wróciłem czyli Wyprawa nostalgiczna do Pienin i Tatr
autor: Andrzej K - Zamieszczono: ndz wrz 25, 2005 9:37 am
wróciłem szykuję relację
autor: Andrzej K - Zamieszczono: ndz wrz 25, 2005 9:25 pm
a oto relacja uprzedzam długa
Wyprawa nostalgiczna do Pienin i Tatr
Po pierwsze: dążąc do podtrzymania pięknej tradycji tego miejsca zamieszczania relacji z naszych wypraw nasmarowałem te kilka słów. A nóż kogoś zaciekawi.
Po drugie: dlaczego wyprawa nostalgiczna? Ano, bo wiedziony zarazą górską to już 40 rok pałętałem się po górach z plecakiem. 40 lat temu z tatą pierwszy raz wędrowałem przez 2 tygodnie z plecakiem po górach. Przeszliśmy wtedy całe Karkonosze i Góry Izerskie. Później w wielu wędrówkach towarzyszyła nam mama.
W tym roku namówiłem mamę na wycieczkę w góry do miejsc gdzie kiedyś razem wędrowaliśmy i to pod nią był ustawiany program naszej wyprawy. Udało mi się namówić również na tą wyprawę młodszą siostrę mamy, więc i my z KM mieliśmy trochę możliwości odbycia nieco ambitniejszych wycieczek. I głównie nasze wycieczki opisuję.
Po trzecie: tu są zdjęcia -
http://www.narty.g2g.pl/gory2005/index.htmlDzień pierwszy:
Start wieczorem pod Kluczbork po mamy siostrę. I w zasadzie to wszystko.
Dzień drugi: Praszka - Szczawnica
Wyruszamy rano, krótki postój w Częstochowie i gierkówką do najdroższej autostrady a potem smyk na zakopiankę. W Pcimiu stop. Kolejka po horyzont czyli budowa na zakopiance. Po godzinie powoli zjeżdżamy na Mszanę. Wybieram drogę przez Gorce ale niestety z widoków nici bo zaczyna siąpić i zaraz za Mszaną górną wjeżdżamy w chmury. Deszcz kończy się tuż przed Krościenkiem i docieramy w słońcu do Szczawnicy, naszegj pierwszej bazy. Krótki spacer nad Dunajec i rekonesans po miasteczku. Sprawdzamy busiki do Jaworek.
Dzień trzeci: Jaworki, Homole, Małe Pieniny (fotki od PICT0001.JPG do PICT0037.JPG)
Po wczesnym śniadanku wyganiam towarzystwo na dworzec autobusowy i do Jaworek. Krótki instruktaż co tu można zobaczyć i ruszamy razem do Homola. Mama z siostrą będą wracały z Homola busem a my z KM przez Małe Pieniny na nóżkach. W Homolu jak zwykle pięknie tylko szkoda że mało wody (od ponad miesiąca w okolicy nie padało, Szczawnica i okolica jest wysepką suszy). Jest ciepło i bardzo duszno. Wejście na Wysoką jest zawsze upierdliwe ale w tych warunkach zlani potem co chwilę stajemy dla złapania oddechu. I w zasadzie nieciekawe wejście bo wysoka jest zarośnięta widoki żadne. Ale za to Już z Wysokiego Wierchu widok wspaniały choć cały czas w powietrzu wisi leciutka mgiełka. Schodzimy do szałasu który stoi tu jak pamiętam czyli na pewno 39 lat. Gospodarze tylko się trochę posunęli a i szałas ściemniał mocno. I drugie śniadanie ze świeżymi oscypkami wybieranymi prosto z półki pod dachem. Potem już spacerkiem dalej. Po drodze oglądamy z Szafranówki budowy na Palenicy. Już tylko nieprzyjemnie strome zejście do Orlicy. Tu akurat dobrze że sucho bo pamiętam kiedyś jak schodziłem tędy w deszczu i raczej był to zjazd błotny. Na miejscu wymieniamy wrażenia. Mama zadowolona my też.
Dzień czwarty: Rowerkiem po przełomie Dunajca i po górkach. (fotki do PICT0102.JPG)
Seniorki planują na dziś spacer po Szczawnicy a my wycieczkę do Czerwonego Klasztoru. Rano wypad po parę koron na piwo do kantoru, potem wdziewamy rowerowe ubranka i idziemy do wypożyczalni po bicykle. Widokowo taka jazda wzdłuż Dunajca jest dużo ciekawsza od spływu bo można się zatrzymać, popatrzeć, w spokoju pstryknąć fotkę. Dojeżdżamy do Czerwonego Klasztoru. Tu przerwa na piwo. Po krótkim wahaniu wybieramy ciemne piwo klasztorne. Pycha. Potem trochę siedzimy nad Dunajcem.
I podziwiamy odważnych. Otóż w tym miejscu jest przejście turystyczne do Polski ale w bród a wody po pas. Szczytem jednak jest to, że przejście w informatorach opisane jest jako dostępne dla pieszych rowerzystów i inwalidów na wózkach. Już widzę osobę na wózku jak próbuje przejechać przez Dunajec.
Postanawiamy po obejrzeniu mapy wrócić przez góry. Słowacy zaznaczyli szlak przez Targov do Leśnicy jako drogę rowerową więc ruszamy w góry. Pod Przełęcz Klasztornej Góry udaje nam się kawałek podjechać ale dalej wpychamy rowery prawie 200 m w górę. Dalej już da się jechać. Widoki za to przepiękne i warte wysiłku. Do przełęczy Targov jazda całkiem przyjemna za to zjazd do Leśnicy straszliwie stromy. Momentami musimy prowadzić rowery bo jest zbyt stromo na jazdę. Potem długi zjazd przez Leśnicę drogą aż do granicy to sama frajda.
Dzień piąty: Sokolica Trzy Korony (fotki do PICT0169.JPG)
Przeprawa przez Dunajec z przygodami bo jest bardzo niski poziom wody i mimo że w łodzi jest tylko 6 osób utykamy 2 m od brzegu. Wspólnymi siłami dopychamy krypę do brzegu i powoli w górę znowu duszno i parno. I pod Sokolicą wyglądamy jak po wyjściu z wody. Widoki wspaniałe. Z góry przez lornetkę widzimy mamę z ciotką jak powoli spaceruję po słowackiej stronie wzdłuż Dunajca. Zdjęcia z sosenką w roli głównej i dalej przez Czertezik i Sokolą Perć dookoła doliny Pienińskiego Potoku na przełęcz Szopka. Po drodze mijamy relikt minionych lat; babę z maślanką i kompotem. To już ostatnia kobieta w Pieninach, która chodzi w góry z wiadrami napojów. Chwilę rozmawiamy bo dla mnie ona w tym miejscu jest jak pamiętam. Okazuje się że robi to od 52 lat. Na Szopce jakby chciało padać, nawet spada parę kropli ale szybko się rozpogadza i ruszamy w górę. Pod Trzema Koronami zaskoczenie; od ostatniej wizyty wybudowano nowe wejście na szczyt; platformy i schody. Ułatwia to wejście i chyba zapobiega niszczeniu okolic szczytu w stosunku do dawnej ścieżki ale wrażenie momentami nie miłe jak spojrzy się pod nogi. Na PICT0145.JPG widać moją minę.
Przy okazji osobom fotografującym polecam mój wynalazek widoczny na zdjęciu. To dwie gumy zaczepione do pasów plecaka a z drugiej strony małymi karabinkami przypięte do aparatu. Używam okrągłej gumy pasmanteryjnej i całkiem porządnie zabezpieczają aparat przed niekontrolowanymi ruchami. Nie lata po całym brzuchu w rytm marszu a łatwo podnieść go do oka w potrzebie. Szczególnie przydaje się w miejscach gdzie obie ręce są potrzebne.
Zejście do Krościenka przerywamy na plażowanie na młakach. Pięknie świeci słońce, cisza tylko łąka gra. I lekki szum liści trącanych powiewem. I napis na krzyżu przydrożnym(PICT0168.JPG). Gdzieś po głowie chodzi mi tekst psalmu: w cichym powiewie przychodzisz do mnie Panie...
Dzień szósty: dookoła Podhala (fotki do PICT0174.JPG)
Przenosimy się do Zakopanego. Od rana pada. Planuję trasę troszkę dookoła przez Niedzicę, Ludźmież, Chochołów. W Niedzicy oglądamy tamę i zamek. Pada coraz mocniej więc chowam aparat. Stajemy na chwilę w Ludźmieżu. I powoli ( sznur słowackich aut wracających z targu w Nowym Targu) przez Chochołów do Zakopanego. Przestaje padać więc krótki spacer i w zasadzie kończymy dzień bo znów zaczyna lać. Znacznie się ochłodziło a w górach podobno pada śnieg. W Zakopcu 7 a na Kasprowym -2.
Dzień siódmy: Zakopane (fotki do PICT0186.JPG)
Popaduje i zimno. Pod Gubałówką na termometrze 7 u nas 5 (mieszkamy przy rondzie Kuźnickim). Wyciągamy ciepłe ciuchy. I długi spacer po Zakopanem i Krupówkach. Na straganach największym powodzeniem cieszą się zimowe czapki szaliki i rękawiczki. Po południu pogoda seksualnobarowa więc siedzimy w pokojach i sączymy góralską herbatę.
Dzień ósmy: Dolina Kościeliska (fotki do PICT0223.JPG)
Rano o 6:30 piękny widok z okna (PICT0187.JPG). Chcemy wejść na Ornak może dalej jak się będzie chciało to aż na Starobociański. Po 15 minutach wracam z łazienki i nie ma Giewontu; wszystko zakryły chmury. Ale ruszamy. Mama rezygnuje w taką pogodę z Kościeliskiej więc wysadzam je zgodnie z życzeiem przy sanktuarium na Krzeptówkach a z KM jedziemy do Kir. W Kościeliskiej pustki. Dochodzimy do schroniska a tam nawet nie ma szarlotki; dopiero się piecze. No to w górę może wyżej te chmury się skończą. NA Iwaniackiej mleko. Cisza aż dzwoni w uszach. Skrabiemy się dalej ale aż do Suchego Wierchu to samo to sobie odpuszczamy i wracamy na przełęcz. W mlecznej otulinie zjadamy drugie śniadanko i schodzimy na dół. Szarlotka się już upiekła i jak zwykle jest doskonała. Nawet trochę ludzi się zeszło. Ale wszyscy poruszają się po głównej trasie. Wracamy przez wąwóz Kraków i Smoczą Jamę. W wąwozie nikogo, cisza jak nigdy bo bardzo mało wody i nic nie ciurka między kamieniami. Tylko echo potrącanych kamieni.
Dzień dziewiąty: Kasprowy Wierch (fotki do PICT0252.JPG)
Prognoza była optymistyczna więc budzik nastawiony na 6 i w planie przez Zawrat do Pięciu Stawów. Rano znów na chwilę pokazuje się Giewont ale zaraz wszystko zakrywają chmury. Czyli z planów nici. Jednak nie rezygnujemy do końca. Wychodzimy bez pośpiechu do Kuźnic. Mama z siostrą podejmują wyprawę na Kalatówki ale doszły tylko do samotni Brata Alberta a my korzystając z niewielkiej kolejki do kolejki wyjeżdżamy w górę. Za Myślenickimi Turniami robi się takie mleko, że nie widać liny na której wisimy. A na górze niespodzianka wyjeżdżamy ponad chmury. W słońcu z mlecznobiałego oceanu chmur wyłaniają się jak wyspy szczyty. I o dziwo w po słowackie stronie w miarę czysto. Długo delektujemy się obrazem archipelagu Tatr Zachodnich, wysepkami Czerwonych Wierchów, potężną wyspą Świnicy i ciągnącym się jak grzbiet morskiego potwora łańcuchem Orlej Perci. Zastanawiamy się gdzie iść. Niestety ruchy chmur są mało korzystne; dolna warstwa podnosi się a górna opada. Rezygnujemy z zejścia przez Kopę Konracką do doliny Konratowej bo prawdopodobieństwo zbłądzenia jest tam większe (już przerabiałem w połowie lat 70 poszukiwanie drogi we mgle na Kopie). Postanawiamy więc zejść do Gąsienicowej gdzieś od Świnicy. Idziemy w stronę Świnicy i ... na Beskidzie już jej nie widzimy. Więc z Liliowego w dół. Robi się dziwnie, widzimy na 5 momentami 10 metrów. Mgła otula wszystko jak wata, zimno, wilgotno. Tłumi wszelkie odgłosy. Zmysły płatają figle. Przed Murowańcem zaczyna kropić. W schronisku chwila odpoczynku i schodzimy dalej. W zasadzie patrzę z podziwem (nie do końca dobre słowo ale może nadać mu negatywny wydźwięk) na niektórych "turystów" którzy tu dotarli. My jesteśmy ubranie w ciepłą bieliznę, mocna buty, polary, kurtki, czapki i rękawiczki i kiedy mijamy tych zmokniętych i zmarzniętych osobników w adidaskach i dresikach to nam ich żal. Na śliskich kamieniach z pomocą kijków idziemy dość pewnie a przez gruby wibram nie czujemy kamieni. Widzieliśmy panienkę w modnych pseudohalówkach jak na Upłazie szła prawie na czworakach jęcząc przy każdym stąpnięciu na kamień.
Dzień kończymy w Kolibeczce na wielkim obżarstwie przy dzbanach piwa.
Dzień dziesiąty: Krupówki (fotka PICT0253.JPG)
W zasadzie prognozy były optymistyczne ale jeszcze rano padało. Więc poszliśmy z mamą ma Krupówki. Pogoda nieco się poprawiła i nawet zrobiło się nieco cieplej bo aż 10. Po południu mały spacer po Kozińcu i to w zasadzie wszystko.
Dzień jedenasty: do Krakowa (fotki do PICT0288.JPG)
Rano pięknie ale zimno. Samochód cały zamarznięty za to widać góry. Ulegam jednak namowom mamy i ruszamy w drogę powrotną. Koniecznie chce odwiedzić od lat niewidzianych kuzynów w Krakowie.
Jedziemy zahaczając o Murzasichle przez Głodówkę, Bukowinę, Białkę do Rabki. Tu odbijamy do Wadowic. Przez Kalwarię docieramy do grodu Kraka. I tak naprawdę widząc radość ze spotkania znika gdzieś żal z wcześniejszego wyjazdu i myśl że w taką pogodę można było jeszcze wejść na ...
Dzień dwunasty: Kraków zwiedzany w tempie (fotki do PICT0339.JPG)
Ciotka mimo 75 lat w tempie perszinga (zawsze była jak żywe srebro) oprowadza nas po Krakowie. Jest to wyrywkowa wycieczka ale ciekawa bo okraszona ploteczkami i różnymi informacjami. Wracając ze starówki odwiedzamy galerię Chromego. Późnym wieczorem ruszamy dalej do Praszki.
Zagadka ile kwiatów jest na daturze? (PICT0290.JPG) nam rachunek pomylił się koło 400.
Dzień trzynasty: spotkania rodzinne
Dzień minął na spotkaniach rodzinnych. Zrządzeniem losu poza osiadłą w Praszce i okolicy rodziną pojawił się dawno nie widziany kuzyn z Wisły i jeszcze paru innych. Tak więc mama była mocno zadowolona. A wieczorkiem ostatni skok 220 km do Poznania.
I tak minęła podróż nostalgiczna.
autor: Mariusz - Zamieszczono: pn wrz 26, 2005 10:27 am
Wcale nie taka długa relacja... a może tak fajnie się czyta
autor: torek - Zamieszczono: pn wrz 26, 2005 1:00 pm
Dziękuje Andrzej
autor: Maciek - Zamieszczono: pn wrz 26, 2005 8:29 pm
Z przyjemnością przeczytałem i obejrzałem
autor: skaski - Zamieszczono: pn wrz 26, 2005 8:30 pm
W Homolu jak zwykle pięknie tylko szkoda że mało wody (od ponad miesiąca w okolicy nie padało, Szczawnica i okolica jest wysepką suszy). Cholera, a jak ja byłem cały sierpień to lało codziennie !! I dlatego nie ruszyliśmy sie w góry. Za to zeszliśmy pod ziemię - Demianowskie Groty i Bielska Jaskinia
Mama z siostrą będą wracały z Homola busem .
Pozwolę się wtrącic, gdyz jedną noga jestem z tamtych stron. Mówi sie HOmole, zawsze w liczbie mnogiej - Wąwóz Homole, a nie Homol. Tak więc mama z siostrą wróciły z Homoli busem
autor: skaski - Zamieszczono: pn wrz 26, 2005 8:41 pm
Widzieliśmy panienkę w modnych pseudohalówkach jak na Upłazie szła prawie na czworakach jęcząc przy każdym stąpnięciu na kamień. My z KM mamy podobne wspomnienia z wyjścia na Trzy Korony jakies 3 lata temu. Najbardziej nam sie podobały panie w wieku balzakowskim zasuwające do góry dziarsko w białych rozhuśtanych biustonoszach i sadałach.
Pod Trzema Koronami zaskoczenie; od ostatniej wizyty wybudowano nowe wejście na szczyt; platformy i schody. Ułatwia to wejście i chyba zapobiega niszczeniu okolic szczytu w stosunku do dawnej ścieżki ale wrażenie momentami nie miłe jak spojrzy się pod nogi. Nie życzę nikomu znaleść sie na tej platformie w czasie burzy. Trzy lata temu trzy osoby zostały porażone będąc na dole platformy.
autor: Andrzej K - Zamieszczono: pn wrz 26, 2005 9:01 pm
białych rozhuśtanych biustonoszachznaczy Hele bieliźniarki
autor: Andrzej K - Zamieszczono: pn wrz 26, 2005 9:02 pm
Pozwolę się wtrącic, gdyz jedną noga jestem z tamtych stron. Mówi sie HOmole, zawsze w liczbie mnogiej - Wąwóz Homole, a nie Homol. Tak więc mama z siostrą wróciły z Homoli busemdzięki za wyjaśnienie, zawsze myślałem że to jest to Homole