Wolność
Kirhov - 2010-03-15, 18:32
" />Poprawił sobie kołnierz. Deszcz siąpił tak mocno i co chwila zmieniał kierunek. Podniósł wzrok i spojrzał na drugą stronę ulicy. Oprócz samotnej kobiety, osłaniającej się przed deszczem gazetą nie było widać nikogo. Rozejrzał się po całej ulicy, poza nim nie było już nikogo. Nie licząc samotnej zmokniętej kobiety. Odwrócił się i wyciągnął farbę w sprayu.
Czerwona. Kolor, który najbardziej mu się kojarzył z oporem przeciwko władzy.
Odkręcił pokrywkę i wyłamał z niej zabezpieczenie fabryczne. Przycisnął kilka razy na sucho. Pseudo zawór z białego plastiku działał tak jak powinien. Lekko i dobrze reagował na nacisk.
Przytwierdził go z powrotem i potrząsnął kilkakrotnie pojemnikiem. To było jego zadanie na dziś. Podniósł pojemnik na wysokość oczy i podciągnął rękaw. Deszcze nagle przestał dla niego istnieć.
Plakat propagandowy przedstawiał obecnego watażkę. Z fałszywym uśmiechem zachęcał on do wstępowania do armii. Przedstawiał także rządzącego jako dobrego człowieka. Gówno prawda, rzucił w myślach, potwór na plakacie wymordował więcej ludzi niż zdołałby policzyć.
Szybkimi ruchami nakreślił na uśmiechniętej twarzy wąsy i brodę. Potem przekreślił ją tak jak zakreśla się na znakach zakazu parkowania i zaczął pisać jednym ciągiem wyrazy potocznie uznawane za obraźliwe.
Krzyk za jego plecami zmroził mu krew w żyłach spojrzał w lewo i zobaczył biegnącego ku niemu członka wojskowej milicji z pałką uniesioną do ciosu. Twarz i oczy płonęły mu świętym gniewem.
Serce mu zabiło mocniej chwycił pojemnik jak broń i z całej siły rzucił go w biegnącego napastnika. Nie czekał na to by sprawdzić czy pocisk doszedł celu. Zaczął biec. Biegł przed siebie. Ciężkie buty uderzały w rytmicznie w betonowe płyty chodnika.
Obejrzał się. Trafił. Dwójka ludzi podnosiła zranionego milicjanta. Uśmiechnął się i skręcił w najbliższy zaułek.
Stłumiony trzask. Odprysk muru tuż za jego uchem. Kula odleciała z bzyczącym jękiem w ulicę.
Kilka kawałków tynku uderzyło go w plecy. Pochylił panicznie głowę i ruszył jeszcze szybciej. Minął biegiem bezdomnego, który grzebał w śmietniku szukając wartościowych rzeczy i jakiegoś jedzenia. Spojrzał przelotnie na zarośniętą twarz i smutne oczy.
Bezdomny patrzył na niego bez wyrazu.
Minął bezdomnego i skręcił w następny zaułek. W gąszczy miedzy kamienicznych uliczek bez większej wprawy zgubi ścigających go ludzi.
Biegł między ceglanymi ścianami. Od czasu do czasu przeskakiwał przewrócone kosze na śmieci i stosy odpadków.
Na następnym murze był wymalowany czerwoną farbą symbol anarchii. Skręcił w prawo i skoczył na ogrodzenie z przerdzewiałej siatki. Wspiął się szybko i przerzucił nogę na drugą stronę. Spuścił się na rękach na ziemi i pochylony ruszył w stronę przerdzewiałego zielonego kontenera na śmieci opartego o ścianę chylącego się ku ruinie budynku starego szpitala. Odsunął kontener zapierając się nogą o ścianę. Udało mu się szarpnięciem odciągnąć go na jakieś pół metra od muru. Spojrzał w dziurę w murze i szybko wślizgnął się do środka. Odwrócił się i chwycił za pręt przyspawany jako cos w rodzaju uchwytu do blachy kontenera. Zaparł się o wystającą z wyłomu cegłę i pociągnął mocno.
Stęknął. Łatwiej było mu odciągnąć to cholerstwo od ściany niż je teraz wrócić na miejsce. Do uszu dobiegły mu krzyki spomiędzy uliczek, którymi właśnie przebiegł.
Wspomagany nowymi zagrożeniami przyciągnął śmietnik bliżej ściany i ruszył biegiem w stronę schodów na górę. Tupot jego butów pobrzmiewał echem po pustych korytarzach. Biegł trzymając dłonią poręcz. Mijał kolejne piętra, pełne łuszczącej się farby na ścianach, wybitych okien i zdemolowanego (oraz porzuconego sprzętu medycznego).
Dotarł na piąte piętro i dopadł do drzwi. Uderzył o nie masą ciała. Poza głuchym łupnięciem i tym, że jego ramię przeszedł nieprzyjemny prąd nic nie osiągnął. Uderzył jeszcze raz. Drzwi ani drgnęły. Westchnął i nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się bez oporu.
Sklął siebie za głupotę i wszedł na piętro. Korytarz ciągnął się aż do miejsca gdzie szpital dzielił się na skrzydła. Ruszył oddychając spazmatycznie przed siebie.
Wiedziony dziwnym instynktem przystanął i wstrzymał oddech. W budynku słychać było głosy i od czasu do czasu chrzęszczenie nadeptywanego szkła. Pokręcił głową na boki próbując ustalić skąd dobiegają odgłosy.
- Nie mogli mnie tak szybko znaleźć... – mruknął i słysząc jak ktoś tak jak on wcześniej uderza o drzwi rzucił się w kierunku otwartego pomieszczenia przed sobą.
Doszedł na czworaka do biurka i schował się za nim. Naciągnął sobie na twarz bluzą by stłumić oddech. Słyszał wyraźnie kroki, co najmniej dwóch osób na korytarzu. Poczuł jak zalała go fala strachu. Skulił się i zdawał mu się, że przestał oddychać. Wsłuchiwał się w cichą rozmowę na korytarzu.
- Jest gdzieś tutaj. Wiem, że był na tym piętrze. Widziałeś mokre drzwi.
- Pieprzony gówniarz. Jak go dorwę nauczymy go, co to znaczy podnosić rękę na władzę?
Skulił się, jeżeli to było możliwe jeszcze bardziej i czekał. Sprawdzali po kolei każdy pokój. Byli już tylko kilka pomieszczeń od tego, w którym się znajdował. Rozejrzał się po pomieszczeniu szukając jakiejś lepszej kryjówki. W pokoju była tylko jedna niska szafka i szczątki zbudowanego z rur i sprężyn łóżka. No i biurko, pod którym się schował.
- Coli! Zobacz! – zjeżyły mu się wszystkie włosy na ciele.
- Woda. Znaczy, że był tutaj chwilę temu. Szukaj czy nie ma kropli na podłodze. W tym kurzu doskonale je widać.
Wsłuchał się w kroki na korytarzu. Światło latarki odbiło się od okna i delikatnie podrażniło mu oczy. Wstrzymał oddech...
Odzyskał przytomność na betonowej podłodze. Kręciło mu się w głowie. Ostatnie wspomnienia widział jak przez mgłę, ale niczego nie był w stanie sobie przypomnieć. Zamrugał i oparł się rękoma o chropowaty zimny beton. Podniósł wzrok i spojrzał na ścianę przed sobą. Idealnie gładka powierzchnia, gołej, betonowej ściany. Usiadł i rozejrzał się dookoła. Pomieszczenie nie miało okien. W rogu był metalowy kibel, który musiał służyć do załatwiania potrzeb fizjologicznych oraz do tego by z rozpaczy mieć się, w czym zabić.
Zorientował się, że zabrano mu kurtkę, bluzę, spodnie, buty i skarpetki. Podwinął kolana pod brodę i zaczął wpatrywać się w ścianę. Tak strasznie bolała go świadomość, że jest trupem. Tylko sam nie chce dopuścić do siebie tej wiadomości.
Nie wiedział ile minęło czasu. W końcu w drzwiach skrzypnął mechanizm i do pomieszczenia weszła dwójka ludzi. Przez lampę na korytarzu, której światło całkowicie go oślepiało nie był wstanie zobaczyć ich twarzy
Pierwszy podszedł i z całej siły uderzył go pięścią w twarz. Upadając uderzył policzkiem o beton. Leżał tak przez chwile czując jak serce chce mu się wyrwać z piersi.
- Więc już jesteśmy sobie przedstawieni. Od tej chwili mówisz do mnie Inspektorze.
- Powiedz ładnie „Tak jest PANIE Inspektorze” – warknął ten, który go uderzył.
Powiedział to, co chcieli. Nie oberwał po raz drugi. Uznał, że to całkiem dobrze.
- Sprawdziliśmy Cię dokładnie. Masz bardzo nieciekawych znajomych. Połowę z nich już ugościliśmy w naszych ośrodkach wypoczynkowych. Tak jak Ciebie teraz.
Zamknął oczy, nie ma zamiaru wsypywać znajomych. Znał wielu ważnych działaczy podziemia. Jak nie da im jakichś nazwisk zmuszą go do powiedzenia wszystkiego, łącznie z przyznaniem się do tego, że jest zielonym latającym wiadrem? Jestem tego pewien.
- Czego chcecie ode mnie, nie wiem, o co chodzi, ja nic nie zrobiłem... – spojrzał na buty pierwszego.
- Nic nie zrobiłem! Nic nie zrobiłem! – przesłodzonym głosem przedrzeźniał go Inspektor. – Zdewastowałeś wizerunek głowy państwa. Zniszczyłeś mienie publiczne. Zraniłeś przedstawiciela rządowego, oraz uciekłeś z miejsca zbrodni.
Obydwaj zaśmiali się obelżywie, po czym znowu go pobili. Tym razem wspólnie.
Ogolono mu głowę na niemal zero. Potem powiesili go za ręce pod sufitem i umyli lodowatą wodą z węży. Na koniec obsypali go proszkiem przeciw pasożytom i ubrali w szary jednoczęściowy kombinezon z jakimś numerem wypisanym markerem na białej naszywce. Po tych zabiegach znowu został wrzucony do celi.
„Przyszli chwilę później.
- Od teraz nie masz imienia ani nazwiska. Nazywasz się G-628M. Od tej chwili nie jesteś istotą myślącą. Masz takie same prawa jak wszy i pasożyty w zakamarkach twojej celi. Jesteś nikim. Umrzesz jako nikt, jeżeli nie podasz nam tego, co chcemy wiedzieć. A wiemy, że ty to wiesz. Wybór należy do ciebie. Złamiesz się tak jak wszyscy. Albo wyjdziesz jak nowy obywatel.
Kazałem im się pierdolić. Wyszli bez słowa. Są naiwni jak myślą, że uwierzę w to, że mnie wypuszczą jak im coś powiem.”
Wieczór.
„Było późno w nocy, tak mi się zdawało a przynajmniej tak mu dyktował jego zegar biologiczny. Przyszli po raz kolejny i pytali o nazwiska i miejsca. Nic im nie powiedziałem. Za każdym razem jak mówiłem, że nie wiem, albo nie podawałem im żadnego nazwiska wsadzali mi głowę do wiadra z wodą i trzymali tak długo aż uznawali, że mam dosyć. Nie wiem ile razy to zrobili. Może dziesięć może sto. Dla mnie trwało to wieczność. W końcu przestali, zabrali wiadro i wyszli. Tak jak za pierwszym razem. Bez słowa.
Zwinąłem się tak ciasno w kłębek jak tylko mogłem. Zacząłem płakać. Płakałem tak długo aż z wyczerpania zasnąłem.”
Dzień 1.
„ Siedziałem w celi cały dzień. Zbadałem każdy jej zakamarek. Od kibla, przez ściany aż po metalowe drzwi.
Kibel był wykonany z blachy nierdzewnej. W kilkunastu zakamarkach i miejscach, których nie było widać, jeżeli dobrze nie popatrzeć znalazłem wydrapane inicjały. Policzyłem je. W sumie było ich siedemnaście. Przy połowie był numer taki jak mój. Najwcześniejszy miał numer 217, najpóźniejszy 598. Przez jakiś czas bawiłem się w spuszczanie wody, potem uznałem, że mogę mieć jej limitowaną ilość i nie mogę jej marnować. Wysrałem się i spuściłem wodę.”
Później.
„Zacząłem walić w drzwi. Waliłem aż dłonie bolały mnie tak, że zaszkliły mi się oczy. Nikt nie przyszedł. Darłem się przez pół godziny. Ochrypłem, ale nikt mnie nie uciszył. Nikt się nie odezwał. Chyba jestem sam. Drzwi mogą być dźwiękoszczelne, albo tłumiące hałas.”
Dzień 2.
„Obudziłem się głodny i przemarznięty. Bolały mnie wszystkie mięśnie. Stawy chyba mi skostniały. Odlałem się i zacząłem śpiewać hymn podziemia. Wyłem całe godziny.
Nikt po mnie nie przyszedł.”
Później.
„Przyszli.”
Później:
„Bili nie zadając pytań. Przez cały ten czas jak kopali mnie skulonego na ziemi nie padło ani jedno słowo. Nie celowali nawet. Kopali tam gdzie spadł im po prostu but. Minął może kwadrans. Jeden z nich odlał się na mnie bez słowa i razem wyszli.
Chce umrzeć...”
Później.
„Umyłem się w kiblu. Zimna woda pomogła mi zebrać się do kupy. Nie dam się im. Skoro złamali każdego to będę pierwszym, na którym podwinie im się noga. Muszę zaplanować ucieczkę. A potem zabiję tego, który się na mnie odlał.”
Sto jeden razy „sto dwadzieścia jeden” później.
„Woda jest chlorowana, znaczy, że jestem w mieście. Choć wypłakałem sobie oczy wstałem. Boli mnie całe ciało. Każdy mięsień krzyczy z bólu. Na szczęście nie obili mi flaków. Tak mi się zdaje. Bolą mnie tylko trochę plecy. Ale ból daje się wytrzymać. Obszedłem celę kilka razy. Czuje się jak cudotwórca, jakbym dokonał niemożliwego. Po tym wszystkim jeszcze jestem w stanie chodzić. Niesamowite! Szkoda tylko, że tak boli.”
Chwilę później.
„Opukałem wszystkie ściany. Przy okazji obsłuchując każdą odkryłem, że ściana na lewo i na wprost od drzwi jest zimniejsza od tej po prawej. To dało mi do myślenia. Moje cela jest w rogu budynku. Na prawo od mojej celi muszą być inne.
Zacząłem walić w ścianę i krzyczeć.
Nikt mi nie odpowiedział. Nie tracę nadziei. Skoro ja słyszę kroki na korytarzu to oni mnie też muszą słyszeć.
Znalazłem w rogu niewielką dziurę. Mieści się w niej mój kciuk. Czuje, że znalazłem sobie nową zabawę. Wziąłem trochę wody z kibla i zalałem tą dziurę. Zobaczę czy jak będę tak robił cały czas to beton skruszeje.”
Dzień 3.
„Wczorajsze pobicie daje o sobie znać. Z bólu nie mogę się ruszyć. Każdy drgnięcie mięśnia pali jak przypalanie rozgrzanym do czerwoności żelazem.
Po godzinie liczenia czasu udaje mi się usiąść w rogu między kiblem a dziurką w murze. Mimo bólu kontynuuje moją zabawę w górnika. Znowu nalewam wody do dziury.”
Trzy tysiące razy „sto dwadzieścia jeden” później.
„Jestem głodny. Tak strasznie głodny. I spragniony.
Z pragnienia wypiłem wodę z kibla. Czuje się z tego powodu taki... Brudny.”
Dużo później.
„Słyszę kroki. Idą po mnie. Tak bardzo się boję.”
Później.
„Znów przyszli pytać o nazwiska. Nic im nie powiedziałem. Nie powiedziałem. Wyrwali mi dwa paznokcie. Obcęgami. Nic nie powiedziałem. Nie powiedziałem.”
Później.
„Kiwam się bezmyślnie trzymając nogi pod brodą. Nic im nie powiedziałem. Ssie palce z nadzieją, że w końcu przestaną krwawić. Kocham Cię mamo.”
Dzień 4.
„Umyłem się wodą z kibla. Znowu odzyskałem rozum. Przestałem się kiwać. Wyrwane paznokcie bolą jak cholera. Staram się nie ruszać tymi palcami. Zrobiły mi się całkiem równe strupy. Naprawdę są ładne. Trzymam je w wodze z kibla. Zawiera dużo chloru, więc powinna zapobiec zakażeniu.
Żołądek wygrywa mi marsza. Czuje jakbym miał tam wir, który zasysa mi wnętrzności.
Zacząłem śpiewać piosenki z mojej ulubionej płyty.”
Później.
„Zaczynam mieć omamy. Przez chwilę zdawało mi się, że kawałek mojego strupa pływający w wodzie jest złotą rybką. Najgorsze jest to, że go zjadłem z tym przekonaniem”
Później.
„Jestem głodny. Tak głodny, że zjadłem prawie całą rolkę papieru toaletowego. Mam nadzieję, że mi to nie zaszkodzi... Trochę głód zelżał. Może chcą mnie tutaj zagłodzić na śmierć?”
Dzień 5.
„Obudziłem się i znalazłem na podłodze koło kibla martwego szczura. Zanim wstałem minęło trochę czasu. Jednak spanie na siedząco na kiblu to dobry pomysł. Nie budzę się już taki skostniały. Teraz za to bolą mnie plecy. Nie wiem czemu, pobicie, czy niewygodna pozycja?
Żołądek chyba trawi sam siebie. Boli mnie niemiłosiernie. ”
Później.
„Dlaczego ten szczur się tak do mnie szczerzy? Przecież jest równie martwy jak... Jak trup.
Ma takie miękkie futerko.”
Później.
„Zjadłem szczura. W całości,prawie, wnętrzności i mięso. Kości i futro wrzuciłem do klopa. Czaszkę z zębami schowałem za kiblem.”
Później.
„Zwróciłem szczura do kibla. Czuję się zbrukany niczym gówno. Zmusili mnie głodem bym się poniżył i zjadł tego cholernego zdechłego szczura. Nienawidzę samego siebie.
Zastanawiam się, kiedy znowu przyjdą. Wiem, że to nastąpi i dlatego czekanie coraz bardziej mnie przeraża.”
Dzień następny.
„Tknęło mnie nagle, że straciłem poczucie czasu. Nawet nie wiem ile dni już tutaj jestem. Wydaje mi się, że pięć. Czyli teraz powinien być wtorek.
Czuje się przerażony. Zacząłem bić w ściany z głodu. Przypomniała mi się bajka, która mama czytała mi w dzieciństwie. O biednych ludziach.
Zrobiłem tak jak ich ojciec by oszukać głód.
Piłem wodę z kibla tak długo aż napełniłem cały żołądek. W pewien sposób jest lepiej, ale przez to, że woda była taka zimna zacząłem szczękać zębami z zimna. Chodzę w kółko próbując się ogrzać.
Kolejny dzień mija a Oni ciągle nie przychodzą. Może uznali, że im nic nie powiem i chcą mnie zagłodzić na śmierć? Słabo mi. Zrobiłem kilka okrążeń i prawie tracę przytomność.”
Któryś dzień z kolei.
„Jest mi tak słabo, że nie jestem w stanie się nawet podnieść z podłogi. Co chwila urywa mi się film”
Później.
„Obudziłem się. W rogi siedzi duży, tłusty szczur.”
Później.
„Zabiłem go gołymi rękoma. Nie wiem skąd miałem tyle siły by się na niego rzucić. Zjadłem go całego. Zlizałem nawet krew z podłogi i swojego ubrania. Z dłoni i skąd się dało. Futro i kości wrzuciłem do kibla. Położyłem się i wyciągnąłem czaszkę szczura zza kibla. Mózg w środku zaczął się chyba rozkładać, bo strasznie śmierdzi gnijącym mięsem.”
Podpisałem się na kiblu. Nie mogłem sobie długo przypomnieć jak się pisze moje nazwisko. Głód strasznie otępia. Dopisałem też swój numer, wydrapałem potem całe zdanie o tym jak bardzo kochałem moją dziewczynę.
Znowu zacząłem płakać. Tym razem bez łez. Suchy płacz.”
Następny dzień.
„Udało mi się nie zwymiotować na myśl o tym, że zjadłem surowe mięso szczura, którego sam zabiłem i rozdarłem palcami i zębami na strzępy by dobrać się do mięsa i wnętrzności.
Co oni ze mnie zrobili?”
Później.
„W końcu znowu przyszli. Słyszę ich kroki na korytarzu. Nareszcie.”
Później.
„Zabrali mnie z celi. Wzięli do jakiegoś pomieszczenia i powiesili za nadgarstki. Potem krzyczeli na mnie, że jestem psem, zwykłym zwierzęciem, żrę padlinę jak pies. Podstawili mi jakąś kartkę, kazali się przyznać, że jestem zostałem zmuszony do tego by działaś w podziemiu. Że jestem lojalistą i że chciałem współpracować z Oddziałem Bezpieczeństwa. Kazali podpisać. Zdążyłem plunąć „panu” Inspektorowi w twarz i na ten jego papier. Wyszedł ciskając gromy. Nie wyprę się tego, w co wierzę.
Potem... Zadali to samo pytanie, co zwykle. Czułem się tak źle, że nie odpowiedziałem nic. Chciałem przestać istnieć. Przestać w reszcie czuć te wyrzuty sumienia. To był przecież tylko szczur...”
Później.
„Bili mnie raz za razem w żołądek i nerki. Biorę głębszy wdech. Świat zabawia się w jasnych bolesnych kolorach i tracę przytomność."
Sekundy później.
„Ból świdruje moją czaszkę. Czuję metaliczny posmak w ustach. Najbardziej bałem się jak przystawił mi nóż do oka i zagroził, że następnym razem wytnie mi oko i każą mi je zjeść. Potem bili mnie pasami po plecach i po udach. Leżę teraz bojąc się, chociaż wziąć ciut większy oddech z obawy, że zwinę się z bólu jak poprzednio.”
Następny dzień.
„Obudziłem się. Tuż pod drzwiami stoi talerz z papką.”
Później.
„Zjadłem wszystko i wylizałem talerz. Nie miało to smaku, ale to był chyba najlepszy posiłek mojego życia. Czuje jak wracają mi siły.”
Później.
„Chcąc kontynuować zabawę w górnika nabrałem wody by znowu nalać jej do dziury. Powstrzymałem się, bo znalazłem w niej zwinięty kawałek papieru toaletowego. Rozwinąłem go pośpieszenie. Środek był zapisany drobnym, damskim pismem”
Nie znamy się. I pewnie nigdy nie będziemy mieli okazji poznać. Nazywam się Nadia. Nie zostało mi wiele czasu. Tobie też, ale masz go więcej ode mnie. Niedługo przyjdą po mnie i wiem, że już nie wrócę do celi. Z tego, co słyszałam, to jesteś w jakiś sposób związany z podziemiem. To dobrze. Czuję się jakoś raźniej.
„Zwinąłem papier nie wiedząc, co myśleć. Z jednej strony o mało, co nie wyskoczyłem w powietrze z radości, że nie jestem już sam. Szybko przyszło zwątpienie, nie miałem pewności, że to nie podstęp. Nie wiem, wiem, że osoba, która to pisała zrobiła strasznego byka, piszę się więcej nie „więcej.”
Następnego dnia.
„Przyszli zanim się obudziłem. Mieli pałki. Nic im nie powiedziałem”
Później.
„Chyba złamali mi nos. Krwawi strasznie i boli rozrywająco przy każdym dotyku, w końcu płacząc i krzycząc z bólu nastawiam sobie chrząstkę na miejsce. Przez jakiś czas będę musiał oddychać przez usta. Na pocieszenie pod drzwiami znajduję kolejny talerz z jedzeniem. Mimo bólu, jaki czuje otwierając pysk zjadam wszystko. Łzy ciekną mi ciurkiem po policzkach, ale zjadam. Chcę żyć.”
Trzy razy „sto dwadzieścia jeden” i dwa kółka dookoła środka celi później.
„Znalazłem następny rulonik papieru toaletowego. Był całkiem długi. Wiem już, czym pisze. Pisze własną krwią. Używa czegoś jako pędzelka. Domyślam się, że jej też podrzucono szczura”
Martwiłam się jak Cię bili. Chociaż nie wiem nawet jak wyglądasz. Z resztą nie ma to znaczenia. Mój czas się kończy. W dodatku trawią mnie różne choroby. Mam nadzieję, że chociaż tobie los będzie łaskawszy. Przeżyjesz i opowiesz innym, czego byłeś świadkiem. Chciałabym kiedyś jeszcze zobaczyć coś poza tymi ścianami. Zanim mnie aresztowali pracowałam w lecznicy dla zwierząt. Nienawidzę tego reżimu. Jak ktoś jest inny zaczęło być to równoznaczne z „niebezpieczny i podejrzany”.
Myślisz sobie pewnie, po co ci ja to piszę? Nikt mnie już nie pamięta. Nikt nigdy o mnie nie wspomni. Niedługo mnie zamordują i chciałabym by ktoś o mnie kiedyś pomyślał. Dzięki tej dziurze wygryzionej przez szczury mam szansę przekazać komuś cząstkę siebie. Boję się śmierci. Boję się odejść w zapomnienie. Będę ci pisać od teraz codziennie. Jak przestanę to obiecaj się pomodlić za mnie dobrze? Dziękuję Ci.
Mam dwadzieścia trzy lata. Kiedyś byłam całkiem ładną brunetką. Brązowe oczy. Wysoka i coś, co może przywoła uśmiech na twojej twarzy. Miałam bardzo fajne cycki. Trochę płaski tyłek i byłam chyba ładna. Nie wiem. Niestety nie gustowałam w facetach. Moją ukochaną zatłukli na ulicy milicjanci. Ktoś doniósł na nas. Widział to przez okno. Przez następne trzy dni leżałam zwinięta niczym dziecko na kanapie i płakałam, świat był bez niej taki pusty.
„Siedziałem wpatrując się w papier całe minuty. Pierwszy raz odkąd tu jestem poczułem, że mnie też wszyscy zapomną. Jestem tutaj tylko numerem i tak samo zapiszą mnie w statystyce, a ciało spalą, i wyrzucą niczym odpadki, lub wrzucą do dołu i przysypią wapnem.”
Trzeci dzień później.
„Teraz przychodzą codziennie. Katują mnie i zadają pytania. Nie odpowiadam. Zaczynam im bełkotać ciągle. Nie daje już rady. Nadia zostawia mi codziennie wiadomość. Ostatnio słyszałem kobiece krzyki. Domyślam się, że to pewnie ją bili.
Przez te trzy dni dowiedziałem się o niej sporo. Nie wiedziałem, że Kossar tak rozkazał tępi ludzi innej orientacji. Nadia powiedziała, że jej koleżankę złapali dwa tygodnie wcześniej, zgwałcili pod jej domem i zastrzelili. Zwłoki zostawili na pokaz. Widziała jak powieszono na latarniach dwóch facetów. Dlatego, że trzymali się za ręce. Nie wiedziała, czy byli czy nie byli. Była tak wiele razy świadkiem przemocy, że zanim po nią przyszli stała się obojętna.
Jej dziewczyna nazywała się Jane. Ładnie imię. Była od niej o rok młodsza. Poznały się w szkole wyższej. Kiedy powiedziała o tym rodzicom wyrzucili ją z domu. Zamieszkała, więc z Jane w mieszkaniu z jej babcią. Kobieta umarła potem we śnie. Niedługo. Zdawało się jej, że chyba kilka miesięcy. Jane bardzo rozpaczała po śmierci jej jedynej bliskiej osoby, ale potem pogodziła się z losem. Babcia miała trochę pieniędzy odłożone na przyszłość Jane. Aha, rodzice Jane rozwiedli się i żadne nie chciało wziąć córki, bo każde obwiniało ją o to, że przez nią zepsuli sobie życie. Dorośli ludzie a takie gnoje. Wkurwiło mnie to. Jane i Nadia ustatkowały się. Nadia pracowała podczas studiów w lecznicy. Kochała zwierzaki. Jane robiła ludziom kolczyki i tatuaże w zakładzie, który założyła za pieniądze, które zaoszczędziła babcia i za pieniądze, które skądś się wzięły po jej śmierci. Sielankowo. Potem do władzy doszedł Kossar. Wszystko się skończyło. Szaleniec widział swój kraj jako czysty rasowo. Żałosny człowiek ogarnięty ogniem przeciwko temu, czego nie rozumiał. Przez jego chore idee tysiące ludzi zginęło, zostało zlinczowanych, albo siedzi w więzieniach. Tak jak ja, mogę powiedzieć. Nie wiem, który to dzień, czy w ogóle mamy dzień, czy noc.”
Następny dzień.
„Dostałem dzisiaj ostatni list.”
Inspektor przyszedł dzisiaj i powiedział, że za godzinę zastrzeli mnie za magazynem, bo ma już dosyć żywienia mnie i oglądania mojej paskudnej lesbijskiej mordy. Nie wiem już ile to godzina. Dlatego piszę to w pośpiechu.
Chciałam się tylko pożegnać. Nie wiem jak wyglądasz. Nie wiem jak się nazywasz. Nie wiem czy masz miękkie dłonie. Mimo to kocham cię. Boję się śmierci. Ale wiem, że jak umrę spotkam się z Jane. Pamiętaj mnie. Taką, jaką jestem dla Ciebie.
Do zobaczenia znów, u styku dwóch czarnych niebios.
Kocham cię Mój nieznajomy bohaterze.
„Złożyłem kartkę i pocałowałem, po czym przyłożyłem ją do serca, łzy ciekły mi niezależnie od tego, co robiłem z oczami. Podciągnąłem kolana do brody i pozwoliłem łzom płynąć. Biodra bolały mnie od ciągłego bycia bitym, ale nie miało to znaczenia. Nie teraz. Już nigdy. Nie zapomnę cię. Przysięgam póki żyje. Że przeżyje to miejsce dla Ciebie i opowiem innym twoją historię.”
Później.
„Słyszałem jak ją wyprowadzają. Płakała. Klęknąłem na jedno kolano i zrobiłem to, czego nie robiłem od czasu komunii. Pomodliłem się.
Modliłem się do boga, boga, w którego ona wierzyła. Prosiłem go o łaskę. Nie dla siebie. Ale dla Nadii i Jane. Miłość jest dobra i piękna. Więc daj im już być ze sobą na zawsze. Aż po dzień Sądu Ostatecznego.
Potem modliłem się do innych bogów. Nie znałem modlitw, ale modliłem się.
Pamiętam, co powiedziała mi kiedyś przyjaciółka – „Módl się do obcych Bogów. Wysłuchają Cię poza kolejnością.”
A więc modliłem się.”
Następnego dnia.
„Przyszli niedługo później. Pewnie jak skurwysyny skończyły swoją robotę z Nadią.
Zadali pytania i nie czekając na odpowiedź i wyrwali mi dwa paznokcie. Palca wskazującego i kciuka lewej ręki. Krzyczałem. Wyłem. Ale nie powiedziałem im ani słowa. Na odchodne przyszedł Inspektor. Poznałem go po głosie.”
- Mam już cię dosyć. Siedzisz tutaj i zgrywasz twardziela. Masz czas do pojutrza. Zabiję cię, jeśli nie powiesz nam czegoś użytecznego psie.
I wyszedł. Zabrali mnie do pokoju i okładali pałkami aż straciłem przytomność. Nie powiedziałem im niczego. Nic im nie powiem...”
Później.
„W „nocy” nie mogłem spać. Czułem się jakby ktoś lał mi po plecach kubły zimnej wody. Do bólu tak się już przyzwyczaiłem, że odczuwałem go jakby był gdzieś daleko, poza moją świadomością. Ostatnie dwa dni spędziłem na moczeniu dłoni w chlorowanej wodzie i myśleniu jak to jest myć martwym. W sumie z tą ręką to przesadziłem. Skoro i tak miałem być martwy a moje zwłoki spalone albo porzucone gdzieś na odludziu, to robiłem najbardziej chyba bezcelową rzecz na świecie.”
Dzień Sądu Ostatecznego.
„Mój ostatni dzień. Wyryłem w ścianie za pomocą zębów szczura datę mojej śmierci. Znałem tylko rok i chyba miesiąc. Podpisałem się. Z trudem przypomniałem sobie jak mam na imię i nazwisko. Poczułem się chyba wtedy najbardziej żałośnie od czasu, kiedy tutaj jestem. Zapomnieć prawie, kim jestem. Prawie.
Jednak Ja wciąż pamiętam. I nigdy nie zapomnę ani tego, kim jestem, ani nie wyprę się swoich ideałów. Nie zapomnę Nadii ani tego, że nie dałem się złamać. Dokonałem tego bez boga. Dokonałem tego dzięki Nadii.”
Później.
„Przyszli. Powitałem ich z ulgą. Uderzeniem pałki zmusili mnie bym klęknął. Potem uderzył mnie tak mocno, że zatoczyłem się o osunąłem po ścianie. Jego pomocnik przytrzymał mnie za szyję, podczas gdy ten wsunął mi do ust lufę pistoletu krusząc kawałek zęba. Krzyczał do mnie czy będę współpracował, czy coś powiem. Pokiwałem głową. Muszę mieć ostatnie słowo.
Powiedziałem mu, że zatańczę na jego grobie.
Spadła na mnie lawina ciosów kolbą pistoletu.
Wykręcił mi głowę ze ucho do tyłu i przystawił pistolet do oka.
- Gadaj do kurwy nędzy!
Odparłem spokojnie.
- Nie boję się już. Nie jesteś w stanie odebrać mi już niczego.– spojrzałem mu w oczy, nie cofnąłem wzroku. – Nie udało się wam.
Widziałem jak naciska spust ciągle patrzyłem mu się w oczy.
Iglica uderzyła. Ale wystrzału nie było.
- A więc jesteś wolny.
Odwrócili się i wyszli nie zamykając drzwi, słyszałem jak zaczęli rozmowę o pogodzie, ich kroki pobrzmiewały w korytarzu aż w końcu umilkły. Gdzieś za budynkiem usłyszałem jak jakiś samochód jechał ostro po żwirze.
Siedziałem czekając aż wrócą. Liczyłem. Długo. Jednak nie wracali. Wstałem, podszedłem do kibla i wziąłem z niego listy od Nadii. Wziąłem także cuchnącą czaszkę szczura i wyszedłem. Światło na korytarzu oślepiło mnie całkowicie. Zasłoniłem oczy i odczekałem chwilę.
Oczy szybko się przyzwyczaiły do oświetlenia. Rozejrzałem się. Moja cela była ostatnią. Ominąłem chwiejnie pierwsze otwarte drzwi i zajrzałem do celi obok. Czuć było tutaj zapach długo nie mytego ludzkiego potu. Oraz typowy kwaśny zapach. Krok za krokiem wszedłem do tego miejsca, było dla mnie niemal święte. W rogu na podłodze była duża plama krwi. Około pięciu centymetrów. W rogu leżał także szczurzy ogon z doklejoną do końca małą kępką włosów tworzących prymitywny pędzelek. Wziąłem go z czcią i obejrzałem końcówką. Była twarda od zakrzepniętej krwi. Wziąłem go, na szczęście, i by nigdy nie zapomnieć.
Wyszedłem do dużego pomieszczenia. Na stole stały monitory. Tylko dwa były włączone. Moja cela. I jej.
Usiadłem i cofnąłem nagranie z celi Nadii.
Istniała. Wyciągnęli ją jak zwierze. Z bronią w ręku, rzucała się ostatkiem sił. Widziałem jak płacze. Chuda niczym więzień z nazistowskiego obozu pracy. Wyłączyłem monitor. Nie. Będę pamiętał cię taką, jaką widziałem cię w listach. Młodą i piękną.
Ubranie znalazłem w worku obok. Jedno z nich rozpoznałem. Miał je jeden z oprawców na sobie. Czarny gęsto pleciony golf. Czarne bojówki. Obok był prysznic.
Zmyłem z siebie wszystko. Potem przebrałem się i pamiątki z tego miejsca zawinąłem w foliową torebkę, w której ktoś trzymał niedawno kanapkę i schowałem je do kieszeni przy kolanie. Wychodząc z łazienki spojrzałem w lustro.
Spiczasty nos, spiczaste uszy, zielone zwierzęce, lecz inteligentne oczy. Na skroniach widoczne rany i blade, pozbawione blasku futro. Przypomniały mi się słowa Nadii: „Jak ktoś jest inny to jest równoznaczne z „niebezpieczny i podejrzany”. Byłaś człowiekiem i mimo to byłem dla ciebie bohaterem. Nieważne, kim jestem, czy mam miękkie dłonie. Nie ważne, kim jesteś, ale, w co wierzysz i jaki jesteś. Oboje nas cechowała wola i pragnienie dobra.
Ludzie sami nas stworzyli a teraz z nieuzasadnionego strachu szalony dyktator nas eliminuje, choć nic o nas nie wie. Świat staje się złym miejscem.
Wracałem tą samą ulicą na którejś kiedyś pokazałem, co myślę o plakacie. Deszcz padał, ale jakby lżej. Mimo tego ubranie i tak miałem przemoczone.
W zamyśleniu potknąłem się o puszkę. Przystanąłem ocierając bolącą stopę. Kopnąłem puszkę farby w sprayu. Etykieta już się z zmyła. Nagle zauważyłem duża ilość rdzawych plam na chodniku i ulicy. Spojrzałem na ścianę. Była pełna dziur po kulach. Na ścianie był niedokończony symbol anarchii. Brakowało poziomej kreski w A i prawej skośnej.
Wolno podniosłem puszkę i pewnym ruchem dokończyłem znak. Potem odstawiłem ją na ziemię koło ściany. Dotknąłem dłonią kieszeni. Wyczułem pod nią długie zgrubienie. Pędzel ze szczurzego ogona.
Wstaje i idę dalej. Patrząc przed siebie. Patrząc na mijających mnie ludzi. Nie boję się ich gniewnego wzroku. Śmierć Nadii dała mi nowe życie. Życie przez które przejdę z podniesioną głową.
Już się nie boję. Chcieli odebrać mi godność, chcieli pozbawić mnie prawa do życia, chcieli odebrać mi tożsamość. Chcieli złamać moją wolę. Złamać wiarę w ideały. Przeżyłem. Przeżyłem dzięki temu, że nie zatraciłem siebie w piekle. Przeszyłem granice poniżenia. Patrząc diabłu w oczy. Spojrzałem śmierci w oczy i już się nie boję.
Jestem wolny, nie ma już dla mnie barier.
Idę dalej.
Vonderey - 2010-03-15, 21:15
" />Piękne opowiadanie wspaniale się czytało, jest kilka drobnych błedów, na przykład <myć martwym> Ale to w niczym nie przeszkadza :3 pomysłowe, ciekawy styl, ciekawe i chwyta za duszę :3 naprawde bardzo mi się podoba :3
Kirhov - 2010-03-16, 13:23
" />No wiem, żeby było zabawnie to stare opowiadanie, nie mam oka do błędów takich bo za szybko czytam.
Jeszcze raz dzięki.
Vonderey - 2010-03-16, 14:40
" />Też za szybko czytam A moje opowiadania to roisko błędow ortograficznych, stylistycznych i językowych Nie umiem sam siebie poprawiać