscowych pełnoprawną trasą. W sumie kompletne nieporozumienie. Potem zatłoczona 4 i wciągamy się na na Kapall. Tam dominuje oczywiście WM Rennstrecke- czarna 35 i jej czerwona i i niebieska alternatywy. Na dole mało czytelna plątanina czerwonych i niebieskich tras. Niektóre lepsze, niektóre gorsze. Generalnie wrażenia, to, że trasy jakieś takie pokręcone i pościskane oraz dużo skiroutów reklamowanych jako offpisty, co nie jest do końca uczciwe. Dzień udany, bo pojeździliśmy i zobaczyliśmy dużo. Wieczorem pijemy niesymbolicznie.
Poniedziałek (16.01.06)
Właściwie poza drobiazgami kopia pierwszego dnia. Parking tym razem w St. Anton i 7 Euro plus czerwony kinol i galareta gratis...Słońce i zjeżdżenie reszty tras między innymi fajnej wysokogórskiej 19 z Vallugi. Trasy od popołudnia z odrzuconym śniegiem i szczególnie na dole sporo muld. Zastanawiam się, gdzie tutaj jest te 150 km tras i dochodzę do wniosku, że policzyli wszystko włącznie ze skiroutami. Podobnie jak poprzedniego dnia robię za nędznego instruktora, ale na bezrybiu i rak ryba. KS wspaniale. Widzę, że czyni postępy właściwie z dnia na dzień. Przez te dwa dni dosiada nowych Elanów, które są bardziej skrętne od jego juniorskich gigantek Fischera. Reszta towarzystwa słucha mnie bardziej, lub mniej (przeważnie mniej), ale po pierwsze ja nie mam dyktatorskich zapędów, a po drugie niekoniecznie mam tendencje do uszczęśliwiania wszystkich. Dzień udany i jeśli miałbym czegoś żałować, to tego, że nie pojechaliśmy do Lech/Zurs, ale to okazało się dopiero później. Wieczorem pijemy...no po prostu pijemy.
Wtorek (17.01.06)
Budzi nas padający śnieg i nisko zawieszone chmury. To coś nowego, ale nie poddajemy się apatii i bardzo dobrze, bo na miejscu przestaje padać, a chmury podnoszą się. Znów pierwszy parking i wyraźnie gorzej przygotowane trasy po nocnym opadzie śniegu. Szukamy „przygotowanych” stoków i najlepiej wygląda 5 oraz po południu „dolne” 21,22, 23 i dół czarnej mistrzowskiej (25). Jest to końcowy szus do mety biegu zjazdowego. Naoczne "spróbowanie” tego nachylenia i uświadomienie sobie, że tam gdzie ja jadę co najwyżej mocno hamującym śmigiem zawodnicy po naprawdę piekielnej trawersowanej ściance przechodzą w szus budzi jednocześnie podziw i przerażenie. Tego dnia też wyraźnie już rzucają się różnice w kondycji i w ochocie do jazdy między moja rodziną i przyjaciółmi. Zaczyna się szybsze kończenie. Niby tylko pół godzinki, ale jednak. My heblujemy do samiuteńkiego końca, bo sprawia nam przyjemność jazda nie tylko po „sztruksiku”, ale po prostu jazda. Przyznam się, że zaczęło mnie to nieco irytować. Pomijam już tu kwestię wolnego tempa, które do tej pory przez 4 lata tolerowałem w imię wyższych wartości, ale chyba wyczerpałem już swe możliwości w tym względzie. Wieczorem pijemy...wino, bo spagetti.
Środa (18.01.06)
Tym razem budzi nas nie tylko padający śnieg, ale i mgła oraz zapowiedzi w Alpenpanoramie nie pozostawiające cienia złudzeń. Totalna kicha. Ponad połowa tras zamknięta. Marudzimy z wyjazdem, ale w końcu o 11 pojawiamy się na stoku. Po drodze okazuje się, że zamknięta jest zwykła droga i trzeba się wracać prawie do Landeck, żeby wjechać na schnellstrasse. Po pierwszym zjeździe przyjaciele stwierdzają, że „nie ma sensu” jeździć. Warunki rzeczywiście ciężkie i powyżej linii lasu widoczność zła, a wiatr urywa głowę, ale na dole „jest sens” jeździć przynajmniej dla KS i dla mnie, bo KM również wymiękła. Towarzystwo udało się na Sankt Antonowskie Krupówki, a my z KS rozpoczęliśmy eksrtemkę zwłaszcza w górnych częściach tras. Nie zapomnę wdzięcznego spojrzenia KS kiedy oświadczyłem, że: „ No, my jeździmy”. Wytrzymaliśmy do drugiej i pod koniec nawet na muldach wielkości małych słoni całkiem dobrze szło. Człowiek musiał być sprężony, bo inaczej mógł sobie krzywdę zrobić. Wcześniejszy obiad i wieczorna biesiada dłuższa niż zwykle. Pretekstem była zła pogoda i dobra prognoza na dzień następny.
Czwartek (19.01.06)
W nocy padał śnieg, ale ranek budzi nas bezchmurnym niebem. Zbieramy się energicznie. Ja proponuję wyjazd do Lech/Zurs, ale ustępuję (czego żałuję) wobec argumentów, że mogą być kłopoty z drogą przez Flexenpass. Zwykła droga jest już otwarta , ale jedziemy eskortowani przez policję. Właściwie to nie wiem dlaczego, bo wszystko odśnieżone, a nie bardzo wiem jak policyjny radiowóz miałby nas uratować przed lawiną. Tym razem poczułem się jak w Polsce. Większość tras zamknięta z powodu zbyt dużej ilości śniegu. Ratraki wyjechały na stoki około 10-11 i po „przegładzeniu” kolejne trasy były otwierane. Oczywiście przejechać dało się tylko raz, bo po jednym nawrocie było już kopnie i momentami niebezpiecznie. Jeździmy do absolutnego końca zjeżdżając jako jedni z ostatnich około 16:40. Wieczorem prawie nie pijemy.
Piątek (20.01.06)
Ostatni dzień wita nas przepięknym słońcem. Wreszcie wybieramy się do Lech/Zurs. Przez Flexenpass wychodzi od nas 34km. Parking z Zurs bezpłatny i ruszamy na Weisring. Jest to sposób objechania potencjalnie wszystkich tras. Prawie nam się to udaje. W połowie dnia odłączamy się od przyjaciół i ostro przyspieszamy tempo. Obracamy pełne koło, a nawet, więcej, bo wracamy do Zurs na lewą stronę i powtarzamy świetne14,15,16, kapitalną 11 oraz na deser i pożegnanie zaliczamy „klasyk” Zursu, czyli 10 w przepięknej wysokogórskiej scenerii. Trasa sprowadza nas pod samo auto. Z innych tras warto zwrócić uwagę na większość tras w Oberlech między innymi 34, 35 z różnymi wariantami, bardzo dobrą 50 i 51. Prawa strona Zurs słabsza, a dostać się do niej można przechodząc przez ulicę w Lech do dolnej stacji kolejki, a właściwie kolejek na Rufikopf. Idąc kawałek ulicą można łyknąć nieco snobistycznej atmosfery tego miejsca. Luksusowe sklepy i samochody wydają się tutaj normą. Dominuje język angielski zarówno na stoku, jak i na ulicy. Narciarsko chyba lepiej niż St. Anton. Piszę „chyba”, bo jeden dzień , to jednak za mało, by wystawić miarodajną ocenę.
Sobota (21.01.06)
Powrót bez problemów i bez historii do domu w 10h 45min.
Krótkie podsumowanie:
Jestem zadowolony z tego wyjazdu, być może również dlatego, że nie byłem na niego tak „napalony” mając na świeżo za sobą już 6 dni na nartach. KS spisywał się wspaniale i jestem z niego dumny. Szczerze mówiąc, to dla mnie jest najważniejsze. Nie było dużo „kiwania się” na krawędzi, za to więcej „walki”, ale cieszę się że dawaliśmy sobie radę. Nie polecam St. Anton na miejsce alpejskiego wyjazdu. Na przykład Ischgl, Soelden, czy Zillertal są zdecydowanie lepsze. Przygotowanie tras pozostawiało wiele do życzenia. Szczerze mówiąc dawno nie spotkałem tak źle przygotowanych tras. Dla mnie w tej dziedzinie Austriacy nie są mistrzami i pozostają daleko w tyle za Francuzami, ale to takie dywagacje. Płatne parkingi, a w każdym razie dużą część z nich uważam za skandal i nie obawiam się o nadużycie tego słowa. Ośrodek, a raczej ośrodki charakteryzują się bardzo dużym odsetkiem skiroutów zaliczonych do ogólnej długości tras. Kilkoma z nich zjechałem. Być może gdybym był tylko z KS poznałbym ich więcej, ale miałem pewne obowiązki wobec innych.
Wyszło strasznie długo i strasznie nudno.
autor: lusnia - Zamieszczono: pn sty 23, 2006 7:08 am
-Ad parkingi - A od czego są bezpłatne Skibusy?
Trasy:
- A Rendl? A Stuben? Dobra alternatywa na sobotę/niedzielę po parokrotnym porannym skatowaniu sztruksu na trasach pod Vallugą- mało weekendowej "stonki narciarskiej"
-Zuers warte mszy. Można dostać się Skibusem z Alpen Rauz.
A tak wogóle to możesz teraz perorować: "Sankt Anton? Byłem. Przereklamowane"
PS Najbardziej popieram wino do spaghetti
autor: torek - Zamieszczono: pn sty 23, 2006 7:44 am
Do przystanku skibusa miałem 1300 metrów po stromiźnie, a ponadto właśnie dostałem SMS-a, że też są płatne (sprawdzę to). Rendl widziałem, ale nie było "po drodze". "Przereklamowane"? Narciarsko na pewno.
autor: lusnia - Zamieszczono: pn sty 23, 2006 8:46 am
Dwukrotnie mieszkałem w Pettneu. Skibusy były bezpłatne - co 1/2h. Również Z Alpe Rauz do Zuers. Dla niecierpliwych Bundesbus St Anton-Lech ok 3€. Dodatkowo 3 trasy w Pettneu 6 lat temu włączone do Skipassu, co pozwalało (niższe położenie, blisko domu) pojeździć przy załamaniu pogody lub w weekend (z rana St Anton po sztruksie, w południe, gdy stonka już wyległa na stoki, powrót i dojeżdżenie na w miarę pustych trasach).
autor: pawel - Zamieszczono: wt sty 24, 2006 9:52 am
Torku szkodu, ze nic nie wiedzialem wczesniej!!!!
Wlasnie w racalem z st. Anton w sobote wieczorem, tyle ze po ponad miesiecznym pobycie. Robilem tam za skilehrera (czytaj Instruktora od stania na nartach i desce). Tak wiec obeznany jestem.
Szkoda bo pokazalbym ci miejsca, ktore by ci sie spodobaly:)
Masz racje. do dupy jest to, ze Parkingi sa platne, ale do dupy to one nie sa. Ponadto jedno jest udezajace. Zwykly pan parkingowy "czesio" i podawacz orczykow "jozio", jak i kierowca autobusu "jasio" gadaja poprawna angielszczyzna!
Parkingi sa platne, bo chodzi gminie o to zeby nikt nie przyjazdzal do miasteczka autem. Dla tego skibusy chodza z niezlym natezenim i nie ma w nich tloku.
Co do tras to mam jak najleprze zdanie o nich. Przygotowanie calkiem nie zle. Nie wiem gdzie ty ten tlok na trasach wiedziales. Owszem czasami bywalo tloczno ale w tedy trzeba bylo jechac tam gdzie ludzi nie bylo
Jedno jest tylko nie najlepsze, ze st. Anton praktycznie nie ma tras niebieskich dla poczatkujacych. Te niebieskie tras to bardzo ciemno niebieskie, podchodzace niekiedy pod zupelna czern.
Dla poczatkujacych pozostaja tylko tzw Ăźbungspisten,, ktore nie sa dlugie.
Ale ja nie przypominam sobie, zebym ktoregokolwiek z moich podopiecznych nie "tresowal" wlasnie na stromszych stokach. Na stromiznach nawet poczotkujacy moga wykonywac caly szereg cwiczen, bez obawy o zrobienie sobie krzywdy.
Moja relacje napisze pozniej.
A wniej:
Jak pozbyc sie Hedow WC
Jak switnie rozpieprzaja sie buty Atomica
I inne
autor: qbas - Zamieszczono: wt sty 24, 2006 10:03 am
Moja relacje napisze pozniej.
A wniej:
Jak pozbyc sie Hedow WC
Jak switnie rozpieprzaja sie buty Atomica
I inneNo to mi pachnie Clarcsonem
A tak BTW to widzieliście to?
http://video.google.com/videoplay?docid ... on+polonez
autor: mateo - Zamieszczono: wt sty 24, 2006 10:26 am
Jak pozbyc sie Hedow WCZaczyna być ekscytująco...