The Bullet - Rozdział 1
TorisGray - 2010-05-22, 23:05
" />Kolumbia. Mija powoli okres ciągłych opadów, wyczekiwany przez ludność z radością, ale i też niechęcią. Było to spowodowane tym, że klimat tutaj był przeważnie ostry w obie strony i przechodził ze skrajności w skrajność; od niekończącego się deszczu i burzy, po wysokie temperatury i suszę, której to zresztą pora nadchodziła. Koniec pory deszczowej był też zwiastunem jeszcze jednej rzeczy â większej aktywności bojówki socjalistycznej, nazywanych Rebeliantami.
Ta buntownicza grupa była bardzo niebezpieczna z powodu bardzo łatwego dostępu do broni, jaki owi rebelianci mieli. Nie było to cudem zdobyć używany lub nowy Automat Kałasznikowa z przemytu lub drogą kupna w miastach rządowych, sprzedawanych przez obeznanych w tym fachu handlarzy bronią. Było to w tych stronach całkowicie legalne.
Ludność cywilna już dawno przywykła do wydarzeń rozgrywających się poza miastem. Poza nim właśnie, ponieważ w zasadzie nikt nie brał miast siłą, skupiając się na kontroli dróg i miast będących już pod czujnym okiem ekipy lokalnej władzy. Zwykli ludzie nie przejmowali się czy będą nimi rządzić komuniści czy wojska rządowe, bo i tu i tu żyje się im dosyć znośnie z handlu, sprzedaży gazet czy samochodów i paliwa. Co niektórzy dorabiali też handlem amunicją oraz bronią â legalnej czy spod lady, co jednak kupującego mało to obchodziło skąd ona pochodzi, byleby była dobra i działała tak, jak należy.
Na głód też nie trzeba było narzekać, bo dżungla dawała sprawnym w polowaniu łowcom wyżywienie oraz zarobek, pozwalając im sprzedać zdobycze na miejskim targu ludziom, którzy nie byli zdolni samodzielnie polować. Władze też, pomimo priorytetu zbrojeń przeciwko wrogom, nie dawała powodu, by ludność cierpiała. Niezadowolony lud to ryzyko buntu, a to już stopień do utraty kontroli.
Młody wilk pod dwudziestkę siedział w jednym z barów, nazwanym âźCzarny Bykâ. Popijał powoli tequillę i rozmyślał o czymś. Ubrany w biały podkoszulek i spodenki moro wyglądał nieco jak żołnierz po służbie.
- Czy pan Jack Ivens? â Ktoś zapytał zza jego pleców. Wilk powoli odłożył ćwiartkę na stół i obrócił się lekko w krześle. Zobaczył psowatego, ubranego w nienaganny czarny garnitur, niepasujący do tutejszego klimatu. Westchnął tylko.
- Tak. â Odpowiedział cicho. â To ja. O co chodzi?
Psowaty usiadł naprzeciw niego i położył na stole otwarty czarny portfel. Widniała w nim karta identyfikacyjna ze zdjęciem oraz dużym jak byk skrótem FBI. Cholera, pomyślał Jack, co zasrany tajniak robi w tym zapomnianym przez boga miejscu?!
- Karl Weber â mówił tajniak â jestem z FBI.
- Tyle to wiem. â Mruknął wilk sięgając po następną tequillę. â Czego chce ode mnie zasrany rząd Stanów Zjednoczonych, panie agent z Matriksa?
- Zasrany rząd, jak pan to określił, panie Ivens, prosi o jedną, drobną przysługę...
- Ta! â zaśmiał się Jack ponuro i zaczął się bawić ćwiartką od tequilli. â Zabicie kolejnego mafiosa? Szpiegowanie? Czy może zarżnięcie kolejnej, niewinnej wioski jak wtedy w Iraku?
- Nie â zaprzeczył psowaty i ściągnął okulary, przecierając je. â Chodzi o eskortę pewnej osoby.
Agent założył swoje, mocno poza modą i dobrym gustem, okulary, które były tak obciachowe, że aż Ivensowi coś skręcało się w żołądki z niesmaku.
- O kogo chodzi? â zapytał wilk, zapalając papierosa.
- O panią Andreę Marco.
Jack aż wypadł z wrażenia papieros z ust. Kolejna ćwiartka tequilli była potrzebna, by mógł mówić.
- TĄ Andreę Marco?! To o NIĄ chodzi?! â krzyknął na agenta najemnik i nalał sobie jeszcze jeden kieliszek. â No nie no, eskortowałem już wielu ludzi, ale dlaczego ją?! Na cholerę ona ma tu być? Zlasowało jej, lub wam, mózg?! Dlaczego mam eskortować bachora jakiegoś zasranego polityka w tym pieprzonym zadupiu?!
- Dlatego, że tego bachora każe ci eskortować rząd â powiedział spokojnie agent nie zważając na ton rozmówcy. Zabrał on ze stołu swoje dokumenty, po czym wyciągnął papiery, opisujące dokładnie Andreę.
- Jeśli suma nie będzie zadowalająca, możecie mnie pocałować w moją dupę â zagroził srogo najemnik i spojrzał wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu, lecz tajniak się tylko uśmiechnął.
- Mamy na ciebie paragrafy, Jacku Ivens i nie zapominaj o tym. FBI wie o wszystkich twoich grzeszkach.
Jack wściekł się nie na żarty. Spojrzał na dokumenty, po czym â zabijając wzrokiem agenta Webera â westchnął i pokiwał głową.
- Zgadzam się.
- To dobrze. A teraz, jeśli pan pozwoli... â agent wstał i poprawił okulary po czym wysłał mu szyderczy uśmiech. â Miłej zabawy z panną Marco.
Agent wyszedł z baru. Wilk chwycił nóż i wbił z całej siły w stół. Był wściekły. Nienawidził FBI, jego agentów, a szczególnie tych, którzy przychodzili do niego, kiedy chcieli i mogli mu dać byle jakie zadanie.
Dopił tequillę, zabrał dokumenty i nóż. Wstał i zapłacił barmanowi, po czym wyszedł, wygwizdując jakąś melodię, która usłyszał tutaj w radiu.
Jimmu - 2010-05-23, 14:20
" />Ojczyzna alkoholi na bazie anyżu. Ale ja mimo tego wolę sake.
TorisGray - 2010-05-23, 21:01
" />
">Ojczyzna alkoholi na bazie anyżu. Ale ja mimo tego wolę sake.Wahałem się między Mandżurią lat 30 i współczesną Kolumbią ;