ďťż
X [nigdy nie wymyśliłem tytułu]





Szhival Czherviakhov - 2010-05-28, 16:48
" />Moje najstarsze opowiadanie - i to furry

Rozdział I. Spotkanie.
___________________________________________________________________

Słońce powoli wschodziło nad lasem, rozświetlając dotychczas czarne miejsca. Do życia budziły się ptaki i nieliczna leśna zwierzyna. Selene, rozłożyła się na konarze drzewa, na tyle na ile pozwalało jej miejsce i potrzeba pozostania niezauważonym. Z irytacją machała końcówką ogona, patrząc jak jeden z ludzi kryjących się po drzewem ziewa. Była mocno zdenerwowana faktem iż musiała w środku nocy podnieść się z łóżka i gnać by przygotować zasadzkę. Wszystko przez to że wskrzeszone przez najemnego nekromantę szkielety nie dały sobie rady z jakimś podróżnikiem. Ich zadaniem było zabijać podróżujących nocą przez las, by można było zrabować ich dobytek. Nekromanta dał znać Trelgowi, przywódcy bandytów, że stracił kontakt ze swoimi podwładnymi. Szybko doszli do wniosku, że 20 nieumarłych mógł pokonać tylko wyszkolony mag, a na myśl, że za takich można dostać ogromy okup, zdecydowali złapać go żywcem. I tak połowa bandy pod dowództwem Trelga znalazła się w ukryciu po jednej stronie drogi, a druga przysypiała pod nogami Selene czekając na znak do ataku.
Nagle zza zakrętu wąskiej ścieżki wyłonił się sprawca zamieszania. Szedło spokojnie, nawet lekko rozbawiony środkiem ścieżki, pod prawym ramieniem trzymając torbę podróżną, w lewej miał dwu metrowy drewniany kij. Czarny płaszcz do kolan z czerwonym kołnierzem dopełniał obrazu. Brakowało tylko szpiczastego kapelusza. Nie wyglądał na zmęczonego całonocną podróżą przez gęstwinę i walką którą w niej stoczył.
Nagle uwagę Selene zwrócił na siebie siedzący koło niej na drzewie Ferro. Był to gad o zielonych łuskach. Należał do rasy świetnych wojowników, a prócz tego potrafił się komunikować na duże odległości za pomocą prawie niesłyszalnych gwizdów i syknięć. Przekazał jej, że Trelg daje sygnał do ataku. Uśmiechnęła się i kazała łuczkowi wystrzelić przygotowaną wcześniej przez nekromantę strzałę, która miała oślepić podróżnika i rozproszyć ewentualne zaklęcia które mogłyby go chronić. Stojący niżej wilk szybko napiął cięciwę długiego łuku i wystrzelił magiczny pocisk z lekkim sykiem.
Adam wiedział o pułapce jeszcze przed wyjściem zza drzew i wejściem na niewielką polanę. Łańcuch wychwycił i przetłumaczył niesłyszalną dla niego rozmowę w języku gadów. Co prawda mógł ominąć czekające na niego osoby, ale chciał trochę rozruszać kości. Walka ze szkieletami była dla niego banalna. Kiedy tylko przez łańcuch przebiegła wibracja oznaczająca zagrożenie, zasłonił płaszczem oczy i rzucił się w bok. Nawet przez zaciśnięte powieki zobaczył eksplozję światła. Równocześnie wyczuł prawie fizyczny ból ciosu, który nagle otrzymała magiczna część łańcucha. ‼Zaklęcie rozpraszające magię!” pomyślał ‼Głupcy, nie wiedzą na co się porywająâ€. Szybko pozbywając się oszołomienia, odrzucił kij podróżny i wysłał pół-mentalny sygnał do jego broni. Owinięty wokół prawego ramienia łańcuch przewędrował do jego ręki, gdzie wyprostował się i usztywnił tworząc broń o działaniu podobnym do miecza. Stojący najbliżej niego bandyta, zaskoczony dziwnym mieczem który nagle pojawił się w ręku niepozornego maga umarł z przebitym sercem. Kolejny próbował zablokować cios drewnianą pałką. Przeżył tylko dlatego że pałka była obita metalem, ale nie uratowało go to od skręcenia karku, kiedy jego głowa zderzyła się z jednym z drzew. Następna para przeciwników, koń i człowiek, również uzbrojeni w obite metalem pałki i drewniane tarcze blokowali prawie synchronicznymi atakami jego ruchy. Od drugiej strony drogi nadbiegali kolejni napastnicy, zauważył też dwóch łuczników. W lewej ręce usztywnił się drugi koniec łańcucha, wykorzystywany jako maczuga. Przeciwnicy nie dali się zaskoczyć drugiej broni, mimo że rozbił nią tarczę człowieka i prawdopodobnie strzaskał kości jego ręki. Zaskoczeniem był fakt, że sztywne do tej pory łańcuchy, nagle opadły i zanim którykolwiek zdążył wykonać unik, zaplotły się dookoła ich nóg, wywracając obydwu. Adam pozbawił ich przytomności szybkimi kopnięciami w głowę. Kolejny przeciwnik, który miał zamiar rzucić w niego swoją maczugą umarł ,kiedy ostro zakończony łańcuch z prawej ręki Adama pokonał w jednym momencie dzielące ich dziesięć metrów i przebił się przez jego żołądek. Szybko zareagował na brzdęk cięciwy, rozbijając strzałę tępym końcem lewego łańcucha. Wyrwał prawy łańcuch z brzucha niedoszłego miotacza, i skierował go w biegnącą ku niemu czarną kocicę z dwoma paskudnie zakrzywionymi sztyletami.
Selene wręcz rozbawiona patrzyła na to, jak wydawałoby się bezbronny mag walczy. W jego ruchach była jednak zwinność wojownika, a jego, bez wątpliwości magiczna broń siała spustoszenie. Postanowiła sprawdzić jak dobry jest naprawdę. Miała gdzieś że Trelg zabronił go zabijać. Wybrała moment kiedy był zajęty wyciąganiem końcówki łańcucha z ciała, sądząc że przed ponownym użyciem będzie musiał go przyciągnąć do siebie. Myliła się - ostra końcówka łańcucha wystrzeliła jak żmija w jej kierunku. Siarczyście klnąc odskoczyła z drogi zmierzającego ku niej pocisku, ale on także zmienił swój kierunek, celując prosto w jej twarz. Zanim zacisnęła powieki czekając na najgorsze, zobaczyła jeszcze że kolejni dwaj bandyci leżeli bez ruchu na ziemi. Poczuła tylko lekki powiew powietrza koło twarzy, a potem głośny odgłos metalu wbijającego się w drewno. Zdziwiona otworzyła oczy. Łańcuch minął jej twarz o kilka centymetrów i ścinając jej kila włosów wbił się w drzewo za nią. Wykorzystując okazję rzuciła w przeciwnika brązowym pociskiem celując w twarz. Zauważył on go dopiero w ostatniej chwili, i spróbował zbić go tępym końcem łańcucha. Zaśmiała się widząc jak worek wypełniony silnym środkiem usypiającym eksploduje mu przed twarzą. Chwiejąc się, przeszedł jeszcze kilka kroków i zablokował atak pałką a potem padł omdlony na ziemię.
***
Pod wieczór tego samego dnia Selene zmierzała do miejsca gdzie przetrzymywany był jeniec. Nie zwracała uwagi na pożądliwe spojrzenia reszty znajdujących się w obozie bandytów. Byłe kobietą szefa, a Trelg wiedział że jeżeli spróbuje czegoś na co ona mu nie pozwala, to obudzi się ze sztyletem między żebrami, niezależnie od tego gdzie i jak mocno ja zwiąże. Spoglądała na kopulujące publicznie gdzieniegdzie pary, i to nie tylko damsko-męskie. Gardziła tymi szumowinami, ale było to jedyna rodzina jaką miała. Jako partnerka głowy bandy, była nietykalna. Nie była brzydka - czarne aksamitne futro, białe poniżej łokci, kolan i na końcówce ogona. Na jej szczęście Trelg był dość nieśmiały w kontaktach z płcią przeciwną. Może był gejem, tym lepiej dla niej. Szanował ją jednak za zdolności i prawdopodobnie obawiał się jej trochę. Uśmiechając się szeroko zeszła do podziemi. Wisiał tam ten wojownik/mag. Przestała się śmiać kiedy zobaczyła że on się uśmiecha, spoglądając na nią prawie szafirowymi oczami. Widać nie przeszkadzało mu że wisiał w dość niewygodnej pozycji na ścianie, mając na sobie jedynie przepaskę zrobioną naprędce z jakiejś szmaty. Upadając rozciął sobie lewą skroń, ale rana już się wygoiła. Kilka świeżych nada krwawiło na jego piersi, oprócz tego miał kilkanaście siniaków. Widać że próbowali go już przesłuchiwać - lub ktoś mścił się za rany odniesione w walce.
- Co ci tak wesoło śmieciu? - zapytała z pogardą
- A ja jestem Adam, miło poznać - odpowiedział nadal śmiejąc się
Szybko doskoczyła do niego, i za pomocą pazurów zostawiła trzy długie szramy na jego piersi, które szybko zaczęły krwawić. Nawet się nie skrzywił, za to odezwał się:
- Chętnie bym się odwdzięczył, ale jestem trochę nieruchawy aktualnie -
Spostrzegła że miał wiele blizn, część dość starych, choć on sam był dość młody. Oglądając dokładnie niektóre z nich zauważyła że rany które je zostawiły, musiały być śmiertelne. Jednak mimo to on nadal żył, chodził i spoglądał na nią tymi samymi niebiesko-szafirowymi oczami. Starając się ukryć zakłopotanie zapytała ostrym tonem:
- Komu służysz? -
- Nikomu... tylko podróżuje -
- A kto dał ci ten... ten łańcuch. I jak go kontrolujesz? O mało nie zabił Sardeka -
- Sardeka? -
- Nekromantę - zdzieliła go po twarzy - ja tu zadaję pytania! -
- Od przyjaciela - powiedział, tak jakby nic się nie stało - i nie kontroluję go... to bardziej jak mentalne przyjaźń -
Była już szczerze zaciekawiona tym... tym Adamem. Był najdziwniejsza osoba jaka dotychczas poznała. Nie mówiąc nic wyszła z jaskini. Dogonił ją jego ciepły głos
- Do zobaczenia -
Tego dnia, odsypiając wypad, nerwowo przewracała się na posłaniu. Śnił się jej niebieskooki wojownik, łańcuch mijający jej twarz o centymetry i dziesięcioramienna gwiazda.
***
Następnego dnia przenieśli go do niewielkiej celi. Po drodze, jak i podczas przesłuchania które nastąpiło niewiele później zarobił kilka nowych ran i siniaków. Odpowiadał co prawda zgodnie z prawdą że nie służył nikomu, oraz że łańcuch może kontrolować tylko on, ale wiedział że mu nie wierzą. Jednocześnie odczuwał mentalny ból kiedy nekromanta prowadził eksperymenty na jego broni. Wiedział że nie może utrzymywać takiej formy długo. Dzięki medytacji której nauczył go Alabaster, mógł regenerować swoje siły, dzięki czemu jego rany zasklepiały się szybciej niż normalnie. Mógłby w każdym momencie przywołać swoją broń i uciec stąd. Musiał jednak dowiedzieć się czegoś więcej o tej czarnej kotce. Kiedy kazał swojemu łańcuchowi ją zabić otrzymał jasną mentalną odpowiedz. ‼Nie”. Alabaster wytłumaczył mu że jego łańcuch nigdy nie skrzywdzi istot prawdziwie dobrych. A także że wskaże mu kolejnych członków drużyny do odnalezienia. Był pewien że jest ona po prostu dobrą osobą.
Odwiedziła go jeszcze tego samego dnia. Zauważył że miała urocze zielone oczy. W ogóle jej figura była dość zgrabna, zaś czarny skórzany pancerz, bez rękawów, kończący się ponad kolanami nadawał jej uwodzicielski wygląd. Wydawała się trochę zakłopotana, mimo iż patrzyła przez kraty na niego z nieukrywaną pogardą i poczuciem wyższości. Jednak kontakt mentalny z łańcuchem uczynił z niego niezłego empatę. Wyczuł jej emocje i przybrał ten sam, wesoły i nie stroskany niczym wyraz twarzy zupełnie jakby nie dzieliły go od niej grube stalowe pręty i nie był otoczony przez co najmniej setkę zbirów. Postanowił przerwać milczenie
- Witam - lekko ukłonił się - powitałbym cię jak przystoi damie, ale musiałabyś podejść bliżej.... właśnie, wybacz ale nie zapamiętałem imienia -
Bez słowa zbliżyła się do krat. Wykorzystał okazję szybko podsuwając się do nich i delikatnie całując ją w wierzch dłoni. Spojrzała na niego zaskoczona, i szybko odskoczyła od krat klnąc pod nosem. Udawał że nie widzi jak się czerwieni. W końcu się odezwała
- Zrób to jeszcze raz a stracisz rękę -
Adam uśmiechnął się tajemniczo
- Opłacałoby się. Wygląda na to że czegoś chciałaś... -
- Tak, a ty chyba wiesz czego -
- Dla kogo pracuje? No, opowiedziałbym może chętnie, ale czemu mam ujawniać aż tyle informacji dotyczącej mojej osoby jeżeli nie znam nawet twojego imienia... -
- Selene. Mów -
Westchnął i zaczął opowiadać
- Znasz historię pięciu bohaterów? -
- Te bajeczki sprzed półwiecza o ocaleniu świata przed złym bogiem? Tak... -
- Więc pewnie wiesz że jest też przepowiednia... -
- ...o powrocie złego bóstwa i pogromie? - przerwała mu - Nie przyszłam tu żeby słuchać jakiś bzdur -
- Też. Chodzi mi o dziesięciu herosów. Tych którzy teoretycznie mają stanąć do walki z powracającym bóstwem. No cóż, nie chwale się, ale jestem jednym z nich -
Nie spodziewał się że mu uwierzy, ale chciał poznać jej reakcję.
- Marny z ciebie heros jeżeli nie potrafisz trafić kogoś tą swoją bronią -
- Ona miała cię trafić, ale ma ten jeden szkopuł że nigdy nie wyrządzi krzywdy żadnemu z dziesięciu herosów - skłamał, nie mówiąc że bezpieczne są również prawdziwie dobre osoby.
- Wiec jestem wielką bohaterką która ma ratować świat? -spytała, śmiejąc się - Mówisz prawdę, nie pracujesz dla nikogo. Jesteś po prostu pomyleńcem, który ukradł komuś magiczną broń -
- Przynieś mi mój pakunek to się przekonamy... -
- Jasne, o wielki bohaterze i towarzyszu podróży - śmiejąc się, odeszła z jego pola widzenia. Jej śmiech jeszcze przez jakiś czas słychać było w jego celi. Adam również cicho zaśmiał się w swojej celi.
Godzinę później przeszukała jego torbę podróżną, zdeponowaną w skarbcu Trelga. Nic specjalnego. Trochę monet, racje żywnościowe i typowy ekwipunek podróżniczy. Żadnych składników których magowie używają do rzucania zaklęć. Żadnych papierów z obłędnymi proroctwami. Nagle jej uwagę zwrócił niewielki woreczek wykonany z czarnej skóry. Otworzyła go i wysypała jego zawartości na podłogę. Był to mały, biały klejnot, dziwnie pobłyskujący. Ostrożnie, przez materiał worka, podniosła go do oczu obawiając się jakiejś śmiertelnej lub co najmniej nieprzyjemnej magii. Nic się nie stało. Przełożyła klejnot do ręki. Był lekko ciepły i dziwnie pulsował. Nagle zobaczyła światło wydobywające się z jednego ze starych kufrów, leżących od dawna w skarbcu. O ile pamiętała, zawsze leżały tam jakieś rupiecie. Wrzuciła biały kamień do worka i schowała do kieszeni, a potem ostrożnie podważyła wieko czubkiem znalezionego obok miecza. Tam gdzie do tej pory leżały rupiecie, znalazła dwa lśniące krótkie miecze. Podniosła jeden z nich. Pasował idealnie do ręki, wręcz wydawał się stworzony dla nie. Rękojeść była wykonana z czarnego, lekko połyskującego metalu. Ostrze miało dziwną, czerwono-srebrną barwę. Przeciągnęła palcem po krawędzi klingi, i syknęła przekonując się że jest niesamowicie ostra. Na próbę machnęła nim w powietrzu. Miecz wydała się stworzony do zadawania szybkich i nagłych ciosów. Obejrzała dokładnie drugi miecz. Był praktycznie identyczny. W kufrze znalazła jeszcze dwa pasy z pochwami na miecze które założyła, krzyżując je w talii. Schowała do nich obydwa ostrza, i spojrzała jeszcze raz do skrzyni. Spostrzegła srebrną klamrę do pasa, wyobrażającą większy księżyc, Lune, i symbol bogini nocy. Spięła nią obydwa pasy. Wracając ze skarbca zobaczyła Trelga obściskującego się z nekromantą. Szybko ukryła się za pobliską skrzynią, i zaczęła podsłuchiwać ich rozmowe.
- A ta, no... kotka? - zapytał prawie szeptem nekromanta.
- Heh, nie przejmuj się nią. Trzymam ją tylko z jednego powodu... bo mi się przydaje - odpowiedział głos bez wątpienia należący do szefa bandytów.
- Pozwalam jej myśleć że się jej boje... Nic z tego, ona może jest dobra, ale jej starzy byli jeszcze lepsi -
Drzesz przeszedł przez jej ciało, a dłoń zacisnęła się jednym z nowych mieczy. ‼Ten drań powiedział mi, że znalazł mnie przy rozbitej przez Redorian karawanie!”
- Całkiem nieźle sobie nawet radzili - kontynuował niczego nieświadom Trelg - dopóki nie przebiło ich kilkanaście strzał i bełtów -
Za skrzynią Selene kipiała z gniewu. ‼Kłamał, kłamał cały czas!”. Miała ochotę skoczyć do chaty i zabić go, ale powstrzymała ją myśl że potem musiałaby dać sobie radę z całą resztą bandy. Rozmowa w pokoju szefa się skończyła, na rzecz nieco innych odgłosów. Wykorzystując iż nekromanta jest zajęty bez problemu włamała się do jego pokoju, zawinęła w płaszcz Adama jego łańcuch i pobiegła do celi.
Nie spodziewał się jej tak szybko. Zauważył że ma na sobie dwa pasy, zaś przy każdym z nich pochwę z mieczem. Zasięgnął rady swojej broni, którą wyczuł dość blisko. Tak, te miecze należały kiedyś do jednego z pięciu herosów. Otworzyła klatkę i rzuciła mu jego ubranie oraz łańcuch. Szybko wyszykował się i zapytał:
- Więc jednak jesteś bohaterką, Selene? -
- Mam to gdzieś. Powiedzmy że rozwiązuję z nimi współpracę -
- A ja jestem ci potrzebny by...? -
- W jednym z pokojów jest Trelg i nekromanta. Masz ich zabić. Obu. I to bez podnoszenia alarmu -
Adam spojrzał na nią poważnie. Nie wiedział czemu ma to zrobić, ale już postanowił. Usiadł na ziemi i pozwolił łańcuchom opaść na ziemię. Wyczuł charakterystyczną aurę nekromanty i wysłał za nim jego metalowe węże. Zrobił to też częściowo z zemsty. Po dziesięciu minutach miał znowu swą broń przy sobie.
- Gotowe -
Zauważył że Selene patrzy na niego z mieszaniną lekkiego strachu i satysfakcji.
- Zaczynam wierzyć, że nie spudłowałeś - powiedziała i uśmiechnęła się
pokazując kły.
Cicho i szybko przedostali się do lasu.

Rozdział II. Demon
________________________________________________________

Większy księżyc, Lune świecił wysoko na niebie, jasnym niebieskim blaskiem. Mniejszy, czerwony Ares, którego dzień dzielił od pełni, dopiero wschodził. Adam rozejrzał się po pustym trakcie. Był już blisko Orone, niewielkiego miasteczka rolniczego. Po chwili zobaczył Selene siedzącą na kamieniu w pobliżu drogi.
- Wolno uciekasz jak na wojownika – powiedziała, śmiejąc się lekko
- Nie musielibyśmy uciekać z tamtego miasta, gdybyś nie próbowała okraść tego pobory podatkowego –
- Nie musielibyśmy z uciekać, gdybyś nie dał w pysk temu szlachcicowi, który upadając zahaczył o mnie. W ogóle czemu to zrobiłeś? –
- Nazwał mnie ścierwem... No cóż, powiedzmy że mam wyjątkowo negatywny stosunek do wszelkiego rodzaju klasowych podziałów społecznych i klas rządzących –
- A ja mam negatywny stosunek do spania na gołej ziemi –
Westchnął. Cały ich dobytek, oprócz tego co mieli przy sobie, został w karczmie miasta z którego uciekli. Mieli jedynie kilka monet, swoje ubrania i swoją broń. Powoli weszli na ulice miasteczka.
- Mam pomysł... tu jest gdzieś karczma ‼Szary wilk”, znam trochę właściciela –
- I...? –
- Powinno mi się udać załatwić pokój –
Po kilku minutach poszukiwań znaleźli ‼Szarego wilka” – trzypiętrowy, w połowie murowany budynek z aspiracjami bardziej na burdel niż na karczmę. Adam wszedł do środka. Usłyszał jeszcze jak Selene woła za nim:
- Jak się nie pośpieszysz, to znowu czeka nas uciekanie –
Adam wszedł do ciemnej sali, krzywiąc się na zapach taniego piwa które popijało kilku klientów. Nigdy nie przepadał za alkoholem. Podszedł do karczmarza, którego mimo tego co powiedział, widział pierwszy raz w życiu. Szybko za resztę pieniędzy jakie mu zostały dokonał transakcji wynajmu jednoosobowego pokoju, na trzecim piętrze. Wszedł na górę, cicho otworzył okno i wypuścił w dół łańcuch. Po chwili Selene stała w pokoju.
- Nieźle, ale łóżko nadal mamy jedno –
Jednak Adam już leżał na podłodze, w przeciwnym kącie pokoju, naciągając kaptur płaszcza na głowę
- Dobranoc –
Kolejny już raz przewróciła się w łóżku. Nie mogła zasnąć. W ciągu zaledwie kilku dni zmieniło się całe jej życie. Selene spojrzała na sprawcę tego, który leżał na ziemi. Po krótkim czasie zauważyła że Adam też nie śpi.
- Problemy ze snem? – zapytała
- Rzadko kiedy sypiam... –
- Tak sobie myślałam... – zamyśliła się na chwile – Powiedz, naprawdę jestem jakąś mityczną bohaterką? –
Usłyszała jak westchnął. Lekko uniósł się na łokciach by spojrzeć jej w oczy i pokręcił głową
- Wybacz że cię okłamałem. Nie, nie jesteś. Łańcuch nie skrzywdzi też osób prawdziwie dobrych –
- Właśnie... ten łańcuch i ta cała legenda.... możesz mi o niej opowiedzieć? –
- Raczej tak.... Wszystko jak wiesz zaczęło się od pokonania Thera, boga zła ponad pół wieku temu, przez pięciu herosów. Jak zwykle bywa, bóg nie uznał się za pokonanego i powstała przepowiednia, że odrodzi się by siać zniszczenie i grozę. No i jak bywa w przepowiedniach, pokonać go mogą tylko potomkowie tychże herosów oraz osoby ‼nienarodzone w tym świecie”. I tu do akcji wkroczył Alabaster -
- Alabaster? -
- Alabaster, arcymag. Sprowadził nas z innego świata, uzbroił i szkolił przez pięć lat. Niestety, dwa lata temu Ther zaatakował nasze miejsce szkolenia. Mieliśmy właśnie wyruszyć by znaleźć potomków bohaterów sprzed półwiecza, kiedy zaklęcie teleportacji zostało zakłócone przez magię sługusów Thera... Alabaster dokończył jednak jego rzucenie, w wyniku czego rozrzuciło naszą piątkę po całym świecie... -
- Piątkę? -
- Tak. Oprócz mnie, Alabaster szkolił jeszcze Crama – czarodzieja, Sylphie – kapłankę, Olivie – bardkę i Anne – panią technolog. Każdy miał zdolności w innych dziedzinach, chociaż czasami ćwiczyliśmy razem. Można powiedzieć że byliśmy dobrymi przyjaciółmi – uśmiechnął się smutno.
- Rozumiem... – cisza trwała ciut za długo – Masz jakiś plan na jutro? - zapytała
- Nieco więcej niż dzień drogi stąd, w starej wieży osiedlił się jeden ze starych herosów. Jeżeli wyjdziemy rano, powinniśmy być tam pod wieczór... -
- A co wtedy? -
- Zobaczymy... -
Dziesięć minut później obydwoje jakoś zasnęli. Tym razem nie śniło jej się nic.
***
Czerwony księżyc właśnie wchodził przed tarczę niebieskiego. Nocny wiatr szeleścił w trawie. Para czerwonych oczu utkwiła spojrzenie w karawanie która rozbiła obóz u podnóża niewielkiego pagórka. Pod oczami pojawił się szatański uśmiech. Powietrze wypełniło się bezgłośną, złowrogą inkantacją. Z momentem kiedy się zakończyła, jedyny stojący na straży strażnik nagle upadł, kiedy wszystkie jego kości zmieniły się w płyn. Kolejna, nieco głośniejsza inkantacja wypełniła ciszę. Najbliższy namiot zniknął zalany falą czystego kwasu. Po chwili obozowisko zamieniło się w piekło eksplodujących kul ognia, nieumarłych zabijających bez litości i mnóstwa istot ginący szybko, boleśnie i krwawo. Ranek zastał dogasające szczątki obozu. Sprawca, nasyciwszy swój głód przemocy, dawno już odszedł. Pozostała tylko niezmącona cisza poranka.
W innym miejscu, ciszę naruszyły odgłosy wolno idących po marmurowej posadzce kopyt. Ich czerwonooki właściciel spojrzał przez okno na szybko zbliżający się poranek. Wraz z pierwszym promieniem słońca czerwień przygasła, ustępując miejsca szarości. Kolejnym dźwiękiem, jaki rozległ się w wieży był odgłos bezwładnie upadającego ciała.
***
Wyruszyli z samego ranka. Okolica powoli przechodziła z pól uprawnych w dzikie pastwiska i polany. Podróżników na szlaku było niewielu. Słońce grzało wesoło, mimo iż była już późna jesień. Około południa Adam uznał że pora zejść ze szlaku, który ostro skręcał w prawo. Zatrzymali się koło kilku młodych drzew by odpocząć, napełniając manierki z pobliskiego strumienia. Po jakimś czasie na ogniu piekł się świeżo upolowany zając i kilka naprędce złowionych ryb. Zgodnie postanowili przeczekać w cieniu najgorętszy fragment dnia. Rozłożyli się w cieniu wielkiego dębu.
Chłodny wiatr wyrwał Adama z drzemki. Rozejrzał się. Słońce już powoli zachodziło, spowijając niebo szkarłatnym blaskiem. Zrobiło się wyraźnie zimniej. Obudził leżącą obok Selene
- Musimy iść... myślałem że zdążymy przed zmrokiem, ale przyjdzie nam chyba niepokoić ich w nocy -
- Na szczęście dziś jest podwójna pełnia. Nie przyjdzie nam podróżować w ciemnościach –
Adama spojrzał na niebo. Rzeczywiście, niebieska Lune dopiero wschodziła. Czerwony Ares powinien do niej dołączyć tuż po zachodzie słońca. Dogasili resztki ogniska i ruszyli w dalszą drogę. Późny wieczór powoli przechodził w noc. Nienaturalnie cichą noc. Nagle na horyzoncie pojawiła się wysoka, szara budowla. Wieża bohatera. W niej powinni znaleźć schronienie i pomoc. Ten widok uspokoił nieco Adama. Zaniepokoiła go dopiero mroczna sylwetka, czekająca na nich na szycie jednego z pagórków. A całkowicie rozproszyło go to, iż posłała w ich stronę kule ognia.
Ogień tylko lekko osmalił Selenie futro na ramieniu, kiedy wykonała jedyny sensowny manewr jaki mogła – skoczyła do przodu, w locie mijając ognisty pocisk. Adam wylądował nieco w tyle i kilkoma szybkimi ruchami ugasił swój płaszcz. Dawno nie padało, więc teraz za ich plecami rozlał się strumień płomieni, trawiący suchą trawę i spychający ich w stronę najwyraźniej wrogiego maga. Wyjęła obydwa krótkie miecze, które teraz świeciły lekko czerwonym blaskiem. Łańcuch Adama już zmierzał w kierunku przeciwnika, który właśnie kończył jakąś inkantacje. Nagle jej nowe ostrza zalśniły wściekle niebieskim światłem, oślepiając ją na chwile. Kiedy silnie mrużąc oczy odzyskała wzrok, ujrzała wyraz bezgranicznego zdziwienia na twarzy Adama. Patrzył on na swoją broń która ominęła cel o kilka centymetrów. Chwile później jednak potrząsając głową wyrwał się z osłupienia i zmusił łańcuch by owinął się wokół przeciwnika, unieruchamiając go. Po kilku chwilach było po wszystkim. Selene wycelowała miecz w twarz maga, który okazał się czarnym jak noc, czerwonookim koniem.
- Czemu to zrobiłeś? –
- Bo chciałem i mogłem – odpowiedział chichocząc
- Kim jesteś? – wtrącił się Adam
- A nie wiesz? Więc wam nie powiem... –
I przestał odpowiadać na jakiekolwiek pytania. Selene miała już ochotę zastosować na nim metody inwigilacji których nauczyła się w obozie bandytów, ale Adam ją powstrzymał i pozwolił jedynie go zakneblować.
- Widziałaś co się stało. Kimkolwiek on jest, raczej nie powinniśmy mu nic robić... na razie. Powinniśmy najpierw dojść do tej wieży. Może tam ktoś to wszystko wyjaśni –
Selene wzruszyła ramionami
- A jak masz zamiar go tam doprowadzić? –
Adam uśmiechnął się tajemniczo. Nagle, oplątany mag uniósł się z ziemi razem z oplatającym go łańcuchem. Zacisnęła mocniej ręce na mieczach, szykując się do skoku, ale poczuła na ramieniu dotyk dłoni Adama. Zrozumiała o co chodzi i pozwoliła Adamowi i lewitującemu więźniowi iść przodem. Po krótkiej przechadzce doszli do wieży. Adam został w jednym z dolnych pomieszczeń pilnując maga, zaś ona poszła poszukać ewentualnych mieszkańców. Nie znalazła nikogo. Wieża miała siedem pięter w górę, parter i trzy poziomy podziemne. Wszystkie wyglądały na typowe pomieszczenia magów – mnóstwo słoików i ksiąg, za wyjątkiem najniższego poziomu podziemi, który wydawał się opuszczony. Nosił też liczne ślady walki – i to potężnej walki na czary. Wróciła do pomieszczenia w którym czekał Adam. Zauważyła że więzień spał. Miała zamiar obudzić go czubkiem buta, ale spostrzegła że Adam też śpi. Prychnęła zirytowana i potrząsnęła wojownikiem. Szybko się obudził.
- Wybacz... ta cała lewitacja jest męcząca... –
Uśmiechnęła się
- Nie tylko dla ciebie – wskazała na więźnia – chociaż nie wiem co go mogło tak zmeczyć –
- Już świta. Pewnie polował na podróżników takich jak my całą noc i... – przerwał mu odgłos jaki wydał mag szamocząc się w łańcuchach i pojękując przez knebel. Podeszła, mając zamiar go uciszyć, jednak odskoczyła jak oparzona. Wpatrywała się w nią para szarych, przyjaznych lecz lekko wystraszonych oczu.
- Jeszcze raz przepraszam – powiedział szary koń, po odwiązaniu go z łańcuchów – naprawdę nie chciałem tego, co się stało... –
- Może nam to wytłumaczysz? –
Yaxim westchnął
- Myślę że muszę. I tak byście się dowiedzieli – jeżeli jeszcze żyję, to dlatego tylko że jesteście prawdopodobnie legendarnymi bohaterami, zgadłem? –
Czarna kotka, Selene, rozbawiona skinęła głową na tego, który przedstawił się jako Adam
- Zgadłeś. Więc może wytłumaczysz nam czemu zmieniłeś ubarwienie futra i kolor oczu, a następnie chciałeś nas usmażyć? –
- To był Beryl... ale to długa historia, zapraszam do kuchni, pewnie napilibyście się czegoś? –
Po chwili siedzieli wygodnie, powoli popijając ciepłą herbatę
- Pozwólcie ze zacznę od początku... pewnie wiecie co zrobił mój ojciec pół wieku temu. Po tamtych, ważnych dla światach wydarzeniach, drużyna herosów się rozpadła – każdy ruszył w swoją stronę, za tym co mu serce dyktowało. Ojciec wrócił tu, w swoje strony, wzniósł tą wieżę na ruinach starej i rozpoczął dalsze studiowanie magii, pamiętając o treści przepowiedni. Miał nadzieję, że będzie w stanie pomóc tym bohaterką, którzy dopiero nadejdą – w tym wypadku wam. Często wyruszał w długie wyprawy – mimo iż Ther został pokonany, ten świat nigdy nie był idealny. Podczas jednej z takich wypraw, w starej fortecy sił złego bóstwa spotkał demona... a właściwie demonicę. Atsuko. Moją matkę.... wiem że brzmi to niewiarygodnie, ale tak jest. Została uwięziona w tym świecie, i straciła większość mocy wraz z wygnaniem Thera. Co nie powstrzymało jej od stoczenia długiej i wyczerpującej walki z moim ojcem. Skończyło się to totalnym zdewastowaniem całej fortecy. I remisem. Matka nie była jakąś bezmyślną bestią – szybko przyzwyczaiła się to naszego świata. Jeszcze szybciej to towarzystwa ojca... potem przez kilka lat podróżowali razem, często walcząc ramie w ramie przeciwko starym sługusom Thera. Nie za dużo wiem o tych podróżach. Kiedy ojciec wrócił z nich tutaj, ja już byłem na tym świecie. Pół-demon. Nigdy mi to nie przeszkadzało. Im też. Obydwoje szkolili mnie w magii przez długie, szczęśliwe lata. Kiedy byłem nieco starszy, wybieraliśmy się na krótkie wypady przeciwko nielicznym potworom które nadal pozostawały w tym świecie. Heros, demon i ich dziecko... heh, to musiało nieźle wyglądać. Razem mieliśmy stanąć przeciwko Therowi, kiedy wróci... ale tak się nie stanie... – westchnął głęboko i spojrzał na słuchaczy. O ile Adam nie zdradzał żadnych emocji, zachowując poważny wyraz twarzy, widać było że Selene dała się cała wciągnąć w opowieść – To stało się dwa lata temu... Dzień jak każdy inny. Szykowaliśmy się na wyruszenie w kolejną wyprawę. Ojciec nie był już młody, ale dla maga wiek jest aż tak ważny. Wieczorem nagle usłyszałem odgłosy walki w najniższym poziomie wieży. Zazwyczaj, zwłaszcza kiedy się o coś pokłóciliśmy, urządzaliśmy tam mały sparing, ale tamtym razem wyczułem potężną magię. Takiej nigdy tam nie używaliśmy. Szczególnie przeciwko sobie. Myślałem, że ktoś zaatakował nas robiąc podkop, ale kiedy tam zszedłem ujrzałem coś, co mnie przeraziło. Mój ojciec walczył z moją matką. Na serio. Krwawił. Musiałem też oberwać jakimś czarem, po ostatnią rzeczą jaką pamiętałem był ojciec otaczający mnie zaklęciem bezwzględnej ochrony... kiedy się przebudziłem, pomieszczenie było puste. Był ranek. Szybko przebiegłem przez wieżę. Wszędzie były ślady walki... i ślady krwi. Kiedy wszedłem na szczyt wieży, stała tam moja matka. Obok niej, zawinięte w prześcieradło zwłoki mojego ojca... byłem wściekły, ale bezsilny. Wtedy spojrzała mi w oczy i krótko wyjaśniła. Tego wieczoru Ther zawładnął jej ciałem. Ojciec zaś umarł, gdyż nie chciał jej skrzywdzić... – lekko załamał mu się głos. Tyle razy rozgrywał w pamięci ten dzień, tyle razy na zimno analizował, jednak nigdy z nikim się nie podzielił wspomnieniami. Nie było mu łatwo, ale kontynuował – Odleciała. Rozłożyła skrzydła i odleciała w kierunku morza... szukałem jej jakiś czas, ale nie znalazłem. Jednocześnie, z powrotem Thera obudził się Beryl – moje demonia część. Na razie opętuje mnie tylko w nocy, dzień przed i w czasie podwójnej pełni... Na szczęście następuje ona tylko raz na dwa miesiące. Znacie moją historię. Teraz pozostaje pytanie: czy zgodzicie się na to bym podróżował z wami. Jeżeli jednak odpowiecie nie, mam jedną proźbę... zabijcie mnie abym nie mógł krzywdzić już nikogo. –
W oczach Selene stały łzy, Adam też wyglądał na lekko zasmuconego, mimo to jednak zachowywał poważną, wręcz władczą postawę. Po chwili odezwał się:
- Yaxim... możesz ruszyć z nami. Jednak pod trzema warunkami –
- Słucham...-
- Po pierwsze: każdy kolejny członek naszej drużyny będzie musiał wyrazić podobną zgodę... –
Koń uśmiechnął się lekko
- Rozumiem. Nie każdy chce ratować świat wespół z pół-demonem –
- Po drugie: - mówił dalej Adam – kiedy zbliżać się będzie pora przemiany, będziemy musieli cię krępować, żebyś nie wyrządził szkód –
- Jestem za –
- I po trzecie: -nagle na twarzy wojownika wykwitł uśmiech – więcej optymizmu... –
- Z tym będzie najtrudniej... obawiam się że musicie mnie jednak zabić... – roześmiał się, razem z dwójką nowych kompanów.
W wieży znalazło się dość zapasów dla trójki wędrowców, także trochę więcej funduszy oraz kilka medykamentów. Postanowili wyruszyć zaraz następnego dnia. W wyniku gościnności Yaxima, Adam zmuszony był stargować to do trzech dni, po których wyruszyli na wschód, w poszukiwaniu kolejnych członków drużyny. Słońce nadal zdawało się im sprzyjać. Adam spojrzał na swoich towarzyszy podróży i uśmiechnął się do swoich myśli. ‼Może nam się udać....”.




Szhival Czherviakhov - 2010-05-28, 16:49
" />Rozdział III – Miasto
________________________________________________

Ciepły dzień powoli przechodził z nieco chłodniejszy wieczór. Jesienne słońce zachodziło, barwiąc niebo na szkarłatno-złoty kolor. Ani jednej chmurki. Postanowili spędzić noc podróżując, licząc iż rano dotrą do traktu który doprowadzi ich do miasta Wolfberg.
- Właśnie – spytał Yaxim – czemu Wolfberg, Adamie? –
Wojownik uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na niego
- A jak myślisz? -
- Dość duże miasto, u zbiegu kilku ważniejszych szlaków handlowych. Większe szanse na odnalezienie reszty drużyny lub informacji o nich – odpowiedział. Dzień wcześniej, jeszcze w jego wieży Adam wyjaśnił mu nieco z zaistniałej sytuacji. Oprócz tego, zabrali stamtąd prowiant, trochę medykamentów a także dużą ilość powszechnego środka płatniczego – ceresów, złotych sześciokątnych monet. Dodatkowo Adam wyposażył się w zaklęty sztylet, który teraz niósł schowany w cholewie buta, a Selene w komplet noży do rzucania.
- A co kiedy znajdziemy pozostałą ósemkę? – wtrąciła się Selene
- Ósemkę? – Yaxim spojrzał na nią dość zdziwiony – a nie siódemkę, Selene? –
- Gdzie tam... Żadna ze mnie bohaterka, prawdę mówiąc –
- Raczysz żartować. Przecież nosisz i używasz broni legendarnych bohaterów – powiedział, wskazując na jej miecze. Selene wyjęła jeden z nich i uważnie obejrzała klingę. Po chwili pytająco skierowała wzrok na Yaxima - Nie rozumiem... –
- Tych mieczy może używać jedynie potomek ich właścicieli... pozwolisz że zademonstruję... –
Powoli wziął rękojeść miecza do swojej ręki. W kilka chwil po tym, kiedy miecz stracił kontakt z dłonią Selene, klinga zmieniła się w kawałek starego, przeżartego rdzą żelastwa. Oddał go jej. Miecz wrócił do poprzedniego wyglądu, zupełnie jakby przed chwilą zszedł z kowadła. Yaxim patrzył jak Selene otwiera szeroko usta ze zdziwienia. Spojrzał na Adama. Ten, mimo iż potrafiący nieźle ukrywać swe emocje, również wyglądał na co najmniej zaskoczonego. - Dodatkowo – Yaxim przerwał ciszę która zapanowała po krótkiej prezentacji – przypomnij sobie rozbłysk światła w czasie walki z Berylem. Gdyby nie magia ochronna, pochodzące z twoich mieczy, raczej nie rozmawialibyśmy teraz... Niestety moje alter-ego lubuje się w zaklęciach sprowadzających nagłą i bolesną śmierć... – westchnął cicho, i przeniósł wzrok na swoich towarzyszy
Obserwował jak zdziwienie na twarzy Selene powoli ustępuje miejsca radości. Nagle doskoczyła do niego i ciepło ucałowała w policzek. Zarumienił się. Tymczasem ona kilka razy machnęła klingą w powietrzu i radośnie powiedziała:
- Jestem bohaterką! –
Adam tylko się zaśmiał
- Jednak marny ze mnie przywódca... nie poznać swoich ludzi... na szczęście -
Reszta drogi minęła im w dość przyjemnej atmosferze.
***
Następnego ranka, Selene razem z Yaximem i Adamem weszła przez duże, kamienne wrota do Wolfberg – miasta trzech rzek. Usytuowane przy trzech największych szlakach wodnych tej części kontynentu, miasto szybko rozrastało się, korzystając z dobrodziejstwa wysoko rozwiniętego handlu wodnego. Jednocześnie, leżąc w pasie ‼ziem neutralnych”, pomiędzy królestwem Szarych Ziem i teokracją Redorii, nie musiało nikomu odprowadzać części zysków ze swojej działalności. Jak na razie więc, jedynymi stałymi siłami zbrojnymi w mieście była lokalna straż miejska, nie licząc rzeszy przygodnych poszukiwaczy przygód, najemników oraz kupców wraz z ich eskortami.
- Adam, to tylko ja, czy ci ludzie patrzą się na nas jakoś krzywo..? – zapytała
- Nie dziw się im – odpowiedział Yaxim, widząc jak Adam wzrusza ramionami – Ostatnio w tym rejonie wzrosły wpływy Redorian –
- Redorian? - zastanowił się Adam
- Tak – spojrzała na niego zdziwiona razem z Yaximem – nie mów że nic o nich nie wiesz? –
- A powinienem? – twarz wojownika wyrażała szczere zdziwienie
- Adamie... Redorianie to radykalna siła polityczno-państwowa, głosząca ‼czystość” rasy ludzkiej i sprowadzająca nas, futrzaków, do roli drugorzędnego podgatunku. Najchętniej widzianego martwym lub w roli sług i tym podobnych. Są dość dużą grupą o fanatyczno-religijnych korzeniach, tyle że od jakiegoś czasu posiadają własne państwo – dość nieprzyjemne miejsce – a ich wpływy wciąż rosną – Yaxim westchnął - wy, ludzie, jesteście takim dziwnym gatunkiem, który lubi zrzucać winę za wszystkie swoje niepowodzenia na innych... –
Selene prychnęła z irytacją, i przerwała rumakowi
- Innymi słowy są banda nadętych półgłówków z pseudo-ideologią! –
- Rozumiem... czyli to kolejne czarne charaktery na naszej drodze... –
- Tak – Yaxim kiwnął głową – z tym że mają cholernie duże poparcie... –
Godzinę później znaleźli odpowiednią tawernę. Niewysoki, schludny murowany budynek, na rogu dwóch średnio uczęszczanych traktów miejskich, w przyjemnej dla oka, zielono-niebieskiej tonacji, z dwoma piętrami. Właściciel, wysoki biały wilk o imieniu Jube, okazał się znajomym Yaxima z czasów jego podróży z ojcem. Przez chwile rozmawiali, wspominając dawniejsze dzieje. Ostrzegł ich, by podczas w pobytu w mieście nie dali się sprowokować do wali i starali się nie prowokować ludzi
- Mamy tu napiętą jak struna sytuację. Redorianie podburzają mieszkańców przeciwko nam. Prędzej czy później struna pęknie, a wtedy nie radziłbym być w mieście... – pokręcił z rezygnacją głową
- Jest aż tak źle..? – spytał Yaxim
- Nawet gorzej. Mimo iż stanowimy tu mniejszość, coraz częściej spotykamy się z zarzutami iż odbieramy ludziom prace i chleb... obawiam się że może wkrótce dojść do rozruchów na tle tego konfliktu... wcześniej zdarzały się już drobne incydenty, ale wszystko wskazuje na to że niedługo zacznie się tu coś większego... dlatego jakby co, postaram się was ostrzec nieco wcześniej.. –
Zapłacili za dwa dni z góry (z dość dużą zniżką) i zanieśli bagaże do pokojów. Postanowili odłożyć zwiedzanie na wieczór, tymczasem zaś każdy przeniósł się do swojego pokoju. Pokój był dość ładnie urządzony, jednak zmęczona drogą Selene od razu położyła się na łóżku i zasnęła w kilkach chwil po tym jak jej głowa dotknęła poduszki.
***
Powoli przechadzając się usłaną zielenią aleją prowadzącą do placu targowego, Adam uznał iż wieczór był dość dobrym wyborem. Większość sklepów i straganów nadal oferowała swoje usługi, a dodatkowo nie panował tu tak duży tłok jak w czasie dnia. Powietrze było chłodniejsze i prawie pozbawione duchoty. Oglądając uważnie towary wystawione przez kupców na sprzedaż, kątem oka obserwował Selene. Speszył się dopiero, kiedy zauważył że mruga porozumiewawczo do niego okiem, szczerząc kły w lekko kpiącym uśmiechu . Po chwili stała oko niego, lekko ocierając się barkiem - Wiem, że nieźle wyglądam, ale mógłbyś przestać się na mnie ciągle gapić. To mnie peszy dość mocno –
- Nie gapie się na ciebie... –
- A co niby robisz? – jeszcze bardziej natarła na niego swoim ciałem
- Pilnuję by nie okazało się jak szybko Yaxim potrafi uciekać – powiedział, starając się zachować poważny wyraz twarzy. Selene uśmiechnęła się i spojrzała na rumaka który stał przy jednym ze stoisk z magicznymi amuletami
- On wygląda na kogoś, kto potrafi o siebie zadbać –
- Selene... – spojrzał jej w twarz, typowo karcącym wzrokiem, tak standardowym że aż śmiesznym.
- Wiem, przecież żartuje – założyła ręce za głowę i odeszła od niego niezadowolona – nie potrafisz się bawić... –
Adam tylko uśmiechnął się pod nosem, i kontynuował oglądanie towarów. Jego uwagę zwróciło stoisko, na którym ciemnoskóry kupiec prezentował kolekcje magicznej broni. Od razu było widać, że każde z leżących ostrzy zostało dokładnie sprawdzone przed dostaniem się na stoisko. Każde z nich promieniowało lekką magiczną aurą, choć zdarzały się też niepozornie wyglądające klingi o wręcz potężnych aurach. Właściciel znał się na swoim fachu. O ile na widok niektórych ostrz wprowadził serce Adama w szybsze bicie, tak ich ceny o mało nie doprowadziły go do zawału. Uspokoiła go dopiero myśl, że cena jego broni byłaby wyższa od sumy cen wszystkich wystawionych na straganie przedmiotów. Jednocześnie dużym wysiłkiem woli powstrzymywał się od obserwowania poczynań Selene. Przez chwilę przebiegła mu przez głowę myśl, iż nie obserwował jej dlatego by zapowiedz ewentualnym kradzieżą, jednak szybko ją odgoniła
Po jakimś czasie, razem szli wzdłuż stoisk, na których wystawione były ozdoby i biżuteria. Teoretycznie szli, praktycznie spędzali więcej czasu na oglądaniu stoisk niż na chodzeniu. Yaxim był tymczasem zawsze kilka kroków przed nimi, czasami czekając aż go dogonią. Ze sposobu w jaki patrzył na niego, Adam wywnioskował że mu nie zazdrości. Nic dziwnego. Co jakiś czas musiał lekkim szturchnięciem lub kaszlnięciem powstrzymać drużynową złodziejkę od przywłaszczenia sobie co atrakcyjniejszych dóbr. Selene nie pozostawała mu dłużna, również kilka razy szturchając go łokciem. Nieco mocniej. W końcu z irytacją w głosie, powiedziała:
- No dobra... przyrzekam że nic nie ruszę, jak samemu mi kupisz jakąś ładną błyskotkę... –
- Na przykład..? –
Pokazała na srebrny naszyjnik, w kształcie półksiężyca, leżący na jednym ze straganów, którego właścicielem okazał się niepozorny, rudy lis. Adam zagwizdał kiedy zobaczył cenę
- No cóż... wysoko sobie cenisz swoją samokontrolę Selene –
- No Adam, proszę! – wtuliła mu się w ramie, uśmiechając się tak słodko ja tylko potrafiła, patrząc mu prosto w oczy
Zarumienił się lekko, szybko dokonując kalkulacji, jaki wpływ na ich fundusze będzie miał zakup błyskotki. Nagle jego rozmyślania przerwał krzyk. Dziwnie znajmy krzyk, dobiegający z jednej z bocznych alejek. Bez słowa wyjaśnienia, zostawił Selene samej sobie i rzucił się biegiem w tamtym kierunku, mijając po drodze zaskoczonego Yaxima. Akurat kiedy wbiegł do alejki, zobaczył Sylphie, która trzyma w ramionach bezwładnie leżącą szara lisice. Broń która posługiwała się kapłanka, jeszcze za czasów nauki u arcymaga Alabastra, błękitny kostur, leżała obok. Naokoło nich kilkunastu bandziorów. Sami ludzie.
- Zostawcie ją – wykrzyknął, prawie natychmiast zmuszając łańcuch do przybrania postaci miecza w swojej prawej dłoni.
Wielgachny drab, który był prawdopodobnie przywódcą szajki, odwrócił wzrok od Sylphii, i skupił go na Adamie... co poszłoby mu znacznie łatwiej gdyby nie zezował na jedno oko.
- No patrzcie – zarechotał, i splunął zielonkawą flegmą pod nogi Adama – następny futrolub
– Reszta bandy również zaśmiała się. Adam przybrał spokojny wyraz twarzy, jedynie pozwalając tępo zakończonej końcówce łańcucha usztywnić się w jego lewej dłoni, w broń podobną do młota.
- No patrzcie, myśli że jarmarcznymi sztuczkami wystraszy naszą bandę! – cała grupa obwiesiów znowu zarechotała – słuchaj –wymierzył w niego nabijaną gwoździami pałką – znikaj stąd jeżeli ci życie i zdrowie miłe. To miasto niedługo będzie nasze, i wykurzymy stąd wszystkie te podrzędne zwierzaki i furtolubów, takich ja ta – zamachnął się maczugą na Sylphie, jednak jego uderzenie zostało sparowane końcówką łańcucha Adama, który szybka ją wypościł, przecinając drogę maczugi, tym samym ratując kapłankę od niechybnego ciosu.
- Daje wam ostatnią szansę... zostawcie mnie i te panie w spokoju, lub... – przyciągnął do siebie końcówkę łańcucha - ..poczujecie konsekwencje – tym razem jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, oprócz pełnej determinacji, mówiącej, że jeżeli nie dojdzie do ugody ktoś na pewno nie wyjdzie z tej potyczki żywy.
Herszt bandy jedynie zaklną plugawo pod nosem i rzucił się na Adama. Mimo swojej masy, zaskoczył go jego szybkość. Zanim zdążył sparować atak, poczuł jak nabijana gwoździami maczuga przejeżdża po jego lewym boku. Skrzywił się, czując jak niektóre z nich ocierają się o jego żebra. Chwile później na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, kiedy zobaczył jak wielki osiłek odlatuje do tyłu, odrzucony przez jakąś tajemniczą moc, gubiąc po drodze swoją maczugę. Nagle usłyszał głos źródła tej siły
- Adam, nieładnie że się bawisz bez nas – mimo charakteru wypowiedzi, głos Yaxima był nader poważny. Poczuł jak ktoś kładzie dłoń na jego ramieniu, i próbuje pomóc mu wstać – to była Selene. Spojrzała na jego ranę. Wstał samodzielnie, i pokręcił głową. Tymczasem reszta bandy wyszła z osłupienia i rzuciła się na trójkę bohaterów. Adam doskoczył do Sylphii. Widząc że kapłanka jest zajęta inkantacją utrzymująca szarą lisice przy życiu i nie może sama się bronić za pomocą niebieskiego kostura, którego to pamiętał jeszcze z lat nauki u Alabastra, rzucił się na zamierzających ją niepokoić bandziorów. Kątem oka zobaczył że Selene osłania Yaxima, który właśnie powalił dwóch oprychów pociskami kwasu. Westchnął pod nosem
- To jeszcze z piętnastu i fajrant... –
Nie widząc innego wyjścia, przebudził do życia dwa kolejne końce łańcucha, mimo iż ten krok będzie go kosztował wiele energii i skoczył między przeciwników. O ile widzieli już osoby władające dwoma broniami, to ich oczy otworzyły się szeroko ze zdumienia na widok osoby która włada aż czterema. Co Adam wykorzystał, powalając dwóch bandziorów, jednego zabijając ciosem miażdżącym czaszkę, a drugiego zostawiając z przeciętą tętnicą szyjną i wiążąc walką trzech kolejnych. Następny zakończył żywot z przeszytym na wylot płucem i sercem, kiedy uznał Selene za łatwy cel i zignorował jej dwa miecze. Kolejny nagle złapał się za gardło, i zaczął dusić. Jedno spojrzenie na Yaxim pogrążonego w inkantacji pozwoliło zidentyfikować sprawcę. Parując ataki dwóch zbirów uzbrojonych w miecze, znalazł lukę w obronie trzeciego, nieudolnie posługującego się toporem i powalił go na ziemie jednym szybkim ciosem miecza w krtań. Jednocześnie, wykorzystał to że inny napastnik jest odwrócony do niego tyłem i przedziurawił go dokładnie pomiędzy łopatkami szybko wystrzelona ostrą końcówką łańcucha na wylot. Kiedy kolejny bandzior padł spalony żywcem, a następny zmierzał na spotkanie ze swoimi bogami po bliskim zapoznaniu się z dwoma srebrno-czerwonymi ostrzami – pozbywając się przy okazji zbędnego bagażu jaki stanowiłyby jego wnętrzności- reszta widocznie uznała iż należałoby jeszcze raz przedyskutować warunki umowy o pracę i z gracją oraz wdziękiem godnym ciężarnej słonicy wycofała się, korzystając z mnóstwa bocznych alejek oraz powoli zapadającej ciemności, pozostawiając poległych i bohaterów samym sobie.
Adam szybko ocenił stan swoich towarzyszy. Selene miała kilka powierzchownych cięć zadanych mieczem oraz kilka siniaków, zaś brew Yaxima lekko krwawiła, trafiona rzuconym przez jakiegoś oprycha kamieniem. Szybko skierował uwagę na Sylphie i jej pacjentkę. Kapłanką właśnie skończyła modlitwę i ciężko oddychając siedziała na bruku. Adam uśmiechnął się mimowolnie do wspomnień. Zawsze pamiętał ja jako wesołą, wrażliwą i uczynną dziewczynkę, z która trenowali u Alabastra. Była najmłodsza z ich grupy, co ją strasznie irytowało. Głównie dlatego że reszta grupy traktowała Sylphie jak młodszą siostrę, a nie pełnoprawną bohaterkę. Jednak przez te dwa lata wyrosła i zaczęła powoli nabierać kobiecych kształtów. Długie, blond włosy, zazwyczaj upięte w kuc, teraz swobodnie spływały po jej plecach. Zamieniła swoja stare ubrania, na proste, jasnoniebieskie szaty kapłanki Lune. Spojrzała na niego. W jasnych, piwnych oczach nadal płonęła ta sama radość życia. Spróbowała wstać, ale bezwładnie opadła na bruk. Adam, razem z Selene i Yaximem podeszli do niej. Wojownik przyklęknął przy kapłance, obejmując ja delikatnie ramieniem - Adam – powiedziała – w końcu znalazłam kogoś z nas – wymusiła na swojej zmęczonej i spoconej twarzy uśmiech Delikatnie pogładził ją po głowie
- Tak Sylphia... pozwól że zabierzemy cię do naszej tawerny... tam może odpoczniesz trochę i poznasz dwoje z potomków legendarnej piątki, którzy pomogli nam w walce – sam dziwił się tym, jak brzmią jego słowa, ale zrzucił to na zmęczenie związane z potyczką.
- Adam, ale musimy zabrać Elise ze sobą. Uleczyła już ją, wyczerpując prawie cała dostępną mi moc... musimy o nią zadbać aż odzyska przytomność -
- Dobrze -
Kilkadziesiąt minut później, zostawił Sylphie z Selene i Yaximem aby mogli się jej przedstawić i wyjaśnić co nieco. Był w stu procentach pewien, że kapłanka zaakceptuje Yaxima. Elise położyli w łóżku w jednym pokoju z Sylphią, żeby kapłanka mogła jej doglądać. Wszedł do pokoju i skrzywił się, pierwszy raz ponownie zwracając uwagę na obrażenie zadane mu w walce. Adrenalina, która utrzymywała się na wysokim poziomie przez całą walkę w końcu opadła. Czuł się prawie skrajnie wyczerpany. Siadł na łóżku i starał się oczyścić umysł, by poddać się nauczonej przez Alabastra medytacji, ale ból go ciągle rozpraszał. Nagle usłyszał jak ktoś wchodzi do pokoju. Prawie natychmiast zeskoczył z łóżka, co jednak okazało się złym pomysłem, gdyż zamiast wylądować na równych nogach, krzywiąc się i z lekkim jękiem przykląkł. Gościem okazała się Selene. Szybko i bez słowa zmusiła go z powrotem do położenia się i nie bawiąc się w subtelności, rozcięła jego ubranie pazurami, zdzierając cała przesiąkniętą krwią koszulę, by uzyskać dostęp do rany, pozostawiając go jedynie w spodniach. Skrzywił się lekko, i spróbował odepchnąć jej dłoń od miejsca zranienia. - Widać ten oprych był lepszy niż na jakiego wyglądał – spróbował odwrócić jej uwagę
- Następnym razem jak będziesz ratować kapłanki, najpierw poczekaj na resztę drużyny... – zapaliła świecę by rzucić nieco więcej światła na ranę. Skrzywiła się - ...pięknie cię urządził... nawet jedno żebro widać – patrzyła na niego ze szczerą troska
- To nic takiego, zostaw... mam gdzieś w bagażach miksturę leczniczą od Yaxima, zaraz będę jak nowy... –
- Siedź cicho, idę po Sylphie – odwróciła się, idąc w kierunku drzwi
- Nie... – złapał ją za ramie, i spojrzał w oczy -...nie. Jeżeli zbyt mocno ją wymęczymy, wpadnie w trans i będzie dość nieruchawa przez jakieś pół dnia. Już lepiej znajdź mi tą miksturę... – westchnął cicho, i zamykając oczy położył się na łóżku. Po chwili poczuł że ktoś nad nim stoi. Zobaczył jak Selene pochyla się nad nim by podąć mu miksturę. Wypił i już po chwili poczuł jak lecznica moc spływa na jego ciało. Najpierw przyjemny chłód w przełyku, potem lekkie łaskotanie w żołądku, aż wreszcie przestał prawie odczuwać ból w ranie. Nieco przytomniejszym wzrokiem spojrzał na nią. Zauważył że patrzy lekko zmartwiona na jego pierś, a szczególnie na trzy świeże, w miarę równoległe blizny.
- Coś się stało? – zapytał, siląc się na ciepły uśmiech
- Wybacz... wtedy byłam kimś innym... – westchnęła smutno
- Nie rozumiem... –
Delikatnie przeciągnęła palcami po śladzie rany którą zadała własnym szponami. Złapał ją za dłoń i lekko przycisnął do siebie
- Nie przejmuj się. Tak samo jak wtedy, nie zwracam na to uwagi... nie pierwsza i nie ostatni rana zadana w czasie walki przeciwko Therowi – ciągle trzymał jej dłoń, jednocześnie lekko głaszcząc ją po niej.
Zauważył lekki rumieniec pod futrem na jej twarzy. A w jej oczach niezdecydowanie. Nie cofnęła ręki, jedynie ujęła go mocniej
- Ale przez sojusznika...? –
- Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałaś... jak mówisz, byłaś kimś innym – przyciągnął ją, spokojnie obejmując tak że ich twarze dzieliły jedynie centymetry. Spojrzał głęboko w jej zielone oczy. Nadal widział że żal za przeszłość nie daje jej spokoju
- Selene, ja nigdy nie potrafiłbym się na ciebie gniewać... za dużo dla mnie znaczy nasza misja... i ty – mimo woli również się zarumienił. Sam zaskoczony był swoim wyznaniem, jednak wiedział, że to prawda.
- Ale... nawet nie wiesz kim byłam zanim mnie poznałeś... – próbowała uciec od jego wzroku - ...byłam pewnie nie lepszym oprychem od tego który zadał ci dziś tę ranę -
- A muszę? Liczy się to kim jesteś teraz... – powiedział, i zanim zdążyła zaprotestować złożył na jej ustach ciepły pocałunek. Przez jakiś czas w pokoju zapanowała cisza. Potem wtuliła się w niego, w czułym uścisku, opierając głowę na jego ramieniu. Pokój wypełniło ciche mruczenie. Adam nadal zarumieniony, uśmiechał się ciepło. Myślał. O ich misji, o Alabastrze, Yaximie, Sylphi i reszcie nie spotkanych jeszcze bohaterów dziesiątki. Ale przede wszystkim myślał o Selene. Myślał o tym jak bardzo się zmieniła, przez ten krótki czas ich znajomości. Chociaż... Delikatnie masując jej plecy, doszedł do wniosku że jednak wcale nie nastąpiła żadna znacząca zmiana. Jedynie odrzuciła zbędną skorupę brutalności i zła pod którą chowała się wrażliwa istota.
Dopiero odgłos brutalnie wyważonych butem drzwi ich pokoju wyrwał go z zadumy.
***
Para piwnych oczu ze złością wpatrywała się w człowieka, który przyniósł ich właścicielce raport z misji assasynacji księżniczki w mieście. W oddali było widać Woflberg. Samo miasto mieniło się czerwonymi barwami zachodu słońca. Woda zdawała się być połyskującą rzeką ciemno-szkarłatnej krwi.
- Jak to nie udało się?! – głos był zimny, wydający się przenikać do szpiku
- Wmieszała się w to grupa jakichś najemników... para wojowników i mag... to nie nasza wina – posłaniec przybrał błagalną pozę
- Wynajmuję najlepszych zbirów w mieście a wy nie potraficie zabić jednego lisa, kapłanki dwóch wojowników i maga. Przecz z moich oczu – by podkreślić swoje słowa, kopnęła w podbródek posłańca stopą odzianą w ciężki, wojskowy but redoriańskiej armii. Kopnięty mężczyzna z jękiem wyczołgał się z namiotu.
- Pani, co teraz robimy? – odezwał się spokojnym głosem jej zastępca. Poprawiła okulary, które nieznacznie zsunęły się z jej nosa kiedy zadawała cios. Przygładziła mundur dowódcy jednostki.
- Dać znać komórką w mieście. Niech rzeź się zacznie -
***
Lenar, po otwarciu drzwi kopniakiem, najpierw wprowadził tam konia którego uznał za maga a następnie ludzką kapłankę, przy której szyi ciągnę trzymał ostrze krótkiego korda. Para znajdująca się w pokoju, czarna kotka i człowiek stali obok łóżka. Właściwie, stała tylko kotka, człowiek, wyglądający na poważnie rannego, był w lekkim przyklęku podpierając się ręką o łóżko. Księżniczkę Elise pozostawił z ciężkim sercem tam gdzie leżała, kiedy tylko dowiedział się że w drugim pokoju może kryć się jeszcze dwóch przestępców.
- No, bandziory, teraz doigracie się za atak na księżniczkę Szarych Ziem – zawołał
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. W ogóle za kogo się uważasz?! – pierwsze odezwała się czarna kotka, jednocześnie sięgając do rękojeści jednego z mieczy które nosiła przy pasie. Lenar tylko nieco mocniej docisnął ostrze do szyi swojej zakładniczki.
- Żałosne... – powiedział - ...rozumiem jeszcze te opłacone przez Redorian, bezwłose ścierwa, ale nie myślałem że będzie im pomagać ktoś z naszych... widocznie za odpowiednią cenę można kupić nawet honor i dumę –
Lekko cofnął się, kiedy ludzki wojownik podniósł się z ziemi. Był od niego dwukrotnie wyższy... prawie jak każdy człowiek w stosunku do szarego lisa którym był Lenar, pierwszy myśliwy i królewski strażnik księżniczki Szarych Ziem.
Nagi od pasa w górę, z duża ilością blizn i paskudną raną na lewym boku człowiek spokojnie powiedział, lekko krzywiąc się
- Posłuchaj, jeżeli ktokolwiek współpracuje tu z Redorianami, to na pewno nie my... prędzej ta banda oprychów od które uratowaliśmy twoją ‘księżniczkę” czyli Elise – - Nie waż się wymawiać imienia jej dostojności, śmieciu... w tej chwili zamierzam zawiadomić straże miejskie i oddać was w ich ręce, a potem zabrać księżniczkę do najbliższego medyka... W imię Lune, co jej zrobiliście!? –
Władczy i trochę zimny głos który rozległ się za jego plecami był zbyt znajomy
- Lenarze, jedyne co oni mi zrobili, to uratowali od śmierci z rąk zbirów najętych przez Redorian. Bądź więc tak miły i wypuść tą kapłankę która zasłoniła mnie własnym ciałem a potem racz schować ostrze i błagać ich o wybaczenie –
Lis powoli odwrócił się, wypuszczając ludzką kapłankę. We wcześniej wyważonych drzwiach stała – a właściwie opierała się o framugę – Elise, z ciepłym uśmiechem na twarzy. Ton głosu, którym jednak wypowiedziała ten rozkaz był jednym z tych nie znoszących sprzeciwu. Ukłonił się przed nią, przyklękając.
- Dobrze. A teraz sobie wyjaśnimy jak do tego wszystkiego doszło – głos księżniczki odzyskał już dawną barwę
***
Nadal lekko podirytowana obecnością aroganckiego lisa, Selene postanowiła skupić uwagę na opowieści Elisy. Historia Adama, oraz reszty zgromadzonych została opowiedziana przed chwilą. Najbardziej denerwował ją fakt, iż służący księżniczki okazał się potomkiem jednego z legendarnych bohaterów. Na dowód zademonstrował i swój łuk, który był jego dziedzictwem po matce. Jako taki, musiał zaakceptować Yaxima. Miała ochotę dać mu w pysk, kiedy widziała z jaką mina to robi. Na szczęście, historia Elisy, jak i obecność Adama nie tyle ją uspokajała, co powstrzymywała. - ...wtedy mój ojciec, za namową kanclerza Granta wysłał mnie z misją dyplomatyczną do teokracji Redorii – mówiła księżniczka – Misja jak każda inna, gdyż Redorianie dali mi immunitet. Lenar miał mnie eskortować. Droga do ich państwa przebiegała spokojnie, jedynie podczas powrotu zostaliśmy rozdzieleni. Właściwie to ja sama go opuściłam... – spojrzała na lisa - ...wybacz, ale musiała sama zbadać pewne rzeczy –
- Nic się nie stało – adresat uśmiechnął się niepewnie
Akurat, pomyślała Selene. Widać było wyraźnie że uwaga księżniczki trafiła w czuły punkt
- Okazało się, że to co pokazali w teokracji, było tylko na pokaz. Tak naprawdę potwierdziły się moje najgorsze obawy... w tym mieście miałem zamiar złapać karawanę do rodzinnego zamku. Nie zdążyłem, dopadli mnie rabusie, a resztę już znacie –
- Co tak ważnego było warte zaryzykowania życia? – Lenar nie dawał spokoju
- Prawda... Redorianie od dłuższego czasu zbroją się do wojny. Na dodatek mają nową broń... coś co nazywają ‘bronią palnąâ€™. Powiązane jest to z niejakim technologiem o pseudonimie A.N.N. Jego tożsamość jest najpilniej strzeżoną tajemnica państwową. Nowy rodzaj broni jest trochę powiązany z samopałami wprowadzonymi niedawno do nieco powszechniejszego użytku, ale są one kilkakrotnie potężniejsze, a dodatkowo produkowane na wielką skale. Dodatkowo podburzają ludzi w pasie ziem neutralnych do wystąpień przeciwko nam... nawet to, w Wolfberg lada chwila może dojść do przewrotu – podniosła się z siedzenia – muszę zawiadomić o tym jak najszybciej mojego ojca –
Adam również podniósł się ze swojego miejsca. Skinął głową do Elisy
- Dobrze. Jutro wyruszamy... może nie zdążą jeszcze odciąć nam drogi... teraz wszystko ma sens. Te zbiry miały powstrzymać cię od przekazania dalej informacji. W najgorszym wypadku straż miejska jest z nimi... – jego rozważania przerwało walenie do drzwi. Nagle otworzyły się. Jednak było jeszcze gorzej. Jube, opierając się o framugę i ciężko dysząc powiedział:
- Zaczęło się...-
W kilka chwil zebrali bagaże i wybiegli na ulice. Selene zatrzymała się, widząc jak Yaxim rozmawia z białym wilkiem w tylnych drzwiach budynku
-...choć z nami... tu jest zbyt niebezpiecznie –
- Nie – wilk pokręcił głową – wy macie swoje przeznaczenie, a ja swoje. Zostanę tu i będę się bronił. Jeżeli nawet przyjdzie mi umrzeć, to o coś w co wierzę... – poklepał przyjaźnie Yaxima po ramieniu.
- Jesteś dość podobny do ojca... jestem pewny że dacie sobie radę – spojrzał na Selene
– Idź, twoi przyjaciele czekają –
Po chwili dogonili resztę grupy. Zdecydowali się ruszyć w stronę północnej bramy, może nie najbliższej, ale z tego co o mieście wiedział Lenar powinna być najsłabiej broniona. Kilkanaście kroków później poczuli pierwsze oznaki szaleństwa i walk, jakie ogarnęły miasto. Zapach dymu... i krwi. Po krótkiej chwili dołączyły do nich odgłosy – krzyki i szczęk broni. Kilka razy musieli się zatrzymywać by ukryć się przed grupą ludzi, szerzących rzeź. Nagle Adam zatrzymał grupę. Jeszcze raz wyjrzał za zakręt alejki. Spojrzał na Sylphie
- Zamknij oczy... przez jakiś czas ja będę cię niósł -
Zaskoczona kapłanka jedynie kiwnęła głową. Po chwili Selene wiedziała dlaczego. Przebiegali przez jedno z miejsc gdzie rozsierdzone pospólstwo dokonał rzezi. Z trudem powstrzymała się od zwymiotowania. Zwłoki leżące na ulicy w kałużach własnej krwi. Pozbawione członków. Okrutnie zmasakrowane. Poprzybijane bełtami do murów i drzwi. Mężczyźni, kobiety dzieci i starcy. W większości futrzaści mieszkańcy miasta. Ale nie tylko. Także kilku ludzi. Pocieszający był nieco fakt że niektórzy umarli broniąc jej ziomków przed pogromem.
Kolejny postój. Grupa uzbrojonych ludzi przecinająca ich drogę. Chwile później, jako ostatnie przebiegająca przez skrzyżowanie dwóch ulic spojrzała w stronę w która pobiegła hołota. Zatrzymała się. Zagotowała się w niej wściekłość. Kilkanaście metrów dalej grupka jej pobratymców walczyła z ludźmi. Zamiast pobiec ze Adamem skręciła w stronę walki.
Nieogolony, odziany w rdzawą kolczugę drab właśnie zamierzał pchnąć brązowo-beżowego kota piką, kiedy nagle przed jego oczami przeleciała czarna smuga. Zdziwienie faktem, iż coś przecięło jego broń w pół zajęło mu kilka ostatnich chwil życia, kiedy z przeciętą tchawicą osuwał się bezwładnie na ziemię. Tłum odsunął się na chwile, w której Selene zajęła pozycje z lewej strony rodaka i rzucił się na nich ze zdwojonym zapałem. Sparowała pierwszy cios tasaka i tnąc z półobrotu pozbawiła jego właściciela ramienia. Wyczuła kogoś po swojej prawej stroni i pchnęła mieczem w miejsce, w którym powinno być serce. Ku jej zdziwieniu, ostrze utknęło w czymś, co okazała się drewniana zbroją. Noszący ją pryszczaty obwieś widząc jej zdziwienie wyszczerzył swoje jedyne dwa zęby i przygotował się do zadania cios obitą metalem pałką. W odpowiedzi, Selene zademonstrowała mu swoje kły, obróciła w lewym ręku krótki miecz i tnąc na odlew poszerzyła uśmiech pryszczatego od ucha do ucha. Kiedy upadał wyrwała ostrze z kawałka deski który okazał się beznadziejnym pancerzem, nie chroniąc swojego właściciela od śmierci. Coś ją zaniepokoiło. Hołota cofnęła się. Miała nadzieję, że mają już uciekać, jednak przeraziło ją to, co zobaczyła. Kusze. Trzy sztuki. Wymierzone w nich. Wiedziała że być może ma dość wprawy by odbić jeden pocisk, ale nigdy nie zdołałaby uniknąć trzech. Z cichym świstem, trzy śmiercionośne bełty pomknęły w ich kierunku. Czas zwolnił. Pomyślała że umiera w dość głupi sposób. Potem przez jej myśli przebiegł obraz Adama. Otworzyła mimowolnie zaciśnięte oczy. Nagle coś na kształt srebrnej błyskawicy przecięło trasę wszystkich trzech pocisków, zbijając je z obranej trany na tyle by spudłowały. Łańcuch. Adam stał na sąsiednim dachu z tym zawadiackim uśmiechem, właśnie przywołując łańcuch z powrotem do siebie. Kusznicy zaczęli ponownie ładować broń, na chwile ukryci za innymi członkami bandy. Nie zdążyli. W czasie kiedy Adam zeskakiwał z dachu, pierwszy padł od ciosu tępego końca łańcucha w łeb. Drugiego przeszyła na wylot strzała z szarymi lotkami. Trzeci stracił górną część ciała w szmaragdowo-purpurowej eksplozji magicznej energii. Yaxim i Lenar. Stali po drugiej stronie tłumu. Yaxim dalej cicho inkantował a Lenar właśnie wypuszczał kolejną strzałę. Przed nimi stała Elisa z rapierem i Sylphia z błękitnym kosturem. Ludzie rozdzielili się. Większa cześć rzuciła się na nią, beżowego kota i Adama, który wylądował obok nich. W ruch poszły siekiery, piki, włócznie a nawet gdzieniegdzie miecze. Jednak banda mimo ogromnego zapału, nie mogła dać razy siódemce walczących z nimi bohaterów. Kolejni padali, zabijani przez przeszywający się przez ich ciała, nie do powstrzymania srebrny piorun łańcucha Adama, ścięci przez podwójne krótkie miecze Selene, przebijani śmiertelnymi strzałami z szarymi lotkami miotanymi w niesamowitym tempie przez Lenara lub po prostu spalonymi i zniszczonymi przez zaklęcia Yaxima. Po kilku kolejnych minutach to, co zostało z bandy uciekło bocznymi alejkami. Kot, w którego obronie stanęła Selene, zasalutował jej, przerzucił dwuręczny miecz którym się bronił przez plecy i zniknął w ciemnościach. Prychnęła
- Liczyłam chociaż na ‘dziękuję’ –
- Spokojnie, podziękuje ci... opowiadając znajomym że jest ktoś jeszcze po ich stronie – usłyszała za plecami głos Yaxima
Rumak stał kilka kroków dalej, spokojnie dając obandażować Sylphii ranę na prawym udzie, zadaną przez jednego z drabów który zaszedł ich od tyłu w czasie walki. Poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciła się.
- Wiesz, rozumiem że dowiedziałaś się że jesteś jednak jedną z nas zaledwie wczoraj, ale to nie znaczy że masz od razu umierać bohaterską śmiercią... – spojrzał na nią poważnie – ...poza tym... – na jego twarz wrócił uśmiech - nie strasz mnie tak więcej, dobrze? Myślałem, że cię stracę –
Selene uśmiechnęła się chytrze
- Przecież zbiłeś te strzały –
Adam zachichotał
- Tak, ale celowałem w kuszników –

Dwa dni później, oczom Yaxima ukazał się dość duży zamek z dumnie powiewającymi szarymi procami. ‼Szare gniazdo”, siedziba rodowa władców królestwa Szarych Ziem, cel ich podróży i dom Elisy. W Wolfberg, Adam zauważył że nie mogą dłużej uciekać uliczkami więc przenieśli się na dachy domów. Bez problemów wylądowali po drugiej stroni murów miasta i natychmiast ruszyli w stronę granicy. Czyniąc jedynie krótkie postoje, w końcu dotarli do zamku. Strażnicy przy bramie, widząc księżniczkę zasalutowali trzymanymi halabandrami. Chwile później cała grupa została odeskortowana do sali tronowej. Po drodze, księżniczka musiała na chwilę gdzieś odejść. Dotarli przed oblicze króla, którym okazał się nieco większy od Lenara szary lis, z białym pasem futra biegnącym od czubka głowy poprzez nos i znikającym pod srebrnym napierśnikiem. Koło niego stał niewysoki człowiek, najwyraźniej jego doradca lub kanclerz.
- Więc to wy, szelmy, porwaliście moją córkę! – zagrzmiał władca. Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, kolejne słowa niczym grom rozległy się po sali
- Do lochu z nimi! –
Zaskoczona grupa została rozbrojona przez straż, spętana i odprowadzona do podziemi zamku. Na twarzy kanclerza Granta wykwitł tajemniczy, demoniczny uśmieszek...

[...end..?]

Wybaczcie, nie zmiescilo sie wsio w jednym poscie '



TorisGray - 2010-05-28, 21:13
" />Dluuuuugaśne. Myślałem, że nie przeczytam, ale się jakoś udało XD