ďťż
Szczurza Potwórczość Safariego ^^





Sgt.Safari - 17 mar 2010, o 23:52
Cóż, czasami sobie coś tam nabazgrzę, więc czemu się tym z wami nie podzielić? Na początek taki shorcik, na rozgrzewkę ^^

Kapselek

Kolesiowi, który wymyślił napisy pod kapslami

Dusznego wieczora, w wilgotnym powietrzu wieszczącym nadejście letniej burzy, zimne szkło buteleczki z sokiem było jak obietnica zbawienia.
Anna Zagórna szła do pętli autobusowej na dworcu. Żeby się tam dostać, trzeba było przejść pod kilkoma estakadami. Grube, betonowe słupy, cięły brukowaną ścieżkę szerokimi cieniami. Pod ścianą leżały butelki po piwie i tanich winach, niedopałki i inne śmieci. Miejsce to regularnie nawiedzali bezdomni pijaczkowie szukający namiastki dachu nad głową. Jednak dzisiaj było tu pusto. Kroki Anny wywoływały echo, sprawiające wrażenie, że idzie tędy przynajmniej kilka osób.
Wrażenie było tak dojmujące, że dziewczyna czuła się naprawdę nieswojo. Chciała tylko znaleźć się już w autobusie i spokojnie pojechać do domu. Na razie jednak pociągnęła za druciane kółko przy zamknięciu napoju najpierw do siebie, a potem w górę. Odwróciła kapsel i przeczytała umieszczone tam hasełko:

Nie oglądaj się za siebie

Upiła łyk rozkosznie chłodnego soku. Zakręciła kapslem na palcu, zastanawiając się nad znaczeniem napisu. Pierwsza możliwość była taka, że jego autor radził by patrzeć w przyszłość, a nie w przeszłość. Druga ewentualność była niedorzeczna, ale też trochę upiorna.
Zza pleców dobiegło ją chrząknięcie. Obejrzała się.




huskie_pl - 18 mar 2010, o 00:00
więcej więcej!



Sgt.Safari - 18 mar 2010, o 00:23
To masz

W święta zwierzęta...

Wszystkim domowym zwierzakom,
które nigdy się do mnie nie odezwały.

Dochodziła północ, a Sławek wciąż nie mógł zasnąć, jak zwykle, gdy zjadł zbyt sutą kolację. No, ale dziś była wigilia, więc objedzenie się po uszy było nie tylko prawem ale wręcz obowiązkiem.
Dla zabicia czasu czytał ,,Folwark Zwierzęcy”. Lampka nad łóżkiem wyłaniała niektóre fragmenty pokoju, inne pogrążając w głębokim cieniu. Przez okno w pochyłym suficie widać było szare niebo zasnute chmurami, a gdyby spojrzeć bardziej w dół, jedno z pól należących do rodziny Sławka ciągnące się aż do gminnego lasu.
Książka była szalenie wciągająca, ale powieki same opadały jak kurtyny po przedstawieniu. Może w końcu zasnę – pomyślał chłopak. Odłożył książkę na stolik koło łóżka i zgasił światło. Przyłożył ciężką głowę do poduszki. Ale sen nie nadchodził. Ciągle skradał się gdzieś chyłkiem, ale jakoś nie miał ochoty dopaść Sławka.
Nagle chłopak usłyszał jakiś hałas na podwórzu.
Ojciec się szwenda po nocy? – pomyślał.
Zza ściany dobiegło długie, zadowolone z siebie chrapnięcie.
Nie, to nie on – sam sobie odpowiedział. – Złodziej nie, Kurta by szczekał. No chyba, że go uśpili albo coś. Lepiej to sprawdzić.
Po cichu wstał, ubrał się, zabrał latarkę i zszedł na dół. Drzwi były zamknięte na klucz, ale tkwił on w zamku, więc nie musiał go szukać. Zapalił latarkę i wyszedł przed dom.
Podwórze było ledwie widoczne. Gdzieś pod sporą wiatą majaczyły sylwetki traktora i kombajnu, które w mroku wyglądały jak olbrzymie gady z zamierzchłej przeszłości. Wtem coś przemknęło między kołami Bizona. Sławek skierował tam latarkę, ale było za późno. Cokolwiek to było, zdołało się ukryć lub uciec.
Chłopak zaczął powoli iść w tamtą stronę, kiedy jego uwagę przykuły wąskie smugi żółtego światła sączące się spomiędzy desek stodoły. Dochodził stamtąd również jakby gwar cichych rozmów. Sławek wyłączył latarkę. Podkradł się do stodoły i przyłożył oko do dziury po sęku.

***
Kurta zastrzygł uchem. Ktoś się zbliżał. Rudy, najlepszy byk rozpłodowiec z stadzie kończył właśnie swoją przemowę. Pies odwrócił się i chyłkiem wymknął ze stodoły. Ostrożnie wyjrzał zza rogu. Nie mylił się. Stał tam człowiek i ich podglądał. Oj, nieładnie. Jedną noc w roku mogą sobie pogadać, a ten się będzie wtrącał. Niedoczekanie.
Wrócił do stodoły i dał znak żeby zwierzęta się przygotowały. Scenariusz na taką ewentualność był gotowy od dawna i przekazywany między kolejnymi pokoleniami zwierząt na farmie. Nadal udawały, że prowadzą wiec, ale tak naprawdę zajmowały strategiczne pozycje. Świnie po prawej, krowy po lewej, mniejsze zwierzęta – koty, szczury, króliki, drób, usadowiły się między nimi lub na belach słomy. Teraz trzeba było go zagonić do środka. Tym miał się zająć Kurta i byk.

***
- Co do cholery? – mruknął Sławek. – To chyba ten karp. Nieświeży był. Przecież to niemożliwe, żeby zwierzęta mówiły.
Przypomniał sobie książkę, którą czytał wcześniej. W wiosce dzwony kościoła zaczęły wzywać ludzi na pasterkę. Punkt północ. Wigilia. O szlag...
- No i co, szpiegu? – powiedział ktoś głębokim basem.
Sławek wolno się odwrócił. Stał za nim Rudy i Kurta. Wpatrywali się w niego złym wzrokiem. Byk nisko zwiesił łeb, pies wyszczerzył kły.
- Hej...chłopaki...- wydukał Sławek. – Ja tak tylko...
- Zamknij pysk – warknął Kurta. – Do środka, tam się będziesz tłumaczył. Już! – skoczył na chłopaka i kłapnął mu zębami tuż przy nodze. Sławek podskoczył i pognał do stodoły. Wszedł do środka przez małe drzwi, które zaraz ktoś zamknął.
- Na środek – rozkazał Rudy, który wlazł przez główne wrota.
Kiedy chłopak szedł między belami, czuł na sobie spojrzenie setek oczu. I wiedział, że nie jest to spojrzenie przyjazne. Przypomniał sobie, jak babcia kiedyś go ostrzegała, że zwierzęta może i mówią w wigilię, ale pod żadnym pozorem nie wolno ich słuchać, bo może się stać coś złego. Co konkretnie, nie powiedziała, a chłopak uznał, że wolałby tego nie sprawdzać. Było już jednak za późno.
Zatrzymał się na środku stodoły, a zwierzęta otoczyły go zwartym kołem. Czuł ich oddechy, pot i zapach sierści lub piór. Jedna ze świń trzymała w ryju starą lampę naftową, która teraz oświetlała krąg upiornym blaskiem.
- Masz nam coś do powiedzenia? – zapytała jakaś inna.
- Ja... – odparł Sławek.
Nie dokończył zdania – stara koza uderzyła go w pośladki. Przewrócił się na podłogę z betonowej wylewki. Odwrócił się na plecy, ale wtedy potężny, trzystukilowy wieprz postawił mu racicę na piersi, prawie łamiąc mu żebra.
- Milcz, głupi człowieku – wycharczała świnia. – Nie obchodzi nas nic, co masz do powiedzenia. Podsłuchiwałeś nasz wigilijny wiec. Nie możesz nikomu zdradzić, co tu słyszałeś.
- Macie moje słowo, nie pisnę ani słówka – dokończył kulawo.
- Nie obchodzą nas twoje przysięgi! Złamałeś prawo nocy wigilijnej! – ryknął byk.
Za głośno – pomyślał Sławek. – Tata to usłyszał, i pewnie już tu biegnie ze strzelbą.
Wtedy poczuł drugą racicę na swojej piersi. Ciężar wieprza wypychał mu powietrze z płuc, chłopak poczuł, że się dusi. Zaczął się rzucać, ale nie był w stanie wyrać się spod kopyt.
Rudy dał krok do przodu, odwrócił się tyłem i stanął nad Sławkiem. Chłopak zobaczył nad sobą zad byka. Bysior ryknął i wierzgnął tylnymi nogami. Grzmotnął nimi w przypartą do betonu twarz Sławka, zamieniając ją w krwawą miazgę.
Zwierzęta popatrzyły po sobie.
Kurta przyniósł schowaną wcześniej w kącie dubeltówkę. Wsunął w lufę wystrzelony nabój i zamknął ją. Wsunął kolbę w dłoń Sławka. Zwłoki wyglądały teraz tak, jakby chłopak popełnił samobójstwo, odstrzeliwując sobie głowę.
- Czemu to się musi się tak odbywać? – zapytał, patrząc smutno na zewłok, który niegdyś był jego panem.
- Dura lex, sed lex, mój mały – odparł Rudy, wycierając kopyta w słomę. – Kończmy, już dawno po północy. Dobranoc i do zobaczenia na przyszłej wigilii.
Bracia mniejsi w milczeniu zaczęli rozchodzić się do swoich legowisk, a z kościoła niósł się gromki śpiew wiernych:
,,Bydlęta klękają...”



M3Fis70 - 18 mar 2010, o 02:14
Dobre, dobre. O to mi chodziło na PFie w moim temacie przetrwanie.




Sgt.Safari - 18 mar 2010, o 20:27
Ten temat o potencjalnym wszamaniu własnej fursony? A o co to ma wspólnego z tym opowiadaniem?



RemyWolf - 18 mar 2010, o 20:44
Dobre, dobre te teksty



Alex - 19 mar 2010, o 13:57

Ten temat o potencjalnym wszamaniu własnej fursony? A o co to ma wspólnego z tym opowiadaniem?

Bo koleś zjadł karpia który był jego fursoną A raczej nieudany akt autoreklamy...

Teksty ciekawe, pierwszy to dość ciekawy eksperyment "formalny" zakończony w idealnym momencie a drugi jest niestety tak od połowy bardzo przewidywalny (fakt że spodziewałem się rozwoju wydarzeń jak u Orwella ale w sumie było blisko), co nie zmienia faktu że tekst dobry i czyta się go bardzo dobrze. Ale jak mogę to poproszę więcej takich miniaturek jak tekst z kapslem.



huskie_pl - 19 mar 2010, o 16:29
Proszę o więcej ^^



Sgt.Safari - 19 mar 2010, o 17:59
Może nie aż taka miniaturka, ale też krótkie ^^

Co się liczy?

Sylwia obudziła się na potwornym kacu. Usta miała wyschnięte na wiór, w czaszce łupała jej cała armia afrykańskich bębniarzy. Chciała wstać, ale zdała sobie sprawę, że nie może. Przekręciła głowę i zobaczyła, że jej ręka jest przywiązana do ramy staroświeckiego łóżka skórzanym pasem. Podobnie druga i obie nogi. Uświadomiła sobie też, że jest naga. Spróbowała krzyknąć ale usta zatykał jej mocno związany knebel.
Rozejrzała się dookoła. Łóżko zajmowało sporą część niewielkiego pokoju. Poza nim jedynymi meblami była długa i niska szafka z szufladami i rozklekotany fotel. Ściany były chyba białe, ale pojedyncze okno miało opuszczone rolety, więc w pokoju panował półmrok. Równie dobrze mogły być szare albo jasnożółte.
Dziewczyna zamknęła oczy i spróbowała się obudzić, wmawiając sobie, że to tylko głupi sen, spowodowany zbyt dużą ilością piwa na wczorajszym grillu u Magdy.
Usłyszała znajomą melodię – Beach Boys obwieszczali światu, że jadą surfować USA. Po chwili do muzyki dołączyły stłumione kroki. Ktoś szedł w stronę pokoju! Nie była to pocieszająca informacja - ten, kto rozkrzyżował ją na łóżku, na pewno nie miał wobec niej dobrych zamiarów. Przypomniała sobie te wszystkie opowieści o psychopatach i gwałcicielach, jakie znajdowało się w gazetach.
Kroki zbliżyły się i nagle drzwi do pokoju stanęły otworem. Za nimi była ciemność. Nagle lampa pod sufitem rozbłysła oślepiając dziewczynę na chwilę. Skrzypnął fotel.
Oczy Sylwii z wolna przywykły do światła i zobaczyła przyglądającego jej się znad czubków złączonych palców chłopaka. Obserwował ją badawczo, ale w jego wzroku nie było pożądania, jakby nagie ciało młodej dziewczyny zupełnie go nie interesowało.
Chłopak wydał jej się znajomy. Kiedy opuścił dłonie przypomniała sobie – poznała go na grillu. Był jakimś znajomym Magdy. Długo rozmawiali. Na imię miał chyba Mateusz. Musiał mi czegoś dosypać do piwa – pomyślała. Ale po co?
Mateusz westchnął. Sylwia drgnęła.
- Widzę, że się obudziłaś – powiedział powoli. – Spałaś dobrych dziesięć godzin.
Sylwia spróbowała wypluć knebel, ale był zbyt ciasny. Usta zatykała jej jakaś zwinięta w kulkę szmata, obwiązana drugą. Mogła tylko cicho jęczeć.
- Nie szarp się, to bezcelowe – poradził jej Mateusz. – Dobrze cię związałem, prawda?
Zastanawiasz się pewnie, czemu? Pozwól, że wyjaśnię.
Od kiedy pamiętam, żadna dziewczyna nie wydawała mi się atrakcyjna. Nawet kiedy wszyscy twierdzili, że jest piękna, ja jakoś nie mogłem tego dostrzec. Przez pewien czas myślałem nawet, że jestem gejem, ale męskie ciało też jakoś mi nie pasowało. Magda, jako moja dobra przyjaciółka, zapraszała mnie na swoje imprezy, żebym mógł poznawać dziewczyny. Liczyła, że w końcu spotkam tę jedyną. Wczoraj poznałem ciebie. Rozmowa z tobą otworzyła mi oczy. – Mateusz wstał i podszedł do szafki. Otworzył górną szufladę i wyjął z niej skórzany pakiecik, trochę większy niż portfel. – Bo widzisz, kochanie, dzięki temu co mi powiedziałaś, zrozumiałem, że tak naprawdę... – Mateusz rozchylił pokrowiec. Światło odbite od ostrzy skalpeli rzucało na ściany i sufit tańczące zajączki.
Sylwia szeroko otworzyła oczy i z fascynacją królika schwytanego w reflektory samochodu wpatrywała się w nożyki. Zaczęła się szarpać, prawie łamiąc sobie ręce, ale więzy trzymały mocno.
- ...liczy się wnętrze – dokończył chłopak.



huskie_pl - 19 mar 2010, o 22:31
Zakładam Koło Uwielbienia Safariego! Kto jest chętny niech da znać

Safari! Kolejny świetny tekst, szkoda tylko, że dość krótki.



Sgt.Safari - 19 mar 2010, o 22:37
Dłuższe teksty musiałbym wrzucać w odcinkach. A co do koła uwielbienia - bez przesady

Dookoła była woda

Obudziły mnie zapach. Dobrze mi znany metaliczny fetor wody. Trochę taki, jak pachnie woda na basenie. Ale ta woda, którą czułem była drapieżna i dzika. Chciała mnie złapać, objąć swym lodowatym uściskiem i zamienić powietrze w płucach na płyn. Ścigała mnie od lat. Od tylu już lat...
Już chciałem zapalić światło, ale przypomniałem sobie, że woda przewodzi prąd. Jeżeli włącznik jest wilgotny, może mnie porazić, a wtedy będę zdany na łaskę topieli. Po chwili wpadłem na pomysł – wyjąłem cienką poduszkę z poszwy, którą owinąłem sobie dłoń. Nienajlepsza to izolacja, ale zawsze jakaś. Dopiero wtedy włączyłem lampkę.
Zobaczyłem swój pokój w całej okazałości. Wąskie łóżko, stolik z dwoma krzesłami (o jedno za dużo, bo i tak nie miał kto na nim usiąść), stojąca w rogu szafa. Wszystko ustawione tak, bym mógł mieć każdy centymetr ścian cały czas na oku. Pomalowałem je na biało, bo na takich najlepiej widać zacieki.
Były chyba czyste. W świetle słabej żarówki trudno mi było to ocenić, ale na razie nie widziałem nic niepokojącego. Wychyliłem się z łóżka i dotknąłem podłogi. Samymi czubkami palców, lekko, żeby w razie czego móc je od razu cofnąć. Wyczułem jedynie chłód kafelków i szorstkość fug. Czyli wszystko w normie. To skąd w takim razie ten zapach?
Wtedy szafa runęła z hukiem na ziemię.
Podskoczyłem i chyba coś krzyknąłem, ale teraz nie jestem tego pewny. Opadając ponownie na materac uderzyłem potylicą w ramę łóżka. Zabolało, ale ból pozwolił mi zebrać myśli. Dlaczego szafa odskoczyła od ściany? Popatrzyłem na walające się po podłodze ubrania, które się z niej wysypały. Przesuwałem wzrok wzdłuż nich, aż dotarł do szafy, a potem do ściany. Ściany, która wyglądała jakoś inaczej. Zobaczyłem siateczkę pęknięć, pokrywających ją od góry do dołu, jak opukane łyżeczką jajko na twardo. Krótką chwilę zajęło mi zrozumienie skąd się wzięły.
Ściana wyginała się do środka, zupełnie jakby od zewnątrz coś napierało na nią z olbrzymią siłą! Pokojem wstrząsnął cios, jakby olbrzymia fala przetoczyła się po elewacji budynku.
Usłyszałem śmiechy utopców. Ja ich tak nazwałem. Nigdy ich nie widziałem, ale na podstawie samego dźwięku mogłem ich sobie aż nazbyt wyraźnie wyobrazić. Szara, miejscami zielonkawa skóra, przegniłe, lecz twarde jak stal mięśnie, guzy pąkli i małży na całym ciele, okrytym strzępami ubrań. Niezwykle szeroko rozwarte usta, z których wydobywał się ten dźwięk będący tym dla śmiechu, co zawodzenie hien.
Byli blisko. Za chwilę ściana puści i kipiel zaleje pokój. Tynk zaczął się sypać na podłogę. Nie było czasu do stracenia.
Złapałem księgę ze stolika. Znalazłem ją przedwczoraj. Leżała sobie, po prostu na ławce pod sklepem. Sam nie wiem, kto mógł porzucić tak bezcenny skarb. Może to dar od Boga, dany mi, żebym w końcu mógł pokonać te cuchnące bestie? Przewertowałem ją już wcześniej i znalazłem potężną litanię. Stronę oznaczyłem ,,oślim rogiem”.
Stanąłem na podłodze, otworzyłem księgę w odpowiednim miejscu, nabrałem tchu...
Kolejne uderzenie powaliło mnie na podłogę. Tym razem z całych sił powstrzymałem się od krzyku. To by dodatkowo zmotywowało utopce.
Wtem ściana powrócił do swego kształtu. Zupełnie jakby woda się cofnęła. Wiedziałem, że to zły znak. Utopce nigdy się nie poddają. Jeżeli wycofują się, to tylko po to, by zebrać siły lub wymyślić jakiś podstęp.
Przyciskając otwartą księgę do piersi podniosłem się z podłogi. Oparłem się dłonią o łóżko. Metalowa rama zaskrzypiała smutno. Zapach wody chwilowo złagodniał.
Musiałem wykorzystać dobrze ten moment spokoju. Wziąłem kilka głębokich oddechów (dokładnie dziesięć, jak ktoś mnie kiedyś uczył), żeby uspokoić, walące jak budowlany kafar, serce i skoncentrować się na potyczce, która na pewno za chwilę się rozpocznie.
Druga ściana, ta, przy której stał stół, jęknęła pod ciężarem wody. Na razie cement, zaprawa i zbrojenia trzymały, ale czas uciekał. Posłałem ścianie harde spojrzenie i zacząłem recytować litanię.
- Mianownik! Kto, co?! – krzyknąłem.
Gniewny warkot utopców brzmiał dla mnie jak najpiękniejsze ptasie trele. Oznaczał, że litania jest skuteczna! Podniesiony tym na duchu, mówiłem dalej, coraz głośniej i pewniej.
- Dopełniacz! Kogo, czego?! Celownik! Komu, czemu?!
Woda za ścianą szumiała, gdy smagane ciosami zaklęcia utopce wpadały w coraz głębszą panikę. Przestawały kontrolować swoje środowisko, nie mogły się na nim skupić. Zaczynałem wygrywać.
Kiedy dotarłem do miejscownika, utopce zawyły głucho. A po chwili odeszły. W pokoju nastała cisza. Zapach wilgoci ulotnił się. Z rozpędu przeczytałem jeszcze miejscownik.
Wtedy zorientowałem się, że muszę zamknąć zaklęcie, żeby stało się moją tarczą już na zawsze.
- Wołacz! – powiedziałem cicho.
Zdarte gardło piekło koszmarnie, z czoła kapał pot. Upuściłem księgę na podłogę, a sam opadłem na kolana tuż obok niej. Przysiadłem na piętach jak japoński wojownik i dyszałem ciężko świętując w ten sposób swoje zwycięstwo. Spróbowałem coś powiedzieć, pogratulować samemu sobie, ale nie byłem w stanie wydobyć z siebie nawet najcichszego dźwięku.
Nagle dotarł do mnie odgłos, który słyszałem w setkach moich najgorszych koszmarów. Dźwięk, który sprawił, że zesztywniałem i bałem się odwrócić.
Dochodził od strony okna. Starego okna z drewnianą ramą, którą już dawno miałem wymienić, uszczelnioną zeschłym kitem, wyglądającym jak stara gumka z ołówka.
Kap, kap, kap...
One nigdy nie odchodzą.



huskie_pl - 19 mar 2010, o 22:51
Twoje opowiadanie przypominają mi twórczość Stephena Kinga, nie będę już floodował (kap, kap, kap) w tym temacie, ale pod każdym Twoim postem z nowym tekstem, możesz dodać mój pozytywny komentarz. =3



Sgt.Safari - 22 mar 2010, o 00:23
Ostatni

Wyobraźcie sobie drogę wśród drzew. Szeroki, często uczęszczany dukt. Teraz wyobraźcie sobie zardzewiałą furtkę ukrytą w krzakach. Z drogi ciężko ją wypatrzyć. Trzeba mocno wytężyć wzrok. Furtka prowadzi na zapuszczony niemiecki cmentarz z czasów powojennych. Składa się na niego zaledwie kilka nagrobków i drewnianych krzyży. W większości są one stare i zniszczone. Opierają się o siebie jakby szukały pociechy. Część stoi samotnie. Teraz dodajcie do tego gęstą mgłę. Tak gęstą, że sylwetka podążającej nią osoby jest nierozpoznawalna. Co dziwniejsze, wydaje się, jakby najgęstszy obszar mgły podążał za nim. Mimo tego człowiek kroczy pewnie i spokojnie. Przechodząc przez furtkę pochyla się lekko, by nie zawadzić o zardzewiały drut kolczasty. Rozgląda się i zauważa kolejną postać. Mgła rozmywa postacie, ale to mu nie przeszkadza. Od razu rozpoznaje tego, kto opiera się o gruby kij. Para wielkich, okrągłych uszu i karykaturalnie spuchnięte dłonie nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Postać nie unosi nawet głowy, gdy człowiek się zbliża.
- Wiedziałem, że mnie znajdziesz. Cieszę się tylko, że zdążyłem z robotą. Ale dałeś mi dość czasu. Nie lubisz utrudniać sobie pracy, co?
W odpowiedzi Człowiek z Mgły kiwa głową.
- Jak każdy. To zrozumiałe. Ja też sobie nie utrudniałem. Ale postarałem się, żeby nie cierpiała. Przynajmniej tyle mogłem zrobić. Kochałem ją, wiesz? Dlatego uciekliśmy. Ale skąd mogłem wiedzieć, że to tylko nam zaszkodzi? Byłem głupi. A teraz jestem ostatni. Bo byłem pierwszy, prawda? Ale wszyscy okazaliśmy się przestarzali. Nie pasujemy do tych czasów. Dlatego na nas polujecie? Żeby usunąć starą gwardię i zrobić miejsce dla nowej?
Człowiek z Mgły stoi cierpliwie i nie odpowiada, choć Wielkouchy ma rację. Lubi posłuchać co obiekty jego pracy mają do powiedzenia. To dostarcza mu wybornego materiału do przemyśleń. Uśmiecha się delikatnie gdzieś w gęstwinie szarej brody. Wielkouchy mocniej chwyta kij.
- Ale stara gwardia jeszcze coś potrafi! – Obraca się i z rozmachem ciska w Człowieka z Mgły ostro zakończoną łopatą i wykorzystując moment kiedy ten się uchyla, ucieka. Człowiek z Mgły nie biegnie za nim, tylko spokojnie wtapia się w otaczający go opar. Czas jest po jego stronie, więc nie musi się spieszyć.

***
Wielkouchy biegnie tak długo, aż myśli, że płuca zaraz mu pękną. W końcu dobiega do dużego gospodarstwa. Podwórze wygląda na opuszczone i względni bezpieczne. Przełazi więc przez niski płot i rozgląda za miejscem, gdzie mógłby odpocząć. Nie dziwi go jego zmęczenie. Rozumie doskonale, że opuszczając swój świat, skazał się na powolną śmierć z wyczerpania. Minnie pierwsza opadła z sił, więc w końcu skrócił jej cierpienia. Nadal ma przed oczami jej zmizerowaną twarz zanim dosiągł go obuch ciężkiego młota. Nadal wspomina, kiedy sadowi się na belach słomy w kącie stodoły. Przypomina sobie wszystkie swoje przygody. Zaczynał jako kapitan malutkiego parowca. Potem imał się setek zajęć, aż został detektywem. A teraz miał umrzeć. Nigdy! – uznaje, kiedy już trochę odpoczął. Wie, że to irracjonalne, bo i tak prędzej czy później umrze, ale mimo tego zaczyna – nomen omen - myszkować po stodole w poszukiwaniu czegoś, co zwiększyłoby jego szanse przeżycia. Przez chwilę rozważa pomysł spalenia stodoły razem ze swoim prześladowcą, ale zaraz odrzuca go, bo znajduje coś zdecydowanie lepszego, niż benzyna i zapałki.
Nie jest tajemnicą, że ludzie na wsi mają po stodołach, piwnicach i ogródkach pochowane różne rzeczy, nie zawsze całkiem legalne. Dotyczy to zwłaszcza terenów mocno zniszczonych przez II wojnę i późniejszy okres komunizmu. Dlatego Wielkouchego niezbyt dziwi, choć cieszy, widok karabinu Mausera w idealnym stanie. Obok znajduje skrzynkę z amunicją i – o, radości! – dwoma granatami typu ,,tłuczek”. Jest bystry, więc w lot łapie jak obu tych urządzeń należy używać. Ładuje i nabija karabin. Opiera go o ścianę, tak by był pod ręką. Zamiast niego chwyta granat. Odkręca pokrywkę i łapie zawleczkę w zęby. Czeka. Nagle w drzwiach stodoły staje jego oponent. Wielkouchy wyrywa zawleczkę i miota granat. Człowiek z Mgły odruchowo go łapie. Kiedy zdaje sobie sprawę co trzyma, jest już za późno. Wybuch ciska go na ścianę szopy po drugiej stronie drogi. Wielkouchy wyskakuje zza sterty bel słomy, łapie karabin i rzuca się do dalszej ucieczki, wykorzystując moment, że Człowiek z Mgły jest ogłuszony, przy okazji ładując mu kulkę w kolano. Potem zaczyna biec na oślep, byle do przodu, byle dalej od Człowieka z Mgły.
Mija duży dom, który kiedyś musiał należeć do rodziny mieszkającej na farmie. Teraz na dobre rozgościły się w nim wiatr i pleśń. Wielkouchy odrzuca go jako miejsce do ukrycia się, czy nawet obrony przed Człowiekiem z Mgły. Biegnie więc dalej. Karabin w ręce ciąży mu coraz bardziej. Próbuje go zrepetować. Nie jest to łatwe w kłusie. Kiedy szarpie się z opornym zamkiem broni, wyczuwa, że nie biegnie już po ziemi. Nie zwraca na to szczególnej uwagi i pędzi dalej, aż traci grunt pod nogami i wpada w zimną toń jeziora.
Szok odbiera mu dech. Wypuszcza karabin z ręki i bezradnie patrzy jak pogrąża się w odmętach jeziora. Woda jest dziwnie czysta, więc sięga wzrokiem do samego dna. Kiedy jednak dno porusza się, szybko tego żałuje. Widzi bowiem że to, co początkowo wziął za dno, jest tak naprawdę olbrzymim, pękatym cielskiem obrzydliwego potwora. Jest większy niż cokolwiek żywego, co Wielkouchy kiedykolwiek widzi – ohydna abominacja sprzed czasów wszelkiej myśli. Składa się najwyraźniej tylko z obłego, pokrytego guzami korpusu z którego wyrastają pęki okrągłych, ruchliwych macek, obmacujących wodę dookoła bestii. Kiedy któraś coś wyczuwa, zaraz chwyta to i pakuje do oślizgłego, psio-rybnego pyska. Wielkouchy jak oszalały wiosłuje rękami i z całą szybkością, jaką daje mu panika, wspina się na pomost.
Stara się ocenić sytuację. Pomost ma około ośmiu metrów długości i dwóch szerokości. Zbudowany jest nie z desek, jak najpierw sądził, ale z półkolistych kawałków sosny, tak że jego faktura przypomina trochę ulicę wybrukowaną ,,kocimi łbami”. Po jego bokach rosną ściany z trzcin. Jest w pułapce. Z jednej strony jezioro, a w nim bestia, a z drugiej Człowiek z Mgły. Kurczowo zaciska pięści. Czeka. Mgła zaczyna przybierać na sile. Wielkouchy wie, że ten pomost jest jego ostatnim bastionem. A najpewniej również miejscem kaźni. Powoli mgła kształtuje się w kroczącą sylwetkę i Człowiek z Mgły staje przed Wielkouchym. Uśmiecha się pod wąsem. Wielkouchemu nie jest do śmiechu. Próbuje uderzyć przeciwnika pięścią w brzuch, ale jest na to za słaby. Człowiek z Mgły bez trudu unika ciosu i odpycha Wielkouchego od siebie. Sięga pod płaszcz i wyciąga stamtąd przedmiot wykonany z szarego oparu, który szybko materializuje się w duży pistolet. Odwraca się bokiem do Wielkouchego i wyciąga broń w jego stronę jedną ręką. Wielkouchy cieszy się w duchu. Nie odciągnął zamka! Pistolet jest nie nabity!
Swój błąd pojmuje w chwili gdy Człowiek z Mgły ściąga spust. Uderzenie pocisku w czaszkę nawet nie boli. Wielkouchy przewraca się do tyłu i wpada do wody. Chwilę jeszcze unosi się na powierzchni, po czym zaczyna tonąć. Człowiek z Mgły patrzy jeszcze jak trupa chwyta macka potwora, po czym odwraca się i odchodzi.
Skończył pracę. Otrzyma zapłatę.



huskie_pl - 9 kwi 2010, o 18:47
Rysunek tuszem, który zrobiłem, po przeczytaniu Twojego opowiadania.
http://www.furaffinity.net/view/3604139

Czy doczekamy się kolejnych opowiadań?



Sgt.Safari - 9 kwi 2010, o 19:20
Mówisz, masz

Chaos w praktyce

Emilii i Kasi, które pokazują mi, że to ma sens. Dziękuję wam!

- No, to nie było miłe – powiedziała Fizia.
Kucyki stały przed Tęczową Farmą. A raczej przed jej resztkami. Kilka minut temu skończyła się potężna burza, która rozniosła ich dom w drzazgi. Burza już kolejna w ciągu kilku dni. Od tygodnia dzień w dzień Dolinę Marzeń nawiedzały sztormy i nawałnice.
- To w żadnym razie nie jest normalne – mruknęła Strzałka – raz na jakiś czas to nawet potrzebne, ale nie w takiej ilości. Zastanawiam się, co powoduje te anomalie.
- Wiedźmy? – podsunęła Galaktyczka.
- Raczej nie. Wydaje mi się, że pokonałyśmy już całe zło w okolicy. Wiedźmy, Sommnambulę, Tiraka, Florki... Tyle ich było. A po tym wszystkim nawet pogoda obraca się przeciwko nam. Ciekawe, za co oni wszyscy tak nas nienawidzą – Strzałka westchnęła – Chyba musimy iść do Grzybulka.
Cuksik pokręciła głową.
- Przecież Grzybulek się wyprowadził.
Kropelka kreśliła coś kopytkiem w błocie. Uniosła oczy i popatrzyła na krążące dookoła motyle. Latały sobie beztrosko, zupełnie nie przejmując się problemami kucyków. Zazdrościła im. Nagle tknęła ją myśl.
- A Megan? – wykrzyknęła. – Ona zawsze ma świetne pomysły. Z tylu tarapatów nas już wykaraskała.
Pozostałe kucyki popatrzyły po sobie. To rozwiązanie było tak oczywiste, że nikomu z nich nie przyszło do głowy, jak to zwykle dzieje się z najprostszymi wyjściami.
- Myślisz, że o nas pamięta? Minęło w końcu tyle lat – wyraził wątpliwości wszystkich Pikuś, który nadal był małym smokiem.
- Musi pamiętać! O przyjaciołach się nie zapomina! – odparła Galaktyczka.
Strzałka rozłożyła skrzydła.
- Zgadzam się z Galaktyczką. Lecę po nią. Na pewno będzie wiedzieć co jest grane.
I poleciała.

***
Naturalny kompas kierował lotem Strzałki bezbłędnie. Trafiła do wielkiej metropolii, teraz cichej, ale nie ciemnej. Przecinała nocne niebo nad miastem jak pastelowy myśliwiec. W mieście było pełno ludzi, ale nikt nie przyznałby się, że widział niebieskiego pegaza krążącego dokoła iglicy na wieżowcu.
Wtem wyczuła zapach Megan. Była jakieś trzysta metrów przed nią. Strzałka złożyła skrzydła i zapikowała w dół. Lotem koszącym mijała samochody, prawie doprowadzając do karambolu. Każdy kierowca zastanawiał się, co takiego wypił.
Megan siedziała na balkonie i czytała książkę. Kiedy Strzałka wylądowała przed nią, spadła z krzesła.
- Co, do cholery – zaklęła – O nie, nie, nie! Ty nie istniejesz! – krzyknęła, kiedy zobaczyła kucyka. – Jesteś tylko projekcją mojego umysłu, przedstawiającą potrzebę czułości, której nie dawali mi rodzice. Idź precz! – przeżegnała się zamaszyście i spróbowała wcisnąć się w najdalszy kąt balkonu.
Strzałka szeroko otworzyła oczy. Megan wyglądała inaczej, niż ją zapamiętała. Ufarbowała włosy na czarno, zmieniła kaftanik z serduszkiem na sprane dżinsy i koszulkę AC-DC, urosła w kilku miejscach. Jedynie oczy pozostałe te same – niebieskie i sarnie, choć teraz skryte były za szkłami okularów. Podeszła do niej i szturchnęła ją nosem. Dziewczyna pisnęła.
- Nie mamy czasu, żeby sprzeczać się o moją egzystencję, Megan. Potrzebujemy twojej pomocy – odparła Strzałka.
Megan podniosła się niechętnie.
- Dobra, załóżmy, że istniejesz. Ale nawet jeżeli, to nie mam czasu ci pomagać. Niedługo mam egzaminy i muszę się przygotować.
- Ale to ważne! – nie ustępowała Strzałka – To nie zajmie wiele czasu. No chodź, jak za dawnych lat.
- Dawne lata... Kurwa, wy mi dzieciństwo zmarnowałyście! Pojawiacie się niewiadomo skąd, porywacie do Doliny Marzeń, a potem olewacie! Wiesz ile je lat czekałam, żeby znów was zobaczyć? Piętnaście! Wszyscy odwracali się ode mnie, kiedy zaczynałam im o was opowiadać. Przez was trafiłam do zakładu! Dopiero tam powiedzieli mi, że te wszystkie przygody z wami to mój wymysł. A teraz, po tym wszystkim, łaskawie się zjawiasz i chcesz mojej pomocy? Wała! – Megan zgięła prawą rękę na lewej.
Strzałka popatrzyła jej w oczy.
- Boisz się. Boisz, że straciłaś werwę, którą miałaś kiedyś. Że jesteś tylko wrakiem prawdziwej Megan. Kochanej, dobrej i uczynnej. Przyznaj się. PRZYZNAJ SIĘ! – głos Strzałki nagle stał się gruby i donośny, w oczach zabłysły jej dziwne ogniki.
Dziewczyna przytrzymała się barierki, żeby przez nią nie wypaść. Gwałtownie uciszała kucyka gestami.
- Przestań się drzeć, pobudzisz sąsiadów i będzie wtopa – szepnęła. – Dobra, dobra, polecę. Ale to już ostatni raz. Jeżeli będzie się jeszcze cos działo, to radźcie sobie same. Poczekaj chwilę.
Megan weszła do mieszkania i zaczęła pakować plecak. Po chwili wróciła na balkon.
- Zbieramy się, im szybciej załatwię co muszę, tym szybciej będę w domu.

***
- No, to rzeczywiście niemiłe – powiedziała Megan na widok Tęczowej Farmy. Świeciło słońce, ale na horyzoncie zbierały się już chmury.
- I mówicie, że tak od tygodnia? – zapytała.
Kucyki zgodnie pokiwały głowami.
- Cholera jasna. Nie bardzo widzę tu jakiś powód. Podpadłyście komuś ostatnio?
Kucyki zgodnie pokręciły głowami.
Megan rozejrzała się. Nagle na pniu drzewa usiadł motyl. Jego kolorowe skrzydła były doskonale widoczne na ciemnej korze. Kilka razy złożył i rozłożył skrzydełka.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy. Rzuciła się do plecaka i wyciągnęła z niego zeszyt. Przerzuciła kilka stron, potem jeszcze kilka, wróciła się o dwie, gorączkowo szukając jakiejś informacji. W końcu znalazła odpowiednią stronę. Przeczytała fragment trzy razy. Mruknęła pod nosem coś, co zabrzmiało jak ,,cholerne insekty”. Potem przeskoczyła na czystą kartkę i zaczęła coś liczyć.
Kucyki stały w milczeniu i przyglądały się temu co robi.
-Jak tu idą strony świata? – zapytała nagle. Kiedy uzyskała odpowiedź, wróciła do obliczeń. Po kilku minutach zakreśliła coś kilka razy i triumfalnie uniosła zeszyt.
- Już wiem. Strzałko, ruszamy na wschód! – dziewczyna wskoczyła na grzbiet kucyka i polecieli w stronę zachodzącego słońca.

***
Chwilę później...

- Siedem tysięcy kilometrów w około dwóch sekund. Niech żyją odległości umowne! – wykrzyknęła Megan.
- Co? – zapytała Strzałka.
- Nieważne, nieważne. Pokrąż tu trochę. Mam nadzieję, że się nie mylę.
- Słuchaj, jak to jest, że dorosłaś, a nie jesteś dużo cięższa niż w dzieciństwie.
- Odchudzam się – odparła Megan. – Ląduj na tej polanie.
Strzałka posłusznie zniżyła lot i stanęła na rozległej łące porosłej wielkimi grzybami. Megan zsiadła i rozejrzała się.
- Musi gdzieś tu być, stary pierdziel – mruknęła – Grzybulku! – zawołała.
Jeden z mniejszych grzybów rozwinął się i ukazał schowanego pod nim krasnoluda w zielonej szacie. W ręce trzymał sękatą laskę, a brodą zamiatał ziemię.
- Ktoś mnie wołał? – zapytał. Zobaczył Megan. – Ty?
Dziewczyna podeszła do niego, złapała za przód szaty i uniosła do oczu.
- Gdzie to jest? – warknęła.
- Ale co? – pisnął Grzybulek.
- Megan, co ty robisz? – przestraszyła się Strzałka.
Dziewczyna rzuciła krasnoludka na ziemię. Wyjęła z bocznej kieszeni plecaka jakiś czarny przedmiot w kształcie litery ,,L”.
- Wiesz co to jest? – zapytała. – Nie wiesz. Powiem ci – to jest Beretta 92f. Pistolet samopowtarzalny, kaliber 9mm. Tyle teorii. Zaraz możemy wypróbować go w praktyce, chyba, że powiesz mi, gdzie to jest.
- Nie wiem o czym mówisz. Potrzebujesz Tęczy Światła? Zawsze jest mały kawałek tęczy, zachowałem go na deszczowe dni... – zaśpiewał krasnoludek.
- Och, zamknij pysk! – wrzasnęła Megan i przestrzeliła mu stopę. Grzybulek zawył. Strzałka schowała się za nogą wielkiego muchomora.
Megan podeszła do krzyczącego krasnoluda i przyłożyła mu pistolet do czoła. Momentalnie zamilkł.
- Ostrzegałam. Teraz jesteś gotów powiedzieć mi, gdzie jest ten cholerny motyl, czy mam strzelić ci w kolano? A potem wyżej? – Megan delikatnie nacisnęła spust, kurek uniósł się nieco. Grzybulek zaczął się trząść.
- Ja nie chciałem – załkał. – To było jedyne za czym tęskniłem. Tylko tego z Doliny Marzeń mi brakowało – tych bajecznie barwnych klejnocików.
- Próbowałeś stworzyć stadko, a wyszedł ci jeden wielki. Gratuluję – powiedziała Megan. – Właśnie udowodniłeś teorię chaosu.
Nagle polanę okrył cień. Nadlatywało coś wielkiego. Megan uniosła broń i strzeliła. Trafiła idealnie – oko motyla pękło z trzaskiem i owad zwalił się na ziemię. Nie przypominał żadnego znanego ziemskiej nauce. Jego skrzydła były jadowicie różowe i miały kształt walentynkowych serduszek. I pięć metrów rozpiętości.
Motyl spadając połamał większość grzybów. Wyhamował tuż przed stojącą bez ruchu Megan. Niemrawo poruszył skrzydłami, ale dziewczyna kopnęła go w głowę i znieruchomiał.
Megan wyciągnęła z kieszeni ogromny nóż sprężynowy i odcięła owadowi skrzydła. Po chwili namysłu wycięła z nich kawałek i wsadziła do plecaka, schowawszy uprzednio do zeszytu.
- Trzepotać ci się zachciało – syknęła i ponownie pociągnęła zwierzakowi z laczka. – Strzałka, zabierz mnie do domu.
Kucyk na trzęsących się nogach podszedł do dziewczyny i wzięła ją na grzbiet. Dwadzieścia sekund później Megan stała już na swoim balkonie. Weszła do mieszkania i opadła na fotel. Potem wstała i z szuflady wyciągnęła antyramę. Wsadziła w nią fragment skrzydła i powiesiła go na ścianie. Jako dowód teorii.



Sgt.Safari - 12 kwi 2010, o 22:22
http://www.youtube.com/watch?v=YpEZl8UUfiQ

Filmiczek, jaki zrobiłem daaaaaawno temu



Sgt.Safari - 21 cze 2010, o 16:08
Uroda do poprawki

Dzwonek do drzwi nie był czymś, co Magda chciałaby usłyszeć o godzinie 8 rano po długiej i suto zakrapianej imprezie. Niestety, tak właśnie się stało – z jakiegoś powodu ktoś postanowił przerwać jej zdrowy sen. Dziewczyna zaklęła szpetnie i nakryła głowę poduszką.
Przypomniała sobie, że rodzice wyjechali i nie załatwią sprawy. Zaklęła jeszcze szpetniej i zdecydowała się wziąć intruza na przetrzymanie, ale ten nie poddawał się. Magda wytrzymała pięć minut i w końcu poszła zobaczyć, kogo szlag niesie.
Za drzwiami stała radośnie uśmiechnięta kobieta w średnim wieku. Miała na sobie mało gustowny, kanarkowy kostium i wielkie okulary w rogowej oprawie. W ręce trzymała aluminiową walizeczkę, w rodzaju tych, w jakich filmowi cyngle noszą swoje karabiny.
- Dzień dobry pani! – wykrzyknęła na widok Magdy.
- Słucham? – odparła dziewczyna, trąc zaspane oczy i modląc się, żeby babka zaczęła mówić ciszej.
- Jestem konsultantką firmy BioFit, zajmującej się produkcją kosmetyków. Czy zechciała by pani zapoznać się z naszą ofertą?
- Może kiedy indziej – Magda ziewnęła ostentacyjnie.
- To zajmie tylko chwilkę. Chociaż tak piękna kobieta, jak pani, nie potrzebuje poprawiać urody – konsultantka obdarzyła Magdę kolejnym lizusowskim uśmiechem, ale dziewczyna nie dała się nabrać. Dobrze wiedziała, że po nie przespanej nocy i na kacu wygląda koszmarnie.
Postanowiła jak najszybciej spławić natręta i przespać się jeszcze kilka godzin. Na wieczór była umówiona z koleżanką i chciała odpocząć przed spotkaniem.
- Niestety, naprawdę nie mam czasu. Proszę przyjść kiedy indziej.
- Na pewno znajdzie pani kilka minut na rozmowę – nalegała konsultantka.
Magda zrozumiała, że grzecznie się jej nie pozbędzie. Trzeba było spróbować czegoś innego. Wybrała gniew.
- Nie, nie znajdę – warknęła. – Daj mi, kurwa, spokój.
Komiwojażerka pokiwała głową. Jej uśmiech zbladł i po chwili znikł zupełnie.
- Cóż, w takim razie może przyjmie pani chociaż darmową próbkę? – sięgnęła do walizki i wyciągnęła z niej buteleczkę. – To nasz najnowszy tonik do demakijażu, zawierający jedynie naturalne składniki. Gdyby zmieniła pani zdanie, to tu jest moja wizytówka – Magda wzięła oba przedmioty i zatrzasnęła drzwi. Oparła się o nie i wydała głośne westchnienie ulgi.
Gdyby w tym momencie spojrzała przez judasza, zobaczyłaby, jak konsultantka zaznacza coś na kartce i kiwa głową w zamyśleniu, a potem odwraca się i idzie napastować sąsiadów.
Dziewczyna odstawiła tonik do łazienki i wróciła do łóżka.
Kiedy nadeszła 19:00 Magda była już na nogach. Zaczęła szykować się na imprezę. Wykąpała się, umyła włosy i zabrała za szykowanie makijażu. Na jej twarz trafiały kolejne warstwy pudrów, szminek, różu i innych substancji, których nazw nawet nie znam.
Magda spojrzała w lustro. Wyglądała wręcz groteskowo – jak gejsza pomalowana wałkiem malarskim, ale jej się podobało - uważała, że wygląda pociągająco i seksownie. Uśmiechnęła się do siebie, patrzącej z lustra. Poprawiła swoje ciemne włosy i ostatni raz przejechała po nich szczotką. Potem poszła do pokoju po kieckę. Zdecydowała się na białą, obcisłą sukienkę, kończącą się tuż poniżej ud. Do tego założyła czarną bieliznę i japonki na obcasie. Do małej torebki zdobionej cekinami wrzuciła kilka niezbędnych drobiazgów. Rzuciła ostatnie spojrzenie na duże lustro w przedpokoju, kiwnęła głową i wyszła z mieszkania.

***
Przejście z cichego przedsionka prosto do pękającej od decybeli sali było dla Magdy jak skok do zimnej rzeki w gorący, letni dzień – trochę szokujące, ale też orzeźwiające i dodające energii. Powietrze pełne było dymu, w którym błyskały lasery, jakby dookoła rozgrywała się kosmiczna bitwa.
- Hej, Magda! – usłyszała znajomy głos.
Rozejrzała się i zobaczyła swoją koleżankę ze szkoły, Jolę, rozpartą na kanapie obok swojego chłopaka. Dały sobie po rosyjskim buziaku i Magda usiadła obok niej.
- Co tam? – zapytała.
- A nic ciekawego – odparła Jola. – Ale wyczaiłam dla ciebie kilka towarków. Przynajmniej potańczysz sobie z kimś fajnym.
- Popatrz - dziewczyna wskazała na wysokiego chłopaka ze starannie ułożoną fryzurą, która mieniła się w świetle stroboskopów. – To Adam. Motocyklista. Mówię ci, maszynka cudo! Tamten co z nim gada, to Wojtek – zawodowy snowboardzista. Podobają się?
Magda pokiwała głową.
- Mogą być. Masz coś jeszcze w zanadrzu?
- Pewnie! Najlepsze zostawiłam na koniec. Looknij na tego przy barze. Tego z kręconymi włosami.
Magda przekrzywiła głowę na bok, starając się zgadnąć, co jest w tym przeciętnie wyglądającym chłopaku takiego niezwykłego. W końcu uznała, że nie da rady.
- No widzę. I co? – zapytała.
Jola zachichotała.
- Pracuje w sex-shopie. Podobno potrafi doprowadzać do orgazmu samym spojrzeniem. Na trzy sposoby. Czujesz motyw?
- Ulala. Twardziel! – roześmiała się Magda – no to już wiem, z kim sobie pobrykam na parkiecie. Idziecie ze mną?
- Chodź, Pringels, kupisz mi piwo – powiedziała Jola do swojego chłopaka, który mruknął coś w odpowiedzi, ale po chwili wstał, objął ją w talii i zataczając się lekko poczłapał do baru.
Tego wieczoru Magda wybrała jednak kierowcę motocykla niż pracownika sex-shopu. Głównie chodziło o to, że nigdy jeszcze nie jechał na ,,szlifierce”, w odróżnieniu od chodzenia z facetem do łóżka. Dlatego też wykorzystała wszystkie swoje sztuczki, żeby owinąć sobie chłopaka wokół palca i kilka godzin później ciszę przedświtu na osiedlu Magdy rozdarł wizg silnika Hondy.
Dziewczyna zgramoliła się z motocykla, pożegnała z chłopakiem namiętnym pocałunkiem i powlokła do domu. Ledwie trzymała się na nogach, więc pojechała windą, zamiast jak zwykle użyć schodów.
Miała pewne problemy z wpasowaniem klucza do zamka, ale w końcu weszła do mieszkania. Poszła prosto do łóżka i rzuciła się na nie w ubraniu. Po chwili zasnęła głębokim snem osoby kompletnie pijanej.

***
Magda siedziała w kuchni i tępym wzrokiem patrzyła w miskę płatków z mlekiem. Na ulicy zapalały się już latarnie, a ona czuła się jak w reklamie – jakby w środku szalało stado dzikich bestii. Bestii, które nie dość, że skręcały jej kiszki, to jeszcze strasznie głośno tupały.
Okropnie ją suszyło. Wypiła szklankę gorzkiej herbaty, sposób na kaca, który poleciła jej Jola, i poczuła się trochę lepiej. Z ociąganiem dokończyła płatki i poszła doprowadzić się do porządku.
Czuła, jak z każdą kroplą wody ucieka z niej kac, pozostawiając tylko zmęczenie. Wytarła się grubym, włochatym ręcznikiem, którym potem się owinęła jak tuniką. Ubrania przesiąkły zapachem papierosów. Wrzuciła je do kosza na pranie z zamiarem zrobienia przepierki rano. Potem stanęła przed lustrem w łazience. Spróbowała nalać na wacik swojego ulubionego mleczka kosmetycznego, ale okazało się, że butelka jest pusta. Wtedy jej wzrok padł na tonik, który dostała poprzedniego wieczoru. Buteleczka była mała, akurat na raz.
Dziewczyna wzięła próbkę do ręki i przyjrzała się etykietce, która głosiła:
,,Uniwersalny tonik do demakijażu. Wszystkie rodzaje cery. Rozpuszcza makijaż wodoodporny. Twarz i oczy. Darmowa próbka, nie na sprzedażâ€.
Niżej było logo firmy, czyli wypisana ozdobnymi literami jej nazwa.
Magda otworzyła buteleczkę i powąchała. Tonik pachniał nieszczególnie, trochę czuć go było jajkiem. Kiedy nalała trochę płynu na wacik, zobaczyła, że jest niebieskawy. Ostrożnie pociągnęła wacikiem po policzku. Zobaczyła, że tonik działa świetnie – jej gruby makijaż schodził od razu, za pierwszym dotknięciem. Wyczyściła dokładnie całą twarz i wróciła do łóżka.
W nocy obudziło ją potworne swędzenie twarzy. Czuła też gorąco, jakby ktoś polał ją spirytusem. Zerwała się z łóżka i pobiegła do łazienki.
Zapaliła światło i spojrzała w lustro. W pierwszej chwili nie zrozumiała co widzi. Wydawało się, jakby skóra na jej twarzy rozciągnęła się i obwisła. Dotknęła twarzy palcami. Poczuła, że skóra jest trochę tłusta i bardzo ciepła. Pociągnęła delikatnie. Kawałek tkanki z policzka oderwał się, odsłaniając mięśnie i został jej w ręce. Co dziwne, rana nie krwawiła ani nie bolała.
Magda zaczęła wrzeszczeć.
Kolejne kawałki cery wraz z tkankami podskórnymi odrywały się od jej twarzy i upadały na podłogę. Po mniej-więcej dwóch minutach rozpoczął się rozpad mięśni, ale tego Magda już nie czuła. Umarła w chwili, gdy rozpuściły jej się oczy.

***
Konsultantka usłyszała krzyk dziewczyny, kiedy siedziała w pracowni. Uśmiechnęła się do swoich myśli i dosypała do kremu przeciwzmarszczkowego kolejną porcję drobno potłuczonego szkła.



huskie_pl - 21 cze 2010, o 16:29
Dzięki, nie mogłem doczekać się kolejnego opowiadania. Nie zwlekaj tak długo z kolejnym.



Sgt.Safari - 18 sie 2010, o 01:35
Wodospady

Wodospad wody zamykasz dłonią
Koronę ognia otwierasz dłonią
Bieli kurtyna okrywa wnętrze
I znów wodospad pędzi w dół
Pozostaje czekać...

Zielone płatki witają wodospad
I złoto oddają mu w daninę
Sensem ich życia była ta chwila
I znów wodospad pędzi w dół
Pozostaje unieść...

Wieczną chwilę zamykasz ustami
Krótka jest lecz całe życie
Chwilę jeszcze złoto błyska
I wciąż wodospad pędzi w dół
Pozostaje żyć...

Ich bin poeta



Sgt.Safari - 1 paź 2010, o 22:52
Tym razem po angielsku Silna inspiracja The Secret of Kells xD

Crom Cruach

When you take a trip to the woods
What you might expect?
Bushes and beasts, and howling wind
And really nothing else

But if you take a step from the path
You will meet the Crom Cruach!

Crom, Crom, Crom Cruach!
The Dark One lurking in the cave
From the ancient times
His bloody head
Brings the terror to the world!

The setting sun, the rising moon
The snake is rising from his den
He will get you soon
Like a fierce harpoon
It's time for your amen!