ďťż
Zillertal 2005-Relacja





autor: torek - Zamieszczono: wt lut 22, 2005 10:38 pm
12.02.05 (sobota)
Wyjazd o 5:30. Pół godziny opóźnienia, bo powiedziałem KM i KS, że...nie jadę jeśli nie przepakujemy rzeczy tak, żeby nie wystawały z samochodu. Przyjaciele w składzie KP, KPMP, KOP, KCP cierpliwie czekali. Warunki na drodze fatalne, ale jak koń doroszkarski przez granicę w Piotrowicach, Ołomuniec, Brno, Mikulovice (tu godzina w plecy, bo „bracia” Austriacy pokazali nam, że tak do końca to jeszcze nie jesteśmy w Unii), Wiedeń (przez centrum Gurtlem), Linz, Salzburg, Kufstein. Tam oczywiście korek i kolejna godzina straty. Zresztą jak ma nie być tam korka jeśli z czterech pasów (dwa z Monachium i dwa z Salzburga robią się dwa w kierunku Insbrucka, a prawie wszyscy zjeżdżają właśnie tam). Warunki cały czas fatalne. Mgła i padający śnieg. Dopiero na wjeździe do Zillertal przejaśniło się i jak na ironię wyszło nawet słońce, które niestety nie było zapowiedzią dobrej pogody. W Ramsau skręcamy w prawo i po 300 metrach pojawia się napis Hippach. Jesteśmy na miejscu. Apartament duży, nowy i ładny. Gospodyni zaskoczona, że... przyjechali Polacy. Myślała, że będą Holendrzy. Po rozpakowaniu narada wojenna pt. „gdzie jutro” przy cytrynówce. 0,7 poszło sam nie wiem kiedy.
13.02.05 (niedziela)
Ranek budzi nas pełnym zachmurzeniem i co gorsza padającym gęstym śniegiem. Niby prognoza to przewidywała, ale żal... Okazało się, że przez noc napadało ze 30 cm i odśnieżanie aut zajęło trochę czasu. Decydujemy się na wjazd gondolą Horberg w kierunku połączonych ze sobą Penken, Rastkogel i Horberg. Karnety na wszystko 165E dorośli i 83 E dzieci (KS i KCP ostatni rok się załapali) plus 2 E kaucji za czipa. Kolejka do kolejki znośna. Pakujemy się do wagoników i z nadzieją na lepsza pogodę wznosimy się 1000m wyżej. Na górze jednak wita nas „legularna” Sodomia i Gomoria. Dziki tłum do krzesełek, jedno obsługujące świetną czarną 17 nieczynne, deptanie po nartach, awantury, mgła z padającym śniegiem, trasy nie przygotowane i..podwójne cyfrowe oznakowanie tras. Jakoś wciągamy się na górę. Nie będę pisał szczegółowo o trasach. Jeździliśmy gdzie się dało. Wciągnęliśmy się nawet stupięćdzisięcioosobowym „wagonikiem” w kierunku Rastkogel, ale na górze tak wiało i „lało” śniegiem, że nie było sensu się męczyć. Zjazd bardzo fajną czerwoną 7 nie był przyjemnością. Stwierdziliśmy, że najlepiej będzie jeździć w kotle i tam warunki stopniowo się poprawiały, by pod koniec dnia zaszczycić nas słońcem. Jak na pierwszy dzień było nieźle stwierdziliśmy. To tak na rozjeżdżenie. Wieczorem poprawiamy jeszcze w sumie dobre humory zacną 12-letnią whisky, którą postawił KOP.
14.02.05 (poniedziałek)
Wyobraźcie sobie, że jest za pietnaście siódma, ja już nie śpię (sic!) KM przeciąga się rozkosznie i... spokojnie dzieci mogą czytać dalej...mówi: „Popatrz niebo bez chmurki”
Wytrzeszczam zaspane oczy i rzeczywiście. Słońca co prawda nie widać, ale niebo rzeczywiście niebieskie. Uspokojony zasypiam na pół godzinki. Gdy ponownie się zbudziłem i spojrzałem w okno zobaczyłem zgoła co innego. To znaczy właściwie nic nie zobaczyłem, bo wszystko spowijała mgła, a ponadto padał śnieg. Po śniadaniu podjęliśmy „niezłomną” decyzję, że jedziemy na Zillertal Arena do Zell am Ziller. W końcu trzeba heblować nie?
Zajechaliśmy na miejsce, a tam kolejka do kolejki po byku, jednak nie staliśmy dłużej niż dziesięć minut, bo ośmioosobowa gondola sprawnie „pożerała” tłum narciarzy. Pogoda nieco się poprawiła, bo mgła uniosła się i przestał padać śnieg, ale za to zaczęło wiać jak jasna cholera. Jeździliśmy na zmianę Karspitz i Hanser expresem ujeżdżając czerwone 3,4,5 i 9. Najlepsze 3 i 9 w różnych wariantach. Na górze niestety urywało głowy i krzesełko Kreuzjoch, które umożliwiało przedostanie się do systemu krzeseł łączących z Gerlos nie chodziło. Pod koniec dnia pogoda się poprawiła i nawet po drugiej wyszło słońce. Trasy niestety przygotowane słabo, ale przy tej ilości padającego przez całą noc śniegu nie mieliśmy o to pretensji. Dzień narciarsko lepszy i ponownie „uratowany” z zapowiadającej się kichy. Wieczorem pijemy, ale właściwie nie muszę o tym pisać, bo to oczywiste. Może tylko dodam, że w TV oglądaliśmy katastroficzne reportaże z Austriackich dróg.
15.02.05 (wtorek)
Znowu samochody zasypane śniegiem i znowu mgła i padający śnieg. No to dzisiaj kierunek Kaltenbach i Hochzillertal. Opis tego co zastaliśmy po „wciągnięciu” się gondolą do Zentralstation może być już nudny, bo oczywiście mgła i śnieg. Odbijamy w lewo wzdłuż płaskiego orczyka i spoglądamy na czerwona trójkę. Mówię Wam widziałem już prawdziwy tłok na stoku w końcu jestem weteran Kasprowego, Szczyrku i Szklarskiej, ale to przechodziło ludzkie pojęcie. Ludzie byli na tym stoku wszędzie! Dosłownie wszędzie. Było to pewnie jedyne miejsce gdzie dało się jako tako jeździć. Sytuację dodatkowo pogarszał fakt zatrzęsienia wszelkiej maści szkółek. Dzwony mniej i bardziej groźne zdarzały się co chwilę. Wciągamy się na górę (2360) i spieprzamy spontanicznie z tego miejsca, jak od dżumy. Nici z poznania 4,6,8,9,10, które leżały na lewo i przez krótkie momenty było je widać. Wyglądały bardzo zachęcająco. W mgle i w wietrze zjeżdżamy czarną 12 (doznanie dla smakoszy) w kierunku krzesła pod Marchkopf (2501), które od tego sezonu umożliwia przejazd w kierunku Hochfugen. Właśnie to krzesło wraz z nowa gondolą poprowadzoną z Hochfugen reklamowane jako The best connection jest naszą nadzieją. Na górze pytamy naszych rodaków jak tam jest, a oni mówią, że...fajnie. Zjeżdżamy trochę we mgle i po chwili roztacza się przed nami inny świat. Nie pada śnieg, widoczność dobra, chmury przewalają się na niebie i nawet prześwieca słońce. Po dwóch dniach nieprzygotowanych tras z radością witamy wyrtarkowane stoki, choć sztruks to nie był. Świetne czerwone 1,2 i 3 i po drugiej stronie czarne 6 i 7 dają mi masę satysfakcji. Mogę nawet trochę w mój kaleki sposób „pouczyć” towarzystwo, a zwłaszcza KS i KCP. Radzą sobie wspaniale. Powrót do białego piekła w Kaltenbach nie był przyjemnością i po zmyleniu drogi (ponownie fatalne oznakowanie tras) ledwo zdążyliśmy na owy „płaski” orczyk, który okazał się dla mnie najwolniejszym orczykiem świata. Nie miałem już sił zjechać Stephan Eberharter Goldpiste i zjechaliśmy na dół gondolą, zresztą w takich warunkach to byłaby średnia przyjemność. Wieczorem co robimy? Tak, zgadza się. Pijemy.
16.02.05 (środa)
Już mi się nie chce pisać o tym, że pogoda pod znakiem kibla, z tym, że dziś to już totalnego Bez wahania jedziemy do Hochfugen. To 35 km, ale po obejrzeniu panoramy stwarza jedyną szansę na jeżdżenie na nartach, a nie zaliczenie dnia żeby się nazywało. Ostatnie 13 km to wspinaczka serpentynami w korytarzach śniegu, ale droga utrzymana wzorowo i łańcuchy nie były potrzebne. Na miejscu znowu okazało się, że wygraliśmy los na loterii. Nie pada chmury wysoko i od drugiej słońce. Powtórka poprzedniego dnia z dokładniejszą eksploracją prawej strony. O czarnej 6 i 7 już wspominałem. Dodam jeszcze czerwone 10 i 14 (trochę wąskie) i niebieskie 12 i 13. Towarzystwo „wymiękło” wcześniej, a ja z młodzieżą dziabnęliśmy jeszcze po razie 6 i 7. Bardzo miłe przeżycie. Młodzież zresztą zaczęła wykazywać się całkowitym brakiem szacunku dla moich siwych włosów i próbowała się ze mną ścigać, ale nie dałem się...jeszcze. Powrót trochę uciążliwy, bo byliśmy zmęczeni, ale stwierdziliśmy, że był to najlepszy dotychczas dzień na nartach. Wieczorem...i tu was zaskoczę, bo...pijemy.
17.02,05 (czwartek)
„No wienc rano wstaję i czytam powieść. Hrrrabina i jej szofer. Nie wiem czy Pan sędzia czytał, pięęękna powieść” O przepraszam, ale...poczatek się zgadza, bo rano wstaję, a tu... lampa i....minus siedemnaście. Drobiazg doprawdy. Decyzja błyskawiczna. Magiczne słowo TUX i już jesteśmy. Wciągamy się tymi busami gleczerowymi i nadal pięknie tylko zimno, na prawdę zimno. Heblujemy jak oszalali wszystko co się nawinie pod nogi. 4,5,9, cudowna 3 i brak czucia w mojej lewej stopie. Poważnie. O braku czucia w nosach nie wspominam. KOP pełniący rolę jedynego rozsądnego sugeruje zjazd niżej. Zjeżdżamy urozmaiconą 2 na dół próbujemy 16 i 17. Potem przerwa na winko i powrót do świata lodu. Temperatura podniosła się do –12 i przestało wiać. Ruszamy ku 11 i 12. wspaniałe, szerokie i równiutkie. Zwłaszcza 12 od lewej patrząc z góry pod skałami pozwala na niezapomniane przeżycia. Potem „mam ochotę na chwileczkę zapomnienia” na piątce, ale jak przykładny ojciec rodziny wracam i kończymy ten radosny dzień na 3 i 4. było wspaniale choć mroźno. Przepraszam, ze to piszę, ale wieczorem pijemy.
18.02.05 (piątek)
Ostatni dzień. Budzi nas cudowne słonce. Decydujemy że, tak jak zaczęliśmy tak skończymy. No to Penken z przyległościami. Tym razem krzesło od czarnej 17 chodzi i dziabiemy ją drapieżnie. Końcowa ścianka to niezłe wyzwanie. Jest tez romantyczna alternatywa w postaci czerwonej 7. Spróbowaliśmy tez 27, ale trochę wąsko i ciasno, bo ludzie. No to co teraz? Noooo toooo teeeraaaaz lejdiiiiis end dżeeeeentelmeeeeen. Harakiri. 78% spadku to trzeba walnąć. Na górze rzeczywiście budząca respekt ścianka z betonem po środku i niektórzy się ślizgali, ale ja wraz z KS i KCP przelecieliśmy ją na jeden raz i na szybko, bo najgorzej się zastanawiać jak. Dół bardzo fajny. Potem wreszcie bez wiatru i bez problemu Rastkogel i 2,3 i 4 w wysokogórskiej scenerii i przy znośnej ilości ludzi. Jeszcze popas i garmknoedel i powrót do kotła. Rozdzielamy się. Ja z KS urządzamy sesję zdjęciową na Sun Jetcie i trasie numer 10. Zdjęcia młodego wyszły super. Moje ...trochę gorzej, ale tu pragnę złożyć uroczyste oświadczenie. Z faktu, że na wszystkich zdjęciach oprócz jednego wyszedłem do dupy nie należy wyciągać zbyt daleko idących wniosków w postaci, że nie potrafię jeździć, tylko mój ukochany pierworodny nie potrafi robić zdjęć. Na koniec niebieska 8 i cudowny fun w śmichach i chichach. No to już pora Kochani. Wszystko dobre co się dobrze kończy.
19.02.05 (sobota)
Droga do domu w słońcu i bez problemu. Szczęście ma swój biały wymiar nie tylko w postaci bieli sukni panny młodej.
KP-Kolega Przyjaciel
KPMP-Koleżanka Przyjaciółka Małżonka Przyjaciela
KCP- Koleżanka Córka Przyjaciół
KOP- Kolega Ojciec Przyjaciółki
KM-Koleżanka Małżonka
KS- Kolega Syn




autor: lusnia - Zamieszczono: śr lut 23, 2005 7:02 am
Wspaniałe.
Widzę to oczyma wyobraźni!



autor: mateo - Zamieszczono: śr lut 23, 2005 7:59 am

Już mi się nie chce pisać o tym, że pogoda pod znakiem kibla, z tym, że dziś to już totalnego

Dlatego właśnie wybieram Włochy



autor: qbas - Zamieszczono: śr lut 23, 2005 9:58 am

Dlatego właśnie wybieram Włochy

To teraz ja powiem, zeby nie było. W zeszłym roku znajomi wylądowali w Arabbie (Dolomity) w marcu. Tydzień przed nimi lampa aż milo dziewczyny wróciły opalone jak po tygodniu w Grecji w lipcu. To samo miejsce tydzień później 7 dni deszczu ze śniegiem. Przywieźli ze sobą 20 zdjęć i większość grypę.




autor: Jack - Zamieszczono: śr lut 23, 2005 10:40 am
Swietna relacja, tylko dlaczego tak malo tam...piliscie?



autor: teo - Zamieszczono: śr lut 23, 2005 10:48 am

To samo miejsce tydzień później 7 dni deszczu ze śniegiem.
Byłem w tym czasie w Val di Fassa i śnieg, to i owszem dowalał na całego, ale narciarsko i towarzysko, to jeden z lepszych wyjazdów na narty.



autor: mateo - Zamieszczono: śr lut 23, 2005 11:00 am

To teraz ja powiem, zeby nie było.

Naprawdę chcesz porównywać statystyki ? Z faktami się nie dyskutuje



autor: qbas - Zamieszczono: śr lut 23, 2005 11:11 am

Naprawdę chcesz porównywać statystyki ? Shocked Z faktami się nie dyskutuje

Jasne, że nie chcę tyle tylko, ze to zabrzmiało jakby we włoszech nigdy nie padało i zawsze była lampa. wiem że statystycznie tam jest i powinno być lepiej, ale żeby tak od razu. Statystyki i fakty



autor: torek - Zamieszczono: śr lut 23, 2005 11:58 am
Ja uważam ten wyjazd pogodowo za udany, bo w sumie było pół na pół. Ostatnie trzy wyjazdy do Austrii to: Bad Gastein (2003) 3 dni lampy, Ischgl(2003) 6 dni lampy, Soelden (2004) 6 dni lampy.



autor: robert - Zamieszczono: śr lut 23, 2005 12:05 pm

Zdjęcia młodego wyszły super. Moje ...trochę gorzej

A gdzie są? Załatwić Ci bana u admina?



autor: Andrzej K - Zamieszczono: czw lut 24, 2005 11:30 pm

tylko mój ukochany pierworodny nie potrafi robić zdjęć
no tak najważniejsze wyznaczyć winnego