Trochę o tym jak było na Świetej Górze
autor: Darek - Zamieszczono: sob mar 12, 2005 5:25 pm
Parę epizodów z wyjazdu.
Środa.
Śnieg sobie pada, pada i pada.
W super humorkach wjeżdżamy kolejką na górkę ,Jest dziewiąta trzydzieści żaden wyciąg nie chodzi, więc idziemy na śniadanko do restauracji, kawka, serniczek, i czekamy na start. Czekamy, czekamy i nic , wyglądam na zewnątrz, widzę jak gość z obsługi leniwie strąca sople z szafy sterującej wyciągiem, po czym zaczyna w niej grzebać jakimiś kluczami, informacji kiedy wyciąg ruszy żadnej. Druga kawka i koło dziesiątej komunikat z głośnika: ruszyła Goryczkowa, hura, do ataku .Obejście Kasprowego zasypane, więc trzeba prawie na czworakach zapierniczać na grań obok obserwatorium. Zjeżdżamy do dojazdówki i nic nie widać, Marcin robi za przewodnika, a górkę zna jak własną kieszeń. W połowie kociołka trochę poprawia się widoczność , humor też się poprawia , niestety za chwilę przychodzi nowa chmura, i Jezu ! , w głowie mi się kręci , chce mi się wymiotować , nie wiem gdzie góra , gdzie dół , czy jadę ,czy stoję , rozkładam ręce żeby nie upaść, odczekuję z pięć minut chmurka przechodzi i zaczyna się bajka. Widoczność dobra, a trasa super przygotowana.
Na dole kupujemy karnety i do roboty. Przy pierwszym wjeździe wyciągiem miałem małą przygodę ,czekałem na górkę zjazdową na górnej stacji i nie doczekałem się, o mały włos nie wylądowałem w hangarze. Wszystko byłoby super, gdyby nie odcinek dojazdowy do kotła , nic nie widać ,wściekły wiatr, zacinający śniegiem tak, że zjeżdżanie bez maski to czysty masochizm. Obróciłem siedem razy i miałem dosyć, nie tyle fizycznie co psychicznie, w tej cholernej mgle miałem jakieś dziwne lęki, więc gdy dojeżdżałem do miejsca z dobrą widocznością ( początek kotła) byłem jak wypluty.
Romek z Rafałem też mieli już dosyć, więc zjechaliśmy sobie nartostradą do samego domu.
Godzinkę po nas pojawiają się Konrad, Marcin i Andrzej. Mimo ekstremalnych warunków wszyscy jesteśmy bardzo zadowoleni z naszej przygody.
A śnieg sobie pada, pada i pada.
Wieczorkiem zastanawiamy się z Romkiem czy następnego dnia jeśli, pogoda się nie zmieni jedziemy na świętą górę, nic konkretnego nie ustalamy, zostawiamy decyzję losowi.
A śnieg sobie pada, pada, pada.
Czwartek.
Śnieg sobie pada, pada, pada.
Ósma rano , stacja PKL w Kuźnicach, mała kolejka do kasy. Ja z Romkiem stoimy ostatni z naszej grupy , już jesteśmy przy okienku kasowym, gdy los w postaci pani mówiącej przez megafon „ na górze jest minus dwadzieścia trzy stopnie, wiatr osiemnaście metrów na sekundę, widoczność zero” decyduje , w dupie z Kasprowym , jedziemy na Gubałówkę.
Tam słoneczko, trasy jak dywanik i prawie brak ludzi. Miło i przyjemnie spędzamy czas do drugiej, potem taksówką do domu, i niespodzianka, okazuje się, że chłopaki wrócili godzinę przed nami. W życiu bym się tego nie spodziewał znając ich zachłanność na jazdę.
Podobno dostali telefon od Marka Kamińskiego, żeby się szybko zbierali bo Antarktyda czeka.
A śnieg sobie pada, pada, pada.
Dalej to już pakowanie, wykopywanie i wypychanie samochodów, kąpiel, obiadek i w drogę do domu.
O apre-ski powiem krótko, było super-hiper.
Dzięki wszystki za spotkanie.
Specjalne podziękowania dla Marcina, który, załatwił super spanko, i był naszym życzliwym przewodnikiem po górach, dolinach, knajpkach, daniach i napojach.
_________________
autor: robert - Zamieszczono: sob mar 12, 2005 8:14 pm
A śnieg sobie pada, pada, pada ....
A śnieg sobie pada, pada i pada....
A śnieg sobie pada, pada i pada.....
A śnieg sobie pada, pada i pada......
A śnieg sobie pada, pada i pada......
Darku, jak myślisz, idzie "Pojutrze" ?
autor: Darek - Zamieszczono: sob mar 12, 2005 10:45 pm
Może.