ďťż
WZF w moich oczach... - relacja





autor: isia - Zamieszczono: pn gru 19, 2005 12:11 pm
SOBOTA
Cóż przyznam szczerze, że do ostatniej chwili zastanawiałam się czy jechać. Trochę się bałam warunków i jazdy ale jednak wyruszyłam. Przed 6 rano odkopałam garaż i pojechałam po koleżankę. Około 6:15 ruszyłyśmy. Jazda po samym Wałbrzychu i okolicach - fatalna. Było bardzo ślisko. Im bliżej granicy - tym lepiej. W Lubawce przeszli siebie bo był czarny asfalt. W samych Czechach nienajgorzej choć mnie trochę rozczarowali - zawsze zdecydowanie lepiej utrzymywali drogę niż my ale widać ich też zaskoczyło.
Około 7 rano - kontakt z samochodem Lecha, Tomka i Konrada. Okazało się, że czekali na Ojca i są jeszcze daleko....
Zajechałam od razu pod wyciąg - smsa wysłałam, że jestem i nabyłam bilet za 100 koro (13zł) drogą kupna w budce.
Po tym rozpoczęła się jazda. Słonko nieśmiało próbowało się przebić. Czechów przerosły opady śniegu bo niestety betoniku i sztruksiku nie było. Żałowałam, że w domciu zostały długie nartki. Ale i tak było super tylko trochę intensywniej musiały pracować mięśnie i nie dało się pojechać na luzie tylko cały czas na pełnej kontroli. Rano było mało ludzi więc zupełnie nie było kolejki do kanapy. Później najechało chłopa z WZF i się już kolejka zrobiła. Oczywiście miłe spotkanie - najpierw zobaczyłam znajomą facjatę Zbyszka. Mało się nie wywaliłam na jego widok - tak szybko chciałam się przywitać. Później pozostali. Poznałam wreszcie Ojca, Javola, Qubasa, Andrzeja K oraz znajomego Zbyszka i bardzo się z tego cieszę!
Ponieważ zapowiadano wiele atrakcji "załapałam się" na zjazd Ducha Gór - Karkonosza na nartach albo desce (nie pamiętam). Później były jakieś kiełbaski i swarene wino oraz duże rzeźby wycinane z drewna piłami. Ale my świętowaliśmy we własnym gronie.

Pojeździliśmy wspólnie do około 12 i później tradycyjnie spotkaliśmy się w Lovcence. Piwko się polało, smażony syr i inne specjały naszych południowych przyjaciół. Lechu zaprezentował nowy gar na głowę - pięknie się prezentuje !
Po popasie w knajpie pojechaliśmy jeszcze jeździć i prawie do końca trzepaliśmy trasy.
Około 15:30 ostatni zjazd. Ja z koleżanką do auta a pozostali udali się na poszukiwanie taksówki. Nie było to proste bo z pewnych względów ( o tym na pewno napiszę qubas ) poszukiwano taksówki z szyber-dachem.

Bez problemów znalazłyśmy hotel HELENA - pan się tylko zdziwił, że tak późno przyjechałyśmy. Zakwaterowanie, prysznic, chwila dżemki i na obiadokolację. Tu muszę powiedzieć, że rejestracja grupy bardzo się przydała bo zsunięto nam stoły i dzięki temu siedzieliśmy razem.
Trudno powiedzieć czy hotel lepszy czy nie. Na pewno mniej kameralny choć w głównej sali pali się w kominku. Czysto i ładne pokoje. Narciarnia z szafkami ale nie wiem czy było miejsce na robienie nartek. Główni serwisanci nas nie zaszczycili więc nie było komu rozkręcić dyskusji na te tematy itp a szkoda bo osobiście na to bardzo czekałam i liczyłam.
Obiadek taki sobie ale obfity: polewka, kurczak (nie wiem w jakiejś ciekawej panierce ale troche twardy) i ciastko. Napoje płatne.
Romek rozdał prezenty od Mariusza - czuliśmy się jak na imprezie mikołajowej.
Ponieważ nie wypadało robić z restauracji czytelni Zbyszek z żoną zaprosili nas do swojego pokoju (bardzo duży) na wspólne czytanie literatury narciarskiej. Spotkanie rozpoczęło się o 21. Lechu przyniósł promocyjną reklamówkę do której była dołączona bardzo ciekawa i pouczająca książka - zaczęło się czytanie. Niestety nie dorównuje intelektualnie kolegom więc nie brałam pełnego udziału w czytaniu.

Pogadaliśmy i fajnie było. Ponieważ padałam na pysk po tej porannej jeździe i dwóch piwach 0,5 (co dla mnie jest sporą dawką) późniejszym szaleństwie narciarskim - poszłam przezd 24 spać.

NIEDZIELA
Tak jak zostało ustalone w sobotę podczas spotkania - wszyscy stawiamy się na śniadanie o 8 rano. I rzeczywiście punktualności to można się od nas uczyć! WSZYSCY ruszyli kupą na śniadanie. Byli tacy co nawet chwilę stali pod drzwiami restauracji.
Śniadanko super - najadłam się po pachy... jak na Czechów nawet dobre wędlinki.
Po śniadaniu udało nam się zapłacić a był to nie lada wyczyn bo okazuje się, że w hoteliku nikt od nas nie chce kasy. Wcisnęłyśmy z koleżanką te 1100 koron żeby nie było i szybko pognałyśmy na stok. Niestety parking górny już był zamknięty - musiałyśmy iść kawał drogi z nartami na plecach - niezła rozgrzewka. Miałam tak dość, że marzyłam o spotkaniu w Lovcence.
Przy kasie powitali nas uśmiechnięci koledzy, których taxi dowiozło pod sam wyciąg - fuksiarze!
Nabyłyśmy drogą kupna w kasie bilet za 100 koron. Przy okazji byłam świadkiem wybuchu entuzjazmu grupy Polaków, którzy właśnie się dowiedzieli, że karnety nie kosztują 450 koron tylko 100.
Dość szybko spotkaliśmy się w kolejce do wyciągu - zbawiennej zresztą bo w końcu trzeba chwilę odpocząć.
Niestety na górze była mgła. Od połowy stoku - super!
Dobrym rozwiązaniem był talerzyk który właśnie wypluwał nas dokładnie na granicy mgły.
Oczywiście tradycyjne spotkanie w Lovcence, jedzonko, śmiechy-hihy, pamiątkowe zdjęcia i niestety - pożegnanie.
Z koleżanką zajeździłyśmy jeszcze ściankę przy talerzyku a później po 14 zaczełyśmy zjeżdzać do auta. Pakowanie, wyczyszczenie kanapeczek z dnia poprzedniego i w drogę.
Droga - zdecydowanie gorsza od tej z soboty - o dziwo! Widziałyśmy jedną porządną stłuczkę - chyba Polacy ale nikomu nic się nie stało. Z Pecu sznur samochodów - wszyscy jechali spokojniutko w kierunku Trutnowa. Ale że najmniej ufam innym kierowcom - zwłaszcza w zimie - pojechałam przez Zacler. Jedyna wada to poprzednicy jeżdzący na łańcuchach - strasznie poryta droga. Jechało się wolno ale nienajgorzej choć dośc ślisko i koleiny. Zaleta - prawie zero samochodów więc i mniejsze zagrożenie. W Lubawce - już tradycyjnie - prawie czarno ale później zaraz za Lubawką - zadyma. Rozbawili mnie Policjanci stojący w tej zadymce i kasujący za nie zatrzymanie się na znaku STOP przy przejeździe kolejowym. Wielu się załapało. Na szczęście ja nie bo tam stoją prawie ZAWSZE i ja już mam nawyk zatrzymywania się w tym miejscu nawet jak wokół szaleje burza śnieżna.
Później już przed Szczawnem, jadąć przez wioski Jabłów, Lubomin i Struga - ludzie stali pod górkę w strrrrasznie długim korku bo samochody nie mogły podjechać. Na szczęśie my jechałyśmy z górki ale szczerze współczułam. Cóż po naszych wiochach trzeba umieć jeździć - jak się zatrzymasz albo jedziesz za wolno to później możesz się zdziwić....

Wylądowałam w domciu o sensownej godzinie bo jakoś chyba około 17:30. Później w graniacach 20:00 zaczął padać tak śnieg, że świata nie było widać.

PODSUMOWANIE
Droga niestety mało komfortowa ale to był po prostu pech pogodowy. Normalnie do SM i RnJ jedzie się bardzo dobrze. Hotelik fajny i na pewno dobry na WZFy, obsługa miła. Pogadałam z jednym przystojnym kelnerem - mama jego pochodzi z Polski. Niestety nie mogłyśmy kupić czegoś do picia a do marketu nie chciało mi się jechać i zrujnowałyśmy się na mineralną w hotelu (około 17-18 koron). Jest sauna z której niektórzy skorzystali, parking za szlabanem. Z moich okiem widać było całkiem nie do pogardzenia górkę (dla leniwych, którym nie chce się jechać na większy areał) z orczykiem więc świetne rozwiązanie dla rodzinki bo jak dobrze pójdzie to można dzieciaki kontrolować przez okno.
Samo miasteczko sympatyczne bo i jest duży market i sklepiki. Jest ładny ryneczek i kościółek ( z tego co się dowiedziałam - z mszą o 8 w niedziele - co nie jest tak powszechne u Czechów ). Niestety najbliższe spożywcze były zamknięte. Sportowe natomiast gotowe do zaprezentowania nam swoich towarów. Nie wiem czy Qubas kupił kask czy nie ?
Osobiście trasy w Rnj nie powalają mnie na kolana - wolę SM ale areał narciarski jest bardziej kameralny - łatwiej się znaleźć a w Lovcence TV i monitorowane kamerą narty . Co ważne - trasy są dla wszystkich. Można przyjechać z dziećmi albo z początkującymi. Odkryłam tam taki orczyk - dość długi a traska zawsze przygotowana i płaska-doskonała do nauki jazdy na nartach. W knajpie koło talerzyka odkryłyśmy polskie napisy (powiew przyjaźni polsko-czeskiej). Żałowałam, że nie miałam aparatu bo było napisane "PARUWKA""

I tyle. Mam nadzieje, że pozostali szczęśliwie dojechali a reszta będzie się świetnie dziś bawić!




autor: qbas - Zamieszczono: pn gru 19, 2005 12:21 pm

Nie wiem czy Qubas kupił kask czy nie

Nie kupiłem, chcę jeszcze zobaczyć czy gdzieś nie znajdę pełnego z twardymi uszami i będę mógł porównać który mi lepiej pasuje.


Odkryłam tam taki orczyk - dość długi a traska zawsze przygotowana i płaska-doskonała do nauki jazdy na nartach.



Chodzi ci o ten orczyk w dół na prawo od Lovcenki czy ten który było widać zaraz po wyjściu z hotelu? Bo tamten wyglądał znakomicie pod tym względem. No i nie trzeba by taksówki brać . Tyle, że dla was nudny.



autor: isia - Zamieszczono: pn gru 19, 2005 12:52 pm
Napisałam o obu.
Dobry jest ten koło Lovcenki bo masz uniwersalny areał narciarski - dla początkujących i zaawansowanych. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Napisałam też o tym koło hotelu bo widziałam go z okna i pomyślałam, że rewelacja bo blisko i dla rodzinki z dziećmi fajnie bo zawsze do hotelu małego zmarzlucha można zabrać i nie trzeba nigdzie jeździć.

A najbardziej podobają mi się te domki na stoku przy trasach narciarskich. Chciałabym np. tak spędzić sylwestra w gronie przejaciół z kominkiem czy piecem w którym się pali drewnem, w domku zagubionym w śniegu. I po sylwestrze szusować sobie na nartach. Gorzej jak zarezerwujesz a tu błotko a nie śnieg....



autor: Andrzej K - Zamieszczono: pn gru 19, 2005 6:22 pm
Cieszę się że zajechałyście szczęśliwie. My po drodze mieliśmy fatalną śnieżycę już za Legnicą. Stawaliśmy żeby odśnieżyć drodowskaz bo nie było widać gdzie jechać.




autor: Maciek - Zamieszczono: pn gru 19, 2005 7:07 pm

Zbyszek z żoną zaprosili nas do swojego pokoju (bardzo duży) na wspólne czytanie literatury narciarskiej.

Mogę poprosić o tytuły? (żeby nie rozpijać czytających, może być na pw)